Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIV.

W głównym salonie nie było już nikogo, prócz księcia Bazylego i najstarszej księżniczki. Siedzieli oboje na kanapce pod portretem carowej Katarzyny i żywo rozmawiali. Umilkli na widok wchodzących. Piotr spostrzegł mimowolnie, że Katynka Semenówna, wykonała w tej chwili ruch nieznaczny, jakby chciała coś ukryć.
— Nie mogę znieść tej baby — mruknęła spojrzawszy z furją na księżnę Trubecką.
— Katynka kazała podać herbatę w małym saloniku — przemówił książę Bazyli z udaną czułością i troskliwością do księżnej. — Idź, posil się cokolwiek, moja droga, inaczej nie wytrzymasz tych trudów...
W milczeniu ścisnął z najwyższą życzliwością rękę Piotra.
— Nic tak sił nie dodaje, po nocy bezsennej, jak filiżanka przewybornej rosyjskiej herbaty — dodał doktor Lorrain, popijając z wielkim smakiem gorącą herbatę z filiżanki ze starej chińskiej porcelany. Stanął był w drzwiach od małego saloniku, w którym kipiał olbrzymi samowar i gdzie zastawiono stół ciastami i rozmaitem zimnem mięsiwem.
Wszyscy, którzy spędzili tę noc w pałacu, zgromadzili się tutaj, na tej małej stosunkowo przestrzeni. Ściany były okryte zwierciadłami, a mebelki filigranowe, białe ze złotem, były obite perską, mieniącą się jak skrzydła motyla, pyszną jedwabną materją. Tam to wynosił się zwykle Piotr podczas wielkich balów w pałacu. Nie umiejąc dobrze tańczyć, wolał siedzieć na osobności i przypatrywać się zdaleka paniom, które tu zachodziły przejrzeć się w źwierciadłach. Miał co podziwiać, sadziły się bowiem jedna nad drugą, na pyszne toalety, obwieszając się na wyścigi perłami, brylantami i innemi drogocennemi klejnotami. Obecnie w saloniku paliły się tylko cztery świece w dwóch kandelabrach. Na głównym stole i bocznych stoliczkach, pokładziono bez ładu i składu, półmiski z mięsiwem, kosze z ciastami, stosy filiżanek i talerzy. Nie było nikogo w strojnem ubraniu. Potworzyły się dziwne grupy, złożone z osób należących do rozmaitych sfer towarzyskich. Wszyscy rozmawiali pół głosem, okazując każdem słowem, każdym ruchem, zajęcie bezustanne, pochłaniające wszelkie inne myśli i wrażenia, owym wypadkiem spodziewanym lada chwila w sypialni hrabiego Bestużewa. Piotr był głodny, wstrzymał się jednak od jedzenia. Poszukał oczami swojej nieodstępnej towarzyszki i zobaczył, że wśliznęła się ukradkiem na powrót do głównego salonu, gdzie zostali we dwójkę książę Bazyli z Katarzyną Semenówną. Poczytując za swój obowiązek, nie odstępować księżnej ani na krok, wstał, poszedł za nią i zastał ją pasującą się z najstarszą z księżniczek.
— Chciej mnie księżno sąd zostawić, o tem co wypada, a co nie wypada — mówiła Katynka tym samym tonem pełnym gniewu, jak w owej chwili, kiedy im zatrzaskiwała pod nosem drzwi od swojego pokoju.
— Kochana księżniczko — odzywała się najsłodziej i najłagodniej księżna, zastępując jej drogę — byłoby to czemś nadto bolesnem dla twego biednego wuja... Wszak potrzebuje obecnie zupełnego spokoju... Czyż godziłoby się zaprzątać mu umysł sprawami ziemskiemi, gdy dusza jego ma ulecić w sfery...
Książę Bazyli wciśnięty w głęboki fotel, z nogami skrzyżowanemi według zwyczaju, zdawał się nie zwracać zbytniej uwagi na sprzeczkę dwóch dam. Twarz mu jednak drgała kurczowo tłumionem wzruszeniem.
— Pozwól działać księżno Katynce... wiesz przecie jak ją wuj kochał zawsze — perswadował od niechcenia.
— Nie wiem co zawiera — zwróciła się ku niemu księżniczka, trzymając zawzięcie w ręce zaciśniętej ów pugilares z mozajką na wierzchu. — Tyle tylko mi wiadomo, że testament prawdziwy znajduje się w jego biurku... Tu mogą być jedynie jakieś szpargały niepotrzebne... zapomniane...
Usunęła się w bok, chcąc umknąć przed księżnej napaścią. Ta jednak rzutem gwałtownym znowu jej drogę zagrodziła.
— Wierzę temu, wierzę, kochana i najlepsza księżniczko — odpowiedziała, chwytając za pugilares z całej siły, z widocznem postanowieniem nie wypuszczenia go więcej z rąk własnych. — Ale błagam cię, kochana księżniczko, oszczędzaj biedaka, pozwól mu wypocząć po tylu wrażeniach!
Wszczęła się walka między niemi. Księżniczka broniła się dotąd z ustami zaciśniętemi, czuło się jednak, że wkrótce wyrzucą one potok obelg i złorzeczeń. Jej zaś przeciwniczka, zachowała minkę potulną; głos słodziutki i spokój niewzruszony, pomimo ruchów gwałtownych w walce zaciętej.
— Zbliż się Pietrze kochany — krzyknęła na niego Anna Michałówna. — Wszak nie będzie zbytecznym w tej naradzie familijnej, nieprawdaż książę?
— I cóż kuzynie, nic jej nie powiesz? Zkądże napadło cię to milczenie, gdy Bóg wie kto śmie mięszać do naszych spraw rodzinnych, gdy nie umieją nawet poszanować progów umierającego... Podła, nikczemna intrygantko... — wołała zadyszana, szamocząc się z księżną Katynka i ciągnąc ku sobie nieszczęśliwy pugilares.
Gwałtowność jej ruchów pociągnęła naprzód Annę Michałównę, która jednak zdobyczy z rąk nie wypuściła.
— Oh, oh! — mruknął książę Bazyli tonem wyrzutu i powstał nareszcie. — To śmieszne co robicie. Puścież raz, mówię wam!
Księżniczka usłuchała. Widząc że Anna Michałówna trzyma dalej pugilares całą siłą:
— I ty księżno oddaj go mnie — dodał. — Biorę wszystko na siebie... Czego możesz chcieć więcej? Sam go zapytam, co zawiera... Czyś nakoniec zadowolona?
— Ale książę, po przyjęciu tak wielkiego i ważnego Sakramentu pozwólcież mu odetchnąć... skupić myśli. Jakież jest twoje zdanie? — zwróciła się Anna Michałówna z pytaniem do Piotra, który wpatrywał się przestraszony w policzki Katynki płonące rumieńcem gniewu i w twarz drgającą kurczowo księcia Bazylego.
— Pamiętaj księżno, że bierzesz na siebie całą odpowiedzialność za możliwe następstwa — odrzucił Bazyli. — Nie wiesz co czynisz i na co się narażasz.
— Potwór nie kobieta — wybuchnęła Katynka, rzucając się z wściekłością na przeciwniczkę i wyrywając jej znienacka pugilares.
Książę schylił głowę, a ręce opadły mu bezwładnie wzdłuż ciała.
W tej samej chwili, drzwi tajemnicze, w ścianie ukryte, które tej nocy tyle razy otwierano i zamykano jak najciszej i z największą ostrożnością, otworzyły się z trzaskiem i wyleciała niemi Zofia, oszalała z trwogi, z rękami wyciągniętemi, wołając na głos cały:
— Co wy robicie... — bełkotała rozpaczliwie prawie bezprzytomna — on tam kona, a mnie z nim samą zostawili... samą... samiuteńką...
Katynka upuściła pugilares, po który schyliła się natychmiast księżna. Ta podniósłszy go czemprędzej uciekła prosto do sypialni hrabiego.
Zaledwie ochłonęli cokolwiek z przerażenia, które ich na razie ubezwładniło, także tam pospieszyli zkąd jednak wkrótce wrócili. Twarz Katynki jeszcze bardziej pożółkła i przybrała wyraz surowszy niż kiedykolwiek; a wargę niższą do krwi zagryzała. Na widok Piotra wybuchnęła na nowo z całą swoją nienawiścią:
— Tak, tak, grajcie oboje komedję. O! grajcie ją dalej... Na toście tylko czekali.
Łkanie nerwowe głos jej złamało i odeszła kryjąc twarz w chustkę.
Wrócił i książę Bazyli. Ledwie doszedł do kanapy, na której siedział Piotr, upadł na nią jakby miał zemdleć.
Posiniał, pozieleniał, szczęki uderzały jedna o drugą, zęby dzwoniły niby w ataku febry zimnej.
— Ah! mój drogi, mój drogi — jęknął chwytając Piotra za ramię.
Zdziwiła Piotra szczerość niezwykła w tym wykrzykniku i głos omdlewający; był to zupełnie nowy objaw dla niego.
— Grzeszymy, oszukujemy i na co to wszystko? — biadał dalej książę tonem lamentującym. — Mam lat przeszło sześćdziesiąt, mój drogi... Tak, tak, wszystko kończy się śmiercią, śmiercią, co to za rzecz straszna...
I zaczął płakać.
Ukazała się po chwili i Anna Michałówna. Zbliżała się do Piotra krokiem miarowym i powolnym.
— Piotrusiu — czule przemówiła.
Spojrzał na nią, a ona pocałowała go w czoło, z oczami łez pełnemi.
— Nie ma go już...
Wytrzeszczył na nią oczy z po za okularów.
— Chodź, odprowadzę cię, staraj się wypłakać. Nic takiej ulgi nie sprawia w ciężkiej żałości, jak łzy... mówię ci to z własnego smutnego doświadczenia.
Zaprowadziła go do gabinetu zupełnie ciemnego. Wchodząc tu Piotr uczuł wielkie zadowolenie, że nie będzie już dla nikogo ciekawym okazem, zwracającym na siebie powszechną uwagę. Zostawiła go tam, a gdy wróciła w pół godziny niespełna, spał twardo z głową na stole.
Powiedziała mu nazajutrz:
— Tak mój drogi, ponieśliśmy wszyscy wielką stratę. Nie stosuję tego do ciebie. Bóg ci dopomoże, jesteś w kwiecie wieku, zostaniesz panem kolosalnego majątku. Testamentu jeszcze nie otworzono, znam cię jednak o tyle, że jestem pewną, iż ta pomyślna zmiana losu głowy ci nie zawróci. Będziesz miał teraz nowe obowiązki do wypełnienia. Trzeba przecież okazać się człowiekiem.
Piotr nie odzywał się wcale.
— Kiedyś może... później... opowiem ci... Koniec końców, gdybym ja tam nie była znalazła się w samą porę, Bóg jeden wie, co by się było stało... Mój wuj obiecywał mi święcie, jeszcze przedwczoraj, że nie zapomni o Borysie, nie miał już biedak czasu o nim pomyśleć. Spodziewam się, mój drogi, że zechcesz dopełnić ostatniej woli twego ojca.
Nie rozumiał zupełnie jej pół słówek i o czem myślała właściwie. Zmięszany, zawstydzony milczał z twarzą zarumienioną.
Po śmierci hrabiego Bestużewa, księżna wróciła do domu Rostowów, aby tam wypocząć po trudach przebytych. Zaledwie przebudziła się z rana, zaczęła opowiadać szczegółowo, tak im, jak również ich znajomym, co się działo w pałacu, owej nocy pamiętnej, pełnej wypadków niezwykłych.
— Hrabia umierał tak przykładnie — powtarzała raz po raz — jakbym sama rada umrzeć... Koniec tego życia długiego, był niesłychanie budującym, ostatnie zaś pożegnanie ojca z synem, czemś tak do głębi wzruszającem, że dotąd nie może o tem pomyśleć bez rozczulenia. Sama nie wie na prawdę, który z nich dwóch, okazał się bardziej godnym uwielbienia; podczas tych chwil tak wzniosłych i uroczystych, czy ojciec, żegnający każdego z obecnych słówkiem stosownym, a okazujący swojemu dziecku przywiązanie bezgraniczne, czy syn złamany nadmiarem boleści, starający się jednak zapanować nad cierpieniem serce rozrywającem, aby nie rozdrażniać jeszcze bardziej starca konającego... Takie sceny są okropnie bolesne, ale pokrzepiające... Napełniają nam bowiem duszę nadziemską błogością, gdy widzimy przed sobą ludzi tego hartu i takiej zacności — dodawała zwykle na końcu długiego opowiadania.
Czasem wspomniała nawiasem, krytykując i osądzając surowo niestosowne postępowanie księcia Bazylego i księżniczki Katarzyny, ale to tylko w obec najserdeczniejszych, cichuteńko, w same ucho, pod pieczęcią najgłębszej tajemnicy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.