Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Mikołaj podczas pauzy w tańcu, rozparty wygodnie w szerokiem karle, zabawiał się przybieraniem postawy coraz innej, w celu pokazania w świetle najkorzystniejszem, jaką ma w pasie wciętą i kształtną figurkę i małą, wąską, zgrabną nóżkę, obutą najwykwintniej na tę uroczystość. Nie przestawał uśmiechać się, prawiąc komplementa napuszyste i przesadne, pięknej, jasnowłosej mężateczce. Zwierzał się jej pół głosem z zamiarem uwiezienia i wykradzenia jednej z dam miejscowych.
— Którąż naprzykład?
— Oh! kobietka boska, zachwycająca! Oczy ma fiołkowe — dodał zaglądając figlarnie w oczy swojej sąsiadki — usteczka koralowe, szyjka, niby puch łabędzi, kibić cudowną bogini Diany...
Mąż zbliżył się w tej chwili do żony, pytając z kwaśnym uśmiechem o czem rozmawiają.
— Oh! Nikito Iwanowiczu — zerwał się Rostow natychmiast, ustępując mu miejsca obok żony z całą uprzejmością. I jakby chciał go zachęcić do wzięcia udziału w jego żartach, zwierzył się i jemu z pustym śmiechem ze swoją intencją wykradzenia i uwiezienia z sobą pięknej blondynki.
Mąż przyjął nader zimno to poufne zwierzenie, żona jego natomiast była rozpromieniona, nie posiadając się z radości. Gubernatorowa, najpoczciwsza pod słońcem kobieta, zbliżyła się do nich z miną na poły uśmiechniętą, a na poły surową.
— Anna Ignatjewna, chce z tobą mówić Mikołciu — wymówiła imię damy z naciskiem, dając tem do poznania, że to nie pierwsza lepsza, tylko osobistość znana i poważana ogólnie. — Chodźmy do niej.
— Natychmiast droga cioteczko — tak się kazała nazywać Mikołajowi. — Ale któż to taki?
— Pani Malwinczew. Słyszała o tobie od swojej siostrzenicy, którą miałeś uratować z wielkiego niebezpieczeństwa... czy teraz zgadujesz?
— Oh! bardzo wiele osób ratowałem — bąknął Mikołaj wymijająco.
— Jest ciotką księżniczki Maryi Bołkońskiej, którą zaproszono razem z nią... Oh! jakiegoś spiekł raka... cóż to się znaczy!
— Ależ nic zupełnie, zaręczam cioteczce kochanej.
— Dobrze, dobrze, panie Skrytowski! Już ja dowiem się wszystkiego i bez twojej pomocy.
Przedstawiła go damie lat co najmniej pięćdziesięciu, bardzo słusznej, bardzo otyłej, w turbanie z pąsowego aksamitu, złotem haftowanego na głowie i w takiej samej sukni paradnej. Tylko co była skończyła partję bostona z najpierwszemi matadorami miejscowemi.
Matrona owa, była siostrą matki księżniczki Bołkońskiej. Wdowa bogata i bezdzietna, mieszkała stale w Woroneżu. Stała w tej chwili płacąc partnerowi dług karciany. Rostow skłonił się jej z uszanowaniem. Spojrzała na niego z góry, co przychodziło z łatwością przy jej wzroście olbrzymim, a marszcząc brwi dalej, gromiła ostro jenerała, który wygrał był od niej dość znaczną sumkę.
— Cieszę się, że cię widzę kochanku! — wyciągnęła nareszcie rękę do Mikołaja, który ją ucałował z namaszczeniem. — Proszę bardzo, odwiedź mnie kiedy.
Z zasady mówiła młodym i starym nawet po imieniu. Zamieniła jeszcze z Rostowem słów kilka o księżniczce Marji, która w ostatniej chwili nie chciała ciotce towarzyszyć i pod pozorem grubej żałoby, w domu została. Wspomniała nawiasem i z widoczną niechęcią o starym księciu, który nie był nigdy u niej w łaskach. Wypytywała go się o księcia Andrzeja, który tak samo jak jego ojciec nie miał szczęścia do niej i był jej po prostu antypatycznym. Pożegnała Mikołaja zapraszając ponownie, żeby nie zapomniał być u niej. Przyrzekł jej to najsolenniej, czerwieniąc się powtórnie po same uszy. Imię księżniczki Marji budziło w nim, ile razy słyszał je wymówione, uczucie niepojęte onieśmielenia, a nawet strachu poniekąd.
Zabierał się właśnie do tańca, który się był rozpoczął, gdy go wstrzymała w zapędzie tłuściutka rączka pani gubernatorowej. Zaprowadziła go do bocznego saloniku, z którego ulotnili się wszyscy przez dyskrecję.
— Czy wiesz, mój drogi — starała się nadać wyraz wielkiej powagi swojej twarzyczce okrągłej, pełnej i wiecznie uśmiechniętej dobrodusznie — znalazłam dla ciebie świetną partję... Chcesz żebym cię wyswatała?
— Niechże wiem przynajmniej z kim, cioteczko najdroższa?
— Z księżniczką Bołkońską! Wprawdzie Katarzyna Petrowna proponuje Lili Andrzejewiczównę, ale mnie księżniczka Marja jest o wiele sympatyczniejszą. Chcesz? Przystajesz? Jestem najpewniejszą, że twoja mama podziękuje mi za to najserdeczniej. To dziewczyna jak złoto i nie taka znowu brzydka jak utrzymują.
— Ależ nie jest wcale brzydką — wykrzyknął Mikołaj dotknięty tem do żywego. — Co do mnie, cioteczko... postępuję po żołniersku... nie narzucam się nikomu, ale i nie odmawiam stanowczo — dodał tonem wesołym, nie zastanowiwszy się nad doniosłością swojej odpowiedzi.
— Pamiętaj więc chłopcze kochany, że mówię to nie na żarty. A w takim razie pozwól zrobić sobie delikatną wymówkę, że nadskakujesz nadto tej tam blondynce! Żal mi na prawdę tego biedaka męża!
— Cóż znowu? Przecież jestem z nim na stopie przyjacielskiej — odrzucił Mikołaj, sądząc w swojej naiwnej prostocie ducha, że takie przyjemne spędzenie chwil kilku, nie powinnoby przecież wzbudzać w nikim podejrzenia i niechęci.
— Zdaje mi się, że palnąłem głupstwo kolosalne, odpowiadając ni to, ni owo gubernatorowej — pomyślał po głębszem zastanowieniu. — Gotowa na prawdę zabrać się do swatów, a cóżbym zrobił z Sonią w takim razie?
To też, gdy żegnając się z nim gubernatorowa, przypomniała mu z figlarnym uśmiechem poprzednią rozmowę, wziął ją na bok.
— Muszę bo wyznać szczerze cioteczce, że...
— Chodź, chodź, mój drogi, usiądźmy ot tu, w tym kąciku. — I nagle czuł potrzebę wylać się i zwierzyć ze wszystkiem tej kobiecie, obcej mu prawie, wypowiedzieć przed nią swoje myśli najtajniejsze, z których nie wyspowiadał się dotąd nigdy przed matką własną, przed siostrą, rodzoną, ani przed żadnym z druchów najserdeczniejszych.
Przypominając sobie później ten wybuch szczerości niepojętej i niczem nie usprawiedliwionej, a która miała dla niego następstwa wielkiej doniosłości, przypisał wszystko trafowi po prostu.
— Oto jak rzeczy stoją, ciociu kochana. Mama radaby od dawna ożenić mnie z jaką panną bogatą. Dla mnie przeciwnie, gonienie za posagiem wydaje się czemś wstrętnem i jest mi wprost antypatycznem...
— Oh! pojmuję to najzupełniej — poczciwa kobiecina głową skinęła potwierdzająco. — Tu jednak, niktby cię nie posądził o coś podobnego.
— I do tego przyznam się szczerze cioci, że księżniczka Bołkońska bardzo mi się podobała... Odkąd widziałem ją w tak smutnem położeniu, powtarzałem sobie często w duchu, że sprowadziło nas wtedy razem jakieś dziwne losu zrządzenie.. Zresztą, ciocia wie zapewne, jak mama pragnęła zawsze dla mnie tego związku. Nie wiem jednak dla czego, nigdyśmy się aż do owej chwili nie mogli zejść nigdzie... Później siostra moja Nataszka, została narzeczoną księcia Andrzeja, jej brata, było więc czystem niepodobieństwem dla mnie starać się ojej rękę. Tymczasem spotkałem ją teraz, w chwili, kiedy tamto małżeństwo zostało zerwane i gdy tyle innych sprzyjających okoliczności... Oto jak się rzecz ma, nigdy nikomu o tem nie mówiłem, cioci pierwszej z tem się zwierzam.
Gubernatorowa słuchała coraz uważniej.
— Ciocia zna Sonię, moją kuzynkę? Kocham ją, obiecałem że będzie moją żoną i ożenię się z nią najniezawodniej... Nie może być zatem mowy o tamtej drugiej — dodał z pewnem wahaniem i cały zapłoniony.
— Jak też możesz mówić coś podobnego chłopcze kochany! Sonia nic nie posiada, a sam mi wspominałeś, że interesa wasze są niesłychanie zawikłane... Co się tyczy twojej matki, toby ją dobiło po prostu. Zofia, jeżeli ma odrobinę serca, nie zechce czegoś podobnego. Matka w rozpaczy, ruina majątkowa, cała rodzina doprowadzona do nieszczęścia i do nędzy... Nie, nie, mój drogi! Tak ty, jak i Zofia, powinniście to zrozumieć.
Mikołaj milczał wprawdzie, ale to zakończenie nie było mu wcale nieprzyjemnem.
— Jednak droga cioteczko, jest to snem, który nie może nigdy niestety stać się rzeczywistością. Zresztą i to wątpliwe, czy chciałaby mnie księżniczka Marja? Obecnie jest w grubej żałobie. Nie ma co i myśleć o tem.
— Sądziłeś zatem drogi chłopcze, że cię schwycę za kark i w tej chwili każę ci iść do ołtarza? Na wszystko jest czas i sposób, byle umieć wziąć się do rzeczy.
— Oh! jaka z cioci swatka zapamiętała! — roześmiał się Mikołaj, przyciskając do ust jej pulchną rączkę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.