Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

List Sonii pisany z klasztoru Troisku, był następstwem rozmaitych ubocznych okoliczności, zaszłych ostatniemi czasami w rodzinie Rostowów. U hrabiny żądza ożenienia syna z jaką panną bogatą, stała się prawie fiksacją. Odbiło się to boleśnie na Sonii, którą uważała za główną zaporę do tego celu upragnionego, szczególniej po opisie Mikołaja, kiedy i jak spotkał się z księżniczką Bołkońską. Hrabina nie omijała odtąd żadnej sposobności, żeby nie ukłuć Sonii do żywego, jakąś uwagą okrutną i najdotkliwszą w świecie. Na kilka dni przed wyjazdem z Moskwy, rozstrojona klęskami sypiącemi się na nich jak grad ze wszech stron, przywołała Sonię, zamknęła się z nią sam na sam i zamiast obarczać jak to zwykle czyniła gorzkiemi wyrzutami, zaczęła błagać zanosząc się od płaczu rzewnego, żeby zlitowała się nad nimi, żeby zwolniła Mikołaja z danego jej w chwili szału przyrzeczenia, spłacając tym sposobem dług wdzięczności tym, którzy sierotę przygarnęli do serca, jakby córkę rodzoną.
— Nie uspokoję się, póki mi na to nie przysięgniesz! — wykrzyknęła usuwając się na kolana, przed nieszczęśliwą. Sonia rozszlochana spazmatycznie, podniosła z klęczek hrabinę, następnie sama rzuciła się jej do nóg, zaręczając, że jest gotową do wszystkiego, byle zapewnić szczęście tym, których nad życie ukochała. Nie mogła jednak zdobyć się na żądaną przysięgę. Poświęcenie, było czemś jej wrodzonem. Przychodziło jej z łatwością nieść ofiarę drugim, ze wszystkiego, co jej mogło sprawić przyjemność. Położenie jej w tej rodzinie było tego rodzaju, że nie mogła dowieść im inaczej swojej wdzięczności. Czuła jednocześnie, że każdy taki czyn najwyższej ofiarności, z zaparciem się ja własnego, podwyższa jej wartość w oczach ogółu, czyniąc coraz godniejszą serca Mikołaja przez nią ubóstwionego! Dziś atoli wymagano od niej poświęcenia właśnie tego dobra najwyższego, które uważała jako nagrodę za wszelkie trudy poniesione, za jedyny cel życia. Po raz pierwszy serce jej przepełnione goryczą, zaczynało się buntować przeciw tyrańskim żądaniom. Czuła żal ciężki do tych, którzy na to tylko utrzymali ją przy życiu, aby dziś wtrącić w otchłań najsroższych mąk! Zazdrościła namiętnie Nataszce, której nikt nigdy nie krępował w jej uczuciach. Ona to przeciwnie narzucała swoje kaprysy całemu otoczeniu, a przecież nie przestawano jej pieścić i kochać najczulej! Po raz pierwszy również spostrzegła, że jej miłość dotąd tak czysta i spokojna, przemieniała się w burzliwą namiętność, gotową pominąć wszelkie prawa boskie i ludzkie, podeptać zasady cnoty i religji. Pod wrażeniem tego huraganu, miotającego nią gwałtownie, przyzwyczajona kryć się zawsze, ze wszystkiem, i każde uczucie tłumić w sobie; odpowiedziała hrabinie wymijająco, zdecydowana czekać na widzenie się z Mikołajem. Postanowiła była właśnie, nie tylko nie zwolnić go z słowa danego, ale żądać stanowczo ślubu z nią.
Troski i kłopoty w ostatnich dniach ich pobytu w Moskwie, ułagodziły cokolwiek ból serce i burzę nią miotającą. Czuła się szczęśliwą, że mogła zapomnieć na chwilę o wszystkiem, obarczona prawie nad siły pracą czysto fizyczną. Gdy dowiedziała się jednak o obecności księcia Andrzeja w pałacu Rostowów, pomimo całej przyjaźni, jaką żywiła dla Nataszki, nie posiadała się z radości, prawie zabobonnej. Zdawało się jej że widzi w tem rękę Opatrzności, nie chcącej dozwolić aby biednej sierocie zabierano jej skarb jedyny, żeby rozłączano ją z Mikołajem. Wiedziała, że Nataszka kocha Andrzeja i ani na chwilę kochać go nie przestała. Przeczuwała, że skoro złączą się teraz po tylu klęskach i ciosach bolesnych, pokochają się na nowo i Mikołaj według rytuału cerkwi prawosławnej, nie będzie mógł poślubić bratowej swojej siostry. Pomimo zatem smutków jakie ją zewsząd otaczały, była wdzięczną Opatrzności za tę widoczną opiekę i wdanie się w jej sprawy osobiste.
Rodzina Rostowów zatrzymała się przez jeden dzień w klasztorze w Trojsku. Zarezerwowano dla nich trzy pokoje, wysokie i przestronne. W jednym z nich umieszczono Andrzeja, który dnia tego czuł się o wiele lepiej. Nataszka siedziała przy nim, a obok w pokoju, jej rodzice rozmawiali z uszanowaniem z przeorem, który był ich starym przyjacielem i krewnym dalekim. Sonia przytomna ich rozmowie, myślała ciągle, co też robią i czem się zajmują Nataszka z Andrzejem? Nagle drzwi się otworzyły i wbiegła Nataszka cała wzburzona. Ujęła pod ramię Sonię, nie zwracając wcale uwagi na przeora, który powstał był na jej powitanie.
— Co się z tobą dzieje Nataszko? — upomniała ją matka surowo. Podeszła więc do starca i pochyliła przed nim głowę, całując w rękę pokornie. Starzec przeżegnał ją z namaszczeniem, przypolecając, żeby modliła się gorąco do Boga i błogosławionego Sergjusza, o miłosierdzie nad Rosją tak straszliwie zagrożoną.
Skoro mnich odszedł pociągnęła Sonię ze sobą do pokoju ostatniego.
— Sońciu, on żyć będzie, nieprawdaż? Czuję się tak szczęśliwą, a jednocześnie ogartuje mnie czarna rozpacz! Wszystko naprawione... zapomniane! Oby tylko zdrowie odzyskał, ale to niemożliwe, niemożliwe!...
Załkała głucho zalewając się łzami rzewnemi. Sonia wzruszona nie tylko boleścią serdecznej przyjaciółki, ale i własnemi obawami, uściskała ją, starając się pocieszyć ile możności.
— Oby żył tylko — pomyślała i ona.
Zbliżyły się ku drzwiom do jego pokoju, otwierając je cichuteńko. Zobaczyły Andrzeja leżącego na stosie poduszek. Drzemał i słychać było jego oddech lekki i miarowy.
— Ah! Nataszko! — szepnęła Sonia przerażona, porwawszy ją za rękę i cofając się od progu.
— Cóż takiego? Co się stało? — wypatrzyła się na nią Nataszka zdumiona.
— To, to... to samo! — odrzuciła blada i drżąca, drzwi ostrożnie przymykając. — Pamiętasz? — mówiła dalej z trwogą i tonem uroczystym — pamiętasz gdym patrzyła w zwierciadło o północy, w wigilją Bożego Narodzenia? Pamiętasz?.. Widziałam wtedy... — Tak, tak — Nataszka otworzyła szeroko oczy, jakby chciała gonić w powietrzu widma fantazji rozgorączkowanej.
— Przypominasz sobie? — kończyła Sonia. — Opowiadałam wtedy wam obydwóm, tobie i naszej starej „niani“... Widziałam go najwyraźniej leżącego, z oczami zamkniętemi, przykrytego atłasową, pąsową kołdrą, tak zupełnie jak w tej chwili!
Coraz bardziej podniecona, opowiadała jeden szczegół po drugim, jak go teraz widziała. Jej wyobraźnia nie wątpiła wcale, że to wszystko tak samo wtedy jej się przedstawiło.
— Prawda... wspominałaś o kołdrze pąsowej — zamyśliła się Nataszka, nie wątpiąc również, że tak było w rzeczy samej.
— Ah! to coś tak nadzwyczajnego — Sonia aż w ręce plasnęła.
W minutę później zadzwonił książę Andrzej. Nataszka powróciła do jego pokoju, a Sonia pod wpływem wzruszenia, rozczulenia, jakiego doświadczała nader rzadko, została pod oknem, zastanawiając się głęboko nad tym dziwnym zbiegiem okoliczności...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Trafiła się wkrótce sposobność przesłania listów do obozu przez kurjera. Skorzystała z niej hrabina, aby napisać do Mikołaja.
— Sonciu, napisz i ty do niego — przemówiła głosem lekko drżącym.
Młoda dziewczyna odgadła niemą prośbę zamkniętą w tych kilku słowach. Hrabina patrzała na nią z pod okularów, wzrokiem łzawym i zmęczonym nocami bezsennemi. Odczuwała zakłopotanie hrabiny, po za którem kryła się nienawiść, gotowa wybuchnąć każdej chwili i zalać ją potokiem wyrzutów najboleśniejszych, w razie odmowy. Zbliżyła się do hrabiny, uklękła przed nią, pocałowała w kolano i rzekła:
— Napiszę mateczko!
Pod wpływem tajemniczej przepowiedni, która dopełniając się w całej fatalnej doniosłości, miała przeszkodzić małżeństwu Andrzeja z Nataszką... lub też połączyć ich, a wtedy Mikołaj nie mógłby się żenić z Marją Bołkońską, dała się unieść jak zwykle, bez wahania, swojemu nawyknieniu do ofiar i poświęceń w każdym kierunku. Wtedy to napisała ów czuły list, przenikniona do głębi wielkością spełnionej ofiary, i aktem wzniosłej abnegacji. Kilka razy musiała przerwać pisanie, dla łkania i płaczu spazmatycznego. Był to ten sam list, który Mikołaj odczytywał z takiem zdumieniem, nie wierząc prawie oczom własnym.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.