Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IX |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX |
Indeks stron |
Atak według wydanych rozkazów miał nastąpić piątego października.
W wilją dnia tego Kutuzow podpisał własnoręcznie plan, co do rozłożenia pojedynczych oddziałów wojska. Toll odczytał plan cały Jermołowowi, proponując mu żeby zajął się translokacją.
— Dobrze, dobrze — Jermołow odrzucił od niechcenia. — Chwilowo nie mam jednak czasu na to.
Plan bitwy ułożony przez Tolla był doskonały; tak samo dokładny, jak ów napisany przed bitwą pod Austerlitz, chociaż zredagowano go po rosyjsku, nie po niemiecku: — „Pierwsza kolumna posunie się w tę stronę, druga i trzecia w tamtą“... — i tem podobnie. — Kolumny oznaczone na papierze miały złączyć się w pewnym punkcie, i o pewnym czasie z góry wyznaczonym, wpaść na nieprzyjaciela i zgnieść go, rozpędzić na cztery wiatry. Wszystko tam było najcudowniej obmyślane, jak zawsze w planach pisanych, i również (jak się dziać zwykło w każdej bitwie) żadna z kolumn nie stawiła się na czas w miejscu oznaczonem.
Gdy wygotowano w kancelarji główno-dowodzącego wszystkie części planu, posłano z całym tym plikiem papierów, oficera będącego w tym dniu na służbie. Młody gwardzista dumny i rozpromieniony, powierzoną mu tak ważną misją, puścił się galopem do mieszkania Jermołowa, któremu miał wręczyć papiery. W mieszkaniu nie było jenerała.
Udał się z tamtąd do jednego z druhów najserdeczniejszych Jermołowa.
— Nie ma nikogo w domu — odpowiedział mu żołnierz stojący na warcie.
Poszedł dalej. Wszędzie odbierał tę samą odpowiedź.
— Byle mnie nie kazano odpowiadać za to spóźnienie — pomyślał ordynans zakłopotany nie lada. — A to mnie nieszczęście prześladuje!
Objechał w koło obóz. Jedni utrzymywali, że Jermołow tylko co odjechał z kilkoma innymi jenerałami, inni znowu zaręczali, że już wrócił z objażdżki. Nieszczęśliwy ordynans błądził tak do szóstej wieczorem bez wytchnienia, nie jedząc nawet objadu. Jermołow stał się niewidzialnym, i nikt nie wiedział gdzie go szukać? Wysłannik pokrzepiwszy się cokolwiek u jednego z towarzyszów broni, dotarł aż do przednich straży, któremi dowodził Miłoradowicz. Tu mu powiedziano, że dowódzca jest na balu u jenerała Kikina, a i Jermołow tam być musi.
— Gdzież to jest?
— Tam w Jeszkinie — oficer od kozaków wskazał mu ręką wieś z wspaniałym pałacem, na wzgórzu zbudowanym.
— Jakto?... Ależ ta wieś leży już po za naszą linją bojową?
— Nic nie znaczy... posłano tam właśnie nasze dwa pułki, które bankietują i hulają aż miło!... Jenerał zamówił dwie muzyki pułkowe, i cały chór śpiewaków!
Oficer minął linję bojową. Gdy zbliżał się do pałacu, usłyszał wesoły śpiew żołnierzów, należących do chóru, i grzmiące oklaski reszty biesiadników. Ta wesołość udzieliła się mimowolnie i młodemu gwardziście, chociaż trwożył się okropnie, czy nie przypiszą jemu winy, że nie dostawił komu należało powierzonych mu papierów. Była już tymczasem godzina dziewiąta. Noc zapadła. Zeskoczył z konia i szedł po kamiennych stopniach ganku, do wysokiej wspaniałej sieni pałacu nietkniętego dotąd ani przez Francuzów, ani przez wojsko rosyjskie, chociaż stał pomiędzy dwiema armjami. W przedpokoju kręciło się mnóstwo służby. Jedni przynosili z kuchni na dziedzińcu coraz nowe półmiski, drudzy usługiwali gościom w głównej sali. Śpiewaków z braku miejsca ustawiono pod oknami pootwieranemi na oścież. Zobaczył zaraz w pierwszej sali głównodowodzących jenerałów, a pomiędzy nimi wysoką i imponującą postać Jermołowa. Wszyscy mieli twarze mocno zarumienione, mundury porozpinane, i byli cięci co się zowie. Jedni bardziej pjani siedzieli porozwalani na otomanach, ci zaś, którzy mogli się jeszcze na nogach utrzymać, stali w kółko, śmiejąc się na całe gardło i bijąc brawo jednemu z pomiędzy nich. Był to mężczyzna w sile wieku, piękny i smukły, który wziąwszy się po pod boki wycinał szczupaki, tańcząc na środku sali Tropaka, z lekkością i zwinnością baletnika. — Ha! ha! ha! brawo! brawo! Mikołaju Iwanowiczu!... brawo! ha! ha! ha! — wołano zewsząd.
Wysłannik zrozumiał, że popełnił błąd podwójny, wchodząc do sali tak niepotrzebnie i w dodatku w misji nader ważnej. Chciał się cofnąć, zaczekać, ale już go ktoś z obecnych był spostrzegł i doniósł o tem Jermołwi. Ten zbliżył się do niego, marszcząc brwi groźnie, wysłuchał raportu, i odebrał mu z rąk plik papierów, nie mówiąc ani słowa.
— Czy sądzisz, że znalazł się tu przypadkiem? — szepnął na ucho nowoprzybyłemu jeden z adjutantów Jermołowa. — To się grubo mylisz mój drogi. Przybył na bal umyślnie, aby wyciąć frykę Konowniczynowi. Zobaczysz co to się będzie jutro działo! Galimatjasz, zamieszanie, mówię ci, jak przy końcu świata...