Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IX |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX |
Indeks stron |
Stary Kutuzow, kazawszy obudzić się do dnia w dniu bitwy, ubrał się, odmówił zwykłe pacierze, a następnie wsiadł do karety. Doświadczał nader przykrego uczucia, jadąc po to, aby dowodzić bitwą, wydaną wbrew jego woli i chęci. Udał się drogą na Letaczewko, oddalone o pięć wiorst od Tarutyna. W tem miejscu miały skoncentrować się wszystkie kolumny. Przez drogę to drzemał, to budził się słuch wytężając, czy nie usłyszy ognia z ręcznej broni. Dniało. Był to ranek czysto jesienny, wilgotny, chłodny i z niebem szarem ołowianem. Gdy dojeżdżał do Tarutyna, spotkał żołnierzów od konnicy, którzy prowadzili konie do pójła. Kazał stanąć, i zaczął ich wypytywać, do jakiego pułku należą? Pułk ich stanowił część oddziału, który powinien był już od dawna stać na czatach w miejscu wskazanem.
— Może ja się mylę — pomyślał Kutuzow. Trochę dalej atoli zobaczył piechurów z bronią w kozły ułożoną, jak zajadali najspokojniej kaszę z kociołka, obsiadłszy w koło ognisko. Przywołał dowódzcę owego oddziała piechoty, ten zaś zapewnił go najuroczyściej, że żaden rozkaz wymarszu gdziekolwiek, do nich nie doszedł.
— Jakto? — zawołał. Zatrzymał się jednak i kazał sobie sprowadzić dywizjonera od tej brygady.
Wysiadł tymczasem z karety, przechadzając się zwolna, z głową na piersi opuszczoną, ciężko oddychając. Gdy nadszedł oficer ze sztabu głównego Eichen, Kutuzow posiniał z gniewu. Wiedział, że nie miał przed sobą właściwego winowajcy. Był to zawsze ktoś, na kogo mógł wylać swoją furję. Zadyszany, trzęsąc się cały z wściekłości, rzucił się na Eichena, wygrażając mu pięściami zaciśnionemi i lżąc najdotkliwiej. Kapitan Brozin, który nadszedł na swoje nieszczęście w to miejsce, był zaś najniewinniejszym w tej całej sprawie, został tak samo poczęstowany gradem obelg.
— A ta kanalja skąd się tu wzięła?! Rozstrzelać łotrów! zdrajców! łajdaków! — wrzeszczał Kutuzow, miotając się w uniesieniu straszliwem i wymachując rękami jak istny szaleniec. Czyż to podobna? Czy można przypuścić, żeby on, wódz naczelny, z władzą nieograniczoną, równającą się prawie wszechwładztwu cara, miał się stać obecnie pośmiewiskiem całej armji? Nadaremnie zatem tak się modlił gorąco dnia tego, tak dumał głęboko i tak wszystko wykombinował mądrze a dokładnie?
— Gdy byłem tylko porucznikiem — mówił sobie w duchu, z najwyższą goryczą — niktby był nie śmiał zadrwić ze mnie tak podle i nikczemnie!... a dziś?...
Czuł ból fizyczny prawie, jak ktoś wychłostany i nie mógł wyrazić tego inaczej, tylko krzycząc w niebogłosy z gniewu i cierpienia. Wkrótce zaczął słabnąć i słaniać się... Uspokajał się zwolna, zrozumiawszy, że nie powinien był tak się unosić. Wsiadł nazad do karety i odjechał w ponurem milczeniu.
Napad gniewu wściekłego, nie powtórzył się więcej. Wysłuchał apatycznie tłumaczeń, wyjaśnień i proźb usilnych Bennigsena, Konowniczyna, i Tolla, którzy starali mu się dowieść, że wypada powtórzyć nazajutrz atak, który dziś tak niefortunnie spełzł na niczem. I teraz musiał na to przystać Kutuzow. Co się tyczy Jermołowa, ten nie pokazał się starcowi na oczy, aż dnia trzeciego.