Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIX.

Gdy Francuzi wchodzili do Rosji, Moskwa wydawała im się „Ziemią Obiecaną“. Obecnie kiedy ich z niej gwałtem wypierano „Ziemią Obiecaną“ była dla nich... własna ojczyzna! Ojczyzna ta jednak była niesłychanie daleko. Człowiek gdy ma przed sobą tysiąc wiorst, zanim znajdzie się u celu podróży, nie myśli już o tem, tylko cieszy się z dnia na dzień, że uszedłszy tyle i tyle wiorst... będzie mógł wypocząć cokolwiek wieczorem. Ów wieczorny spoczynek zakrywa chwilowo przed nim przestrzeń olbrzymią, która stoi między nim a celem podróży, gorąco namiętnie pożądanym. Smoleńsk był pierwszym punktem oparcia, na owej drodze znanej już dokładnie Francuzom. Nie spodziewali się wprawdzie zastać tam świeżych posiłków i pełnych magazynów z żywnością; podtrzymywała jednak ich siły zwątlone nadzieja błoga, że tam wytchną bodaj trochę. To jedynie trzymało ich dotąd na nogach, które ledwie wlekli za sobą zgnębieni i złamani nędzą wszelaką. Po za pierwszą główną przyczyną która ich naprzód popychała, łącząc w jedno ciało niejako tę całę masę wojska i dodając im cokolwiek energji, był i powód drugi uboczny: ich mnogość niezliczona. Ten ogrom według wszelkich praw atrakcji, przyciągał ku sobie pojedyncze i rozstrzelone atomy. Każdy z tych żołnierzów niczego nie pragnął tak szczerze, jak żeby mógł się dostać do niewoli, aby przestać cierpieć te męki jakie znosił obecnie. Chociaż wszyscy korzystali w lot z każdej nadarzającej się sposobności, aby składać broń natychmiast, nie często wydarzała im się podobna gratyska. Przeszkadzała w tem gwałtowność ruchu i wielka ilość wojska. Napadanie i rozbijanie tej massy częściowo było zupełnie bezowocne. Przez sam zbieg najfatalniejszych okoliczności, armja francuzka musiała topnieć i topniała też w oczach niby śnieg marcowy!
Prócz Kutuzowa jednego nie zrozumiał tego położenia, i nie umiał go wyzyskać żaden z rosyjskich jenerałów. Wszyscy wyżsi oficerowie pałali żądzą namiętną gonienia za Francuzami. Chcieli koniecznie przeciąć im drogę, zgnieść i rozgromić. Każdy z osobna żądał pozwolenia na atakowanie Francuzów tu i owdzie. Kutuzow jedynie opierał się temu całą siłą udzielonej mu władzy. Częstokroć jednak nie pomagały i jego zakazy najsurowsze, aby powstrzymać w zupełności owe żądze rozhukane. Jego najbliższe otoczenie spotwarzało starca, szarpiąc jego sławę aż miło! W Wiaźmie nawet jenerałowie Jermołow, Miłoradowicz, Platow i kilku innych, nie mogli wytrzymać żeby nie napaść dwóch pułków francuzkich. Gdy dawali znać Kutuzowowi o swoim zamiarze, posłali mu czysty arkusz papieru zamiast raportu. Stoczono potyczkę mimo najostrzejszego zakazu Kutuzowa. Jakiż był wynik ostateczny tego wybryku? Zamiast jak się spodziewano zamknąć drogę armji francuzkiej, stracono tylko najniepotrzebniej w świecie kilka tysięcy ludzi. Piechota rosyjska z muzyką na czele rzuciła się wprawdzie zuchowato na nieprzyjaciela, nie zatrzymała go jednak. Przetrzebione cokolwiek francuzkie szeregi ścisnęły się na nowo, lecąc dalej na złamanie karku, niby lawina niczem w pędzie nie wstrzymana. Tak doszli rozbitki francuzcy, topniejąc zwolna, drogą wytoczoną z góry przez fatalność aż do Smoleńska.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.