Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IX |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX |
Indeks stron |
Od tej chwili począwszy, aż do końca kampanji, Kutuzow użył wszelkich środków przysługujących jego władzy, aby przeszkadzać armji rosyjskiej, to zakazując po prostu, to używając po temu podstępów i sztuczek rozmaitych, bezowocownego atakowania nieprzyjaciół. Pogrom ostateczny Francuzów, był odtąd faktem spełnionym, każda zaś strata ze strony Rosjan, choćby jednego żołnierza w tym celu poświęconą była niepotrzebną, a więc szkodliwą.
Historycy opiewający wielkie czyny Napoleona, opisując jego zręczne obroty pod Tarutynem i Mało-Jarosławcem, robią rozmaite przypuszczenia, co byłoby z tego wynikło, gdyby był wkroczył z wojskiem w bogate i dobrze w żywność zaopatrzone gubernje na południu. Zapominają, że nietylko nic i nikt nie przeszkadzał w tem Napoleonowi, ale że tym obrotem nie byłby również uratował swojej armji, która niosła w samej sobie żywioły niszczące. Te zarodki zgnilizny moralnej i ostatecznego rozprzężenia, nie byłyby mu dozwoliły pokrzepić starganych sił armji w guberni Kaługskiej, w której ludność pałała tą samą nienawiścią dla Francuzów, jakiej w Moskwie doświadczyli. Dla czegóż Moskwę opuszczał, gdzie przecież zastał tak wielkie zapasy żywności, że jego żołnierze deptali takowe nogami, ciskając na ziemię? Cała ta zgraja rabusiów rozpasanych i zdemoralizowanych wszelakiem bezprawiem i najhaniebniejszą rozpustą, uciekała niby stado owiec spłoszonych i dotkniętych kołowacizną, razem ze swoimi dowódzcami. Wszystkich popychała naprzód żądza namiętna, wydobycia się jak najprędzej z położenia rozpaczliwego i bez wyjścia, z czego zaczynali po trochę zdawać sobie sprawę coraz jaśniejszą i dokładniejszą.
To też na radzie wojennej w Mało-Jarosławcu, zwołanej przez Napoleona, dla czczej formy; gdy jenerał Mouton, wniósł wniosek, żeby cofać się dalej z możliwą szybkością, nie miał ani jednego głosu przeciw sobie. Nawet sam Napoleon, nie próbował wystąpić z opozycją przeciw temu wnioskowi. Jednak obok pojęcia, że powinni wynosić się z Rosji czemprędzej, przez jakieś resztki resztek poszanowania dla uczuć ludzkich, trzeba jeszcze było pewnego parcia zewnętrznego, aby ruch ten uczynić nieodzownym. Na to wypieranie ich z ziem rosyjskich nie długo czekali. Nazajutrz zaraz po walnej naradzie, gdy Napoleon wyjechał z kilkoma marszałkami i resztą świty, która mu zwykle towarzyszyła na przegląd wojska, otoczyli ich włóczący się samopas kozacy. Uratowała go wtedy jedynie ta sama niepohamowana chęć łupu, która zgubiła ostatecznie Francuzów w Moskwie. Kozacy zwabieni sposobnością zabrania skarbów drogocennych, nie zwrócili wcale uwagi na Napoleona i ten miał czas im się wymknąć gracko. Skoro wieść rozeszła się że: Dzieci z nad Donu mogli byli pochwycić Napoleona i wziąć w niewolę z pośrodka jego armji, stało się faktem dowiedzionym, że trzeba wynosić się niezwłocznie i to drogą najkrótszą i najlepiej znaną. Napoleon straciwszy dużo z dawnej energji i zuchowatości, zrozumiał olbrzymią doniosłość i znaczenie tego wypadku. Nakazał też natychmiast rejteradę na całej linji. Zgodzenie się Napoleona na wniosek jenerała Mouton, i cofanie się ku granicy jego armji nie dowodzą wcale, żeby on sam był zapragnął tego obrotu. Oddziaływały i na niego jak na resztę armji moce tajemne i niewidzialne, zmuszając do tego kroku.