Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXXIX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXIX.

Od 28 października począwszy, skoro zaczęły się mrozy, rejterada Francuzów przybrała cechę iście tragiczną. Codziennie zwiększała się liczba żołnierzów zamarzłych lub grzejących się na śmierć przy ogniskach obozowych.
Z Moskwy do Wiazmy armia składała się już tylko z 36.000, na 73.000 żołnierzów, którzy jeszcze byli z Moskwy wymaszerowali, nie licząc w to gwardji, która w ciągu całej kampanji była zajęta wyłącznie rabunkiem i niczem więcej. Dalszy ciąg musiał stosować się ze ścisłością matematyczną do tego początku najfatalniejszego. Armja francuzka topniała w tym samym stosunku z Wiazmy do Smoleńska, ze Smoleńska do Berezyny, a z Berezyny do Wilna, niezależnie od mrozów coraz silniejszych, od gonienia Rosjan, od przeszkód niespodziewanych i tysiąca innych podobnych okoliczności branych każda z osobna.
Od Wiazmy począwszy, trzy kolumny zlały się w jeden tłum bezkształtny, bezładny i tak szły dalej, aż do końca. Berthier pisał do swego monarchy (wiemy zaś, do jakiego stopnia dowódzcy pozwalają sobie mijać się z prawdą, gdy opisują panującym położenie armji do nich należącej).
„Uważam za świętą powinność, dać poznać całą prawdę Waszej Cesarskiej Mości, co do stanu opłakanego armji. Od trzech dni badam rozmaite oddziały w przemarszu. Prawie każdy z nich jest w rozsypce. Żołnierze idący w nieładzie za sztandarami, stanowią zaledwie czwartą część liczby, która powinna tworzyć jeden pułk. Inni rozbiegają się samopas po całym kraju, w przeróżnych kierunkach, każdy na własny rachunek i własną odpowiedzialność, w nadziei, że znajdą trochę żywności i pozbędą się wszelkiej wojskowej karności. Uważają w ogóle Smoleńsk za miejsce zborne, gdzie się mają wszyscy zgromadzić i ustawić w szeregi. Dowódzców uderzyła ostatniemi dniami ta okoliczność, że mnóstwo żołnierzów odrzuca precz ładownice z nabojami jak i broń palną. W tym stanie rzeczy, wymaga sama sprawa, tycząca się wprost służby około Waszej Cesarskiej Mości, nie bacząc na wypadki poprzednie, aby starać się połączyć w jedną całość oddziały rozbite i rozproszone. W tym celu wypada pozbyć się ludzi chorych i okaleczałych, jak też furgonów niepotrzebnych, które tylko w marszu zawadzają. Potrzeba prócz tego przynajmniej trzech dni odpoczynku, tak dla ludzi jak i dla koni. Wszystko upada, ginie prawie z głodu i wycieńczenia z trudów nad siły. Wielu żołnierzów umiera po drodze i w obozach tylko ze zmęczenia marszem nadto forsownym. Ten stan pogarsza się z dniem każdym i wznieca obawę, że jeżeliby mu się nie zaradziło jak najrychlej, nie będziemy panami naszych oddziałów i nie potrafimy utrzymać wojska w przyzwoitej karności, w razie gdyby przyszło do bitwy z Rosjanami“.
„Pisano 9 listopada o trzydzieści wiorst od Smoleńska“.
Gdy weszli do Smoleńska, który wydawał im się ziemią obiecaną, Francuzi zaczęli mordować na śmierć jedni drugich, wydzierając sobie wszelką żywność. Zrabowali własne magazyny z wiktuałami, a dopełniwszy zniszczenia zupełnego, szli dalej i dalej, nie wiedząc wcale, gdzie i kiedy mieli się zatrzymać i dlaczego cofają się właściwie? Napoleon, ten genjusz potężny, nie mający w świecie całym sobie równego... nie wiedział tak samo co robi i dokąd zmierza? Pomimo wszystkiego, otoczenie całe a nawet sam cesarz, zachowywali ścisłą etykietę, pisząc listy, wysyłając raporta lub wydając dzienne rozkazy. Sypały się jak z rękawa tytuły: — Sire — „Mój kuzynie“ — „Książe d’Eckmühl“ — „Królu Neapolitański“ — i tym podobnie... Te jednak raporta i te dzienne rozkazy, były martwą literą. Nikt ich nie wypełniał, były bowiem niemożliwe i mimo tytułów pompatycznych, których sobie nawzajem nie żałowano, czuł każdy z osobna, że miał sobie wiele do wyrzucenia i że nadeszła chwila pokuty za błędy popełnione. To też, choć na pozór zajmywano się armją nader gorliwie, każdy myślał li o sobie, i o tem jakby można uciec najprędzej i najdalej.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.