Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom V |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom V |
Indeks stron |
Ponieważ Andrzej nie chciał wziąć ślubu, nie uwiadomiwszy wpierw ojca, odjechał na wieś zaraz nazajutrz.
Starzec przyjął syna oświadczenie na pozór spokojnie i obojętnie. Pod tą maską starał się ukryć rozdrażnienie najgwałtowniejsze. Ani przypuszczał, żeby syn pragnął zmienić w czemkolwiek tryb życia dotychczasowy, wprowadzając między nich nowy żywioł, gdy ojca dni na schyłku, gdy godziny jego policzone:
— Mógł z tem zaczekać, gdy mnie nie stanie, i pozwolić mi skończyć życie według własnego widzimisię! — pomyślał stary samolub. — Po mnie niechby świat cały przewrócił się do góry nogami, niechby i on robił co mu się rzewnie podoba!
Użył jednak i tym razem swojej zwykłej taktyki dyplomatycznej. Zastanawiał się nad tą kwestją z rozwagą i spokojem. Dowodził synowi: Że po pierwsze: wybór jego nie przedstawia nic świetnego, tak co do rodziny, jak i co do stosunków majątkowych; powtóre: Andrzej nie będąc już pierwszej młodości, potrzebuje zdrowie pielęgnować (na to słowo ojciec nacisk położył), ta dzieweczka zatem była dla niego wiekiem niestosowną; po trzecie: ma syna, który mógłby wyjść na tem bardzo źle, dostając się w ręce macochy; po czwarte: (na tem zakończył długi wywód). — „Błagam cię usilnie — spojrzał na Andrzeja wzrokiem drwiącym — odłóżmy to wszystko do roku! Jedź za granicę do wód, wzmocnij tam twoje siły podupadłe, wystaraj się o jakiego mentora Niemca, dla księcia Mikołaja, a po roku, jeżeli wytrwasz w twojej miłości, w twoim szale, w twoim uporze... ha! „Chcesz się żenić przyjacielu, to się żeń, ja ci powiem po weselu, żeś“...
Nie dokończył starzec złośliwy komplementu, wybuchając głośnym śmiechem. Gdy uspokoił się cokolwiek, dodał z naciskiem:
— To moje ostatnie słowo! ostatnie! Od tego nie odstąpię!
Miał nadzieję, że próba żądana, wyda się za ciężką; że ani miłość syna, a tem bardziej tak młoda dzieweczka, nie zostanie stałą przez czas tak długi. Syn odgadł ojca myśl tajemną, i postanowił uczynić zadość życzeniu starego dziwaka.
Minęło trzy tygodnie od owego wieczoru u Rostowów, gdy powrócił do Petersburga, z zamiarem oświadczenia się najsolenniej o rękę Nataszki.
Nataszka po owych zwierzeniach, matce do ucha wpuszczonych, czekała nazajutrz dzień cały na Andrzeja. Nie przyszedł i tak upłynęło przeszło pół miesiąca, bez znaku życia z jego strony. Nie wiedząc o jego odjeździe na wieś, nie umiała sobie tego wytłumaczyć. Piotr zniknął był również z horyzontu.
W miarę jak dni mijały w ten sposób, Nataszka nie chciała wcale wychodzić z domu. Snuła się z pokoju do pokoju jak cień, nie zajęta niczem i zrozpaczona. Nie zwierzała się więcej ani przed matką, ani przed Sonią. Rumieniła się i niecierpliwiła każdem słowem prawie. Zdawało się jej, że każdy wie jakie ją spotkało rozczarowanie i że stała się dla wszystkich przedmiotem drwinek, lub kimś, godnym politowania. Cierpienie rzeczywiste, przyłączyło się do rozdrażnienia, spowodowanego dotkniętą do żywego jej miłością własną. Była w stanie opłakanym.
Dnia pewnego, mówiąc o czemś najobojętniejszem, rozszlochała się jak biedne dziecię, które nie wie i nie rozumie, za co je karzą. Hrabina starała się ją uspokoić. Przerwała matce z gniewem:
— Błagam, nie mówcie mi o nim więcej. Nie myślę i nie chcę myśleć. Przychodził, bo go to bawiło, a teraz, kiedy ma już tego dosyć, przestał bywać... I rzecz skończona... Nigdy już za mąż nie pójdę — wybuchnęła gwałtownie mimo wysiłków nadludzkich, żeby okazać się spokojną. — Bałam go się zresztą... teraz pozbyłam się tego przykrego uczucia... jestem nawet zadowoloną z podobnego obrotu rzeczy...
Nazajutrz Nataszka ubrała się w jakąś starą sukienkę, którą przekładała nad wszystkie inne, uważając że jej szczęście przynosi. Od rana zabrała się do zwykłych zatrudnień, które zaniedbywała najzupełniej od dnia owego balu. Po wypiciu herbaty poszła do wielkiego salonu, który posiadał doskonałą akustykę i zaczęła ćwiczyć swoje solfedia. Po chwili odstąpiła od fortepianu, stanęła na środku salonu, powtarzając na pamięć, pasaże najulubieńsze. Słuchała sama siebie z najwyższem zadowoleniem. Zachwycała się tą kaskadą tonów perlistych, a dźwięcznych, które z piersi wyrzucała z taką łatwością. Napełniały one przestrzeń cudowną harmonją i wracały niejako skonać na jej ustach, w najdelikatniejszem pianissimo.
— Po co miałabym się troszczyć o cokolwiek? — zagadała wesoło sama do siebie. — Czyż nie piękne to życie i bez niego?... — Zaczęła przebiegać salon stąpając mocno i wybijając takt korkami u trzewiczków. Mogło się zdawać, że stuk miarowy korków, sprawia jej to samo zadowolenie, co przed chwilą gamy i tryle perliste. Zatrzymała się mimochodem przed wielką taflą zwierciadlaną. Spojrzała na siebie.
— Oto jak wyglądam — szepnęła. — Czy ja potrzebuję kogokolwiek? — Wyprawiła z salonu lokaja, który chciał w nim sprzątać i przechadzała się dalej, oddając się podziwianiu swej osóbki, co zresztą trafiało się jej nader często i napełniało dumą i radością.
— Natalja Stefanówna, jest na prawdę zachwycająca, — mówiła sama do siebie, kładnąc te słowa w usta jakiejś trzeciej istocie niewidzialnej, ale ma się rozumieć, rodzaju męzkiego. — Głos ma prześliczny, w kwiecie wieku, milutka, ładniutka do zjedzenia! nikomu nic złego nie robi, zostawcież ją w spokoju...
Musiała jednak przyznać w duchu, że mimo tych perswazji, nie mogła odszukać owego spokoju pożądanego. Wkrótce miała się o tem przekonać najdowodniej.
Otworzono drzwi od sieni i usłyszała głos w przedpokoju pytający.
— Państwo w domu?
Ten głos przerwał jej podziw i zastanawianie się nad własnemi doskonałościami. Nadstawiła uszka, zamagnetyzowana niejako tym dźwiękiem. Nie widziała już wcale siebie, choć dotąd stała przed źwierciadłem. To był On! Była o tem najmocniej przekonaną, mimo, że drzwi były dotąd zamknięte i nikt się w nich nie ukazywał.
Blada, prawie nieprzytomna, wypadła z salonu, lecąc jak kula do matki buduaru.
— Mamo!... Bołkoński przyjechał!... — wyrzucała z trudem słowa urywane, nie mogąc tchu złapać. — Mamo!... ja... ja... nie chcę więcej tak cierpieć!... To nie do zniesienia... coś okropnego!... Co mam z sobą zrobić?
Hrabina nie miała czasu odpowiedzieć, bo na progu ukazał się Andrzej dziwnie uroczysty i wzruszony. Jeden rzut oka na Nataszkę, rozjaśnił mu całą fizjognomię. Ucałował rękę hrabiny z czcią, rączkę Nataszki z uczuciem niewymownem, poczem usiadł.
— Dawno nie mieliśmy szczęścia widzieć cię książę i...
Zaczęła hrabina trochę zimno i z przekąsem. Nie dał jej atoli Andrzej dokończyć. Pilno mu było wytłumaczyć się i otrzymać przebaczenie.
— Odwidzałem mego ojca. Chciałem rozmówić się z nim w sprawie nader ważnej. Wróciłem tej nocy dopiero... Radbym — dodał po chwili milczenia, patrząc wymownie na Nataszkę — pomówić z panią hrabiną. Czy wolno mi?
Matka westchnęła wzrok spuszczając.
— Jestem na księcia usługi — bąknęła zmieszana.
Nataszka zrozumiała, że powinnaby się oddalić, ale nie miała dość sił po temu. Coś ją w gardle dławiło, za serce ściskało, a jej źrenice wielkie, rozszerzone, wpatrywały się uporczywie w Andrzeja.
— Jak to? Teraz, natychmiast, miałoby się wszystko rozstrzygnąć? — powtarzała w duchu. — Ależ to nie podobna! — Spojrzał znowu na nią i była pewną, że się nie myli, że za chwilę los jej rozstrzygnie się stanowczo.
— Idź dziecię, przywołam cię... — szepnęła matka.
Rzuciła wzrokiem błędnym i przerażonym na Bołkońskiego, poczem wyszła z budoaru.
— Przybyłem pani hrabino, prosić państwa o rękę waszej córki.
Hrabina stanęła cała w ogniu i milczała przez chwilę.
— Oświadczyny twoje książę — przemówiła wreszcie tonem poważnym, i z pewnem zakłopotaniem. — Oświadczyny te... są dla nas zaszczytne i... nader przyjemne. Przyjmuję takowe w imieniu mojem i mego męża, który spodziewam się, będzie tak samo uszczęśliwiony... Tu jednak ona sama, ma jedynie rozstrzygać...
— Pomówię z nią, skoro otrzymam na to twoje hrabino upoważnienie... Mogę zatem liczyć na łaskawe pozwolenie?...
— Najzupełniej! — hrabina podała mu rękę.
Gdy on pochylił się nad jej dłonią, pocałowała go w czoło z uczuciem, w którem radość mieszała się z pewną trwogą. Była wprawdzie gotową pokochać go jak syna, a jednocześnie lękała się po trochę tego obcego intruza, który miał wkrótce należeć do najbliższej rodziny.
— Mąż mój zgodzi się ze mną, ale twój ojciec, książę? — spytała.
— Mój ojciec, gdym mu wspomniał o moim zamiarze, pozwolił pod warunkiem, że ślub nasz odbędzie się dopiero za rok. Chciałem właśnie uwiadomić o tem państwa.
— Zapewne, Nataszka jeszcze bardzo młoda, ale czekać rok cały, to trochę za długo!
— Niepodobna inaczej! — Andrzej westchnął ciężko.
— Przyszlę tu zaraz Nataszkę — rzekła hrabina wychodząc z budoaru. — Panie! Panie! bądź nam miłościw! — powtarzała z cicha biedna matka, szukając wszędzie córki. Sonia powiedziała jej, że Nataszka jest w swoim pokoiku. Zastała ją, siedzącą na łóżku, z oczami pałającemi gorączką, z wzrokiem wlepionym w Ikonostas. Zegnała się raz po raz szepcąc pacierze. Na widok matki wchodzącej, zsunęła się na posadzkę, obejmując ją za kolana:
— I cóż mamo, i cóż?...
— Idź dziecino... czeka na ciebie... prosi o twoją rękę — odpowiedziała hrabina tonem, który córce wydał się nadto poważnym i prawie surowym. — Idź!...
Oczy matki pełne łez i niemego wyrzutu, pogoniły za córką, która leciała niby na skrzydłach, nie posiadając się z radości!
Nataszka nie mogła sobie nigdy później przypomnieć, w jaki sposób weszła do budoaru. To jedno utkwiło jej w pamięci, że stanęła jak wryta przed Andrzejem, pytając się w duchu:
— Czyż to podobna, żeby ten Obcy stał się wszystkiem dla mnie? — A jednocześnie odczuła odpowiedź w głębi serca:
— Tak, jest mi wszystkiem, bo kocham go więcej niż świat cały!
Książę Andrzej postąpił ku niej z wzrokiem spuszczonym:
— Pokochałem panią od pierwszej chwili, gdym cię zobaczył... Czy mogę mieć nadzieję?...
Gdy podniósł wzrok na nią zdumiał się wyrazem dziwnie uroczystym i namiętnym w jej ślicznej twarzyczce. Zdawała się nim przemawiać: — „Jak można wątpić w obec rzeczywistości? Po co mówić, gdy słowa nie wystarczają, aby oddać to, co się czuje?“
— Kochasz mnie? — rzekł cicho.
— Tak, tak! — odszepnęła głosem stłumionym, prawie z niecierpliwością, łapiąc oddech, niby ktoś co się dusi. Nagle łzami wybuchnęła.
— Co pani jest? Czegóż płaczesz?
— Ah! to ze zbytku szczęścia! — roześmiała się słodko wśród łez.
Nachyliła się ku niemu, namyślając się chwilę, czy wypada go pocałować?... I wreszcie pocałowała...
Andrzej przytrzymał jej obie ręce w swojej dłoni, wpatrując się w nią badawczo i przenikliwie. A jednak miłość, jaką miał dotąd dla niej zmieniła się najzupełniej. Ustąpił z jego serca pociąg namiętny i tajemniczy, chęć posiadania jej, a natomiast zbudziła się w tem sercu litość pełna czułości niewypowiedzianej, dla jej słabości jako istoty zaledwie z lat dziecięcych wychodzącej. Lękał się również, czy potrafi godnie odpowiedzieć temu naiwnemu zaufaniu, temu jej oddaniu się mu tak szczeremu bez żadnych zastrzeżeń. Cieszył się i niepokoił jednocześnie, gdy pomyślał ile nowych obowiązków włoży na niego ta druga miłość, może mniej namiętna i promienista niż pierwsza, ale o wiele głębsza i trwalsza.
— Czy mama powiedziała ci dziecię najdroższe, że ślub nasz nie może odbyć się aż za rok? — spytał tonąc wzrokiem w jej źrenicach.
— Czyż istotnie mnie, mnie samą, uważano aż do tej chwili za dziecko? — pomyślała Nataszka. — Czyż na prawdę stałam się nagle równą temu mężowi tak rozumnemu, tak zacnemu, temu obcemu człowiekowi, którego nawet mój ojciec szanuje? Być że to może? Od dziś zatem trzeba mi brać życie całkiem na serjo, jestem bowiem osobą dorosłą. Od dziś muszę odpowiadać w obec Boga i tego człowieka, za każde słowo, za każdy czyn... Ale o cóż to on mnie pytał?
— Nie — odpowiedziała głośno, nie rozumiejąc dokładnie pytania.
— Jesteś tak młodziutką, gdy ja przeciwnie przeszedłem przez tyle prób ciężkich w życiu — Andrzej zaczął mówić na nowo. — Lękam się dziecię o twoje przyszłe szczęście: nie znasz jeszcze sama siebie.
Nataszka wytężała całą uwagę, nie mogąc schwycić właściwego tych słów znaczenia.
— Ciężko mi przyjdzie przeżyć ten długi rok, on bowiem opóźni moje szczęście najwyższe — mówił dalej. — Ty jednak będziesz miała czas zbadać własne serce. Za rok powrócę i spytam cię powtórnie, czy możesz i chcesz do mnie należeć? Bądź zupełnie wolną, aż do tej chwili. Nasze układy pozostaną w tajemnicy. Może przekonasz się, że mnie wcale nie kochasz i... pokochasz innego?
Zmusił się do smętnego uśmiechu.
Nataszka mu przerwała:
— Po co mówić mi to wszystko? Wiesz pan przecie, żem cię pokochała od dnia pierwszego, gdym cię ujrzała w Otradnoe... Kocham! — powtórzyła, z całem najszczerszem przekonaniem o prawdzie tych słów swoich.
— Przeciąg jednego roku... — zaczął, ale mu nie dała dokończyć:
— Rok! cały rok! I po cóż to? — wykrzyknęła, teraz dopiero zdając sobie z tego sprawę dokładną. Zaczął jej powód tłumaczyć. Zaledwie go słuchała. — I już nie można tego zmienić? — Nic na to nie odpowiedział, wyczytała atoli w smętnym wyrazie jego oczów, że to wyrok nieodwołalny.
— To coś strasznego, coś okropnego! — załkała głucho. — Ja umrę! Czekać rok! to niepodobieństwem, to czemś zabijającem!
Spojrzała mu w oczy. Był zdziwiony i zaniepokojony tym wybuchem, choć zawsze pełen czułości dla niej:
— Nie, nie, przystaję na wszystko! — przestała nagle płakać. — Czuję się tak niewypowiedzianie szczęśliwą!
— W tej chwili weszli jej rodzice pobłogosławić oboje narzeczonych.