Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VI
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Tego samego wieczora, Rostowy poszli do teatru na operę. O lożę wystarała im się była Marja Dmytrówna.
Nataszkę wcale to nie ucieszyło. Ponieważ atoli dla niej wyłącznie zrobiła Marja Dmytrówna ten wydatek, nie było sposobu wymówić się, i trzeba było pójść z ojcem i Sonią koniecznie. Ubrała się stosownie, a zszedłszy na dół do głównego salonu, nie mogła wstrzymać się, żeby nie spojrzeć na siebie, w wielkiem ruchomem źwierciedle, które odbijało jej postać czarującą, od głowy aż do drobnych nóżek, jak u owego sławnego Kopciuszka. Widząc się tak ładną, tak uroczą, uczuła w ciele dreszcz rozkoszną, jakby nagle zakochała się sama w sobie.
— Mój Boże, gdyby on tu był przynajmniej!... — westchnęła ciężko. — Nie zadowolniłabym się jednym, zimnym pocałunkiem, złożonym nieśmiało wtedy, na początku, kiedy skamieniałam była niejako, po jego odurzających mnie oświadczynach... Co nie, to nie!... otoczyłabym go miłośnie ramionami, przytuliłabym się do jego piersi i zmusiła do utonienia w moich źrenicach, tym swoim wzrokiem na wskroś przenikającym, który zdaje mi się wiecznie, że widzę w siebie wlepiony... Cóż mnie w końcu obchodzą ojciec i siostra? Kocham jego tylko, jego wyłącznie, jego twarz, jego spojrzenie i ten uśmiech czarujący, w którym łączy się męzka energja, z słodyczą młodzieniaszka!... Lepiej nie myśleć o nim, starać się zapomnieć o wszystkiem co zaszło między nami, inaczej bowiem gotowam rozchorować się śmiertelnie z tęsknoty za nim!...
Odwróciła się od zwierciadła, powstrzymując się z biedą od nowego wybuchu łez gorzkich. — Jak też Sonia może kochać tak spokojnie, prawie apatycznie Mikołaja? — pytała się w duchu. — Jak potrafi latami czekać cierpliwie na niego, zawsze z jednakową stałością? Jam do niej w niczem nie podobna, to daremnie!... Niby ogień i woda... — I spojrzała badawczo na serdeczną przyjaciółkę, która biegła szybko ku niej, wachlując się po drodze.
W chwilach takiego nadmiaru czułości i tęsknoty, nie wystarczało Nataszce, kochać i czuć się nawzajem kochaną. Ona wtedy potrzebywała gwałtownie, uwiesić się na szyi Andrzejowi, i słyszeć z ust najdroższego potok słów namiętnych, i jak lawa rozpromienionych. Jadąc w karecie, obok ojca, wpatrywała się bezmyślnie w rewerbery migocące tu i owdzie, niby świetlane robaczki około św. Jana, wśród cieniów nocnych. Zapadała coraz głębiej w zadumę pełną słodkiej melancholji, pełną snów miłosnych, rozkosznych i upajających! Ich powóz jadąc zwolna za porządkiem, stanął w końcu pod kolumnadą teatralną, z kołami świszczącemi i piszczącemi, które obracały się mozolnie, brnąc po osie w śniegu stwardniałym od mrozu. Nataszka i Sonia wyskoczyły lekko z karety, podnosząc ostrożnie sukienki, żeby się o śnieg nie otarły. Po nich wysiadł hrabia, stękając i opierając się ciężko, na ramionach aż dwóch lokai, stojących według ówczesnej mody za karetą. Przebijali się jak mogli przez tłum zewsząd nadpływający, nie zważając na krzyki i zachwalania swego towaru, przez kupczących w bramie, i na schodach teatru. Nie troszczyli się również i tem, że orkiestra już była zaintonowała pierwsze takty uwertury.
— Nataszko, twoje włosy! — szepnęła Sonia, gdy odźwierny otwierał im na oścież drzwi od loży. Muzyka hałaśliwa zaszumiała im w uszach, wzrok ich zaś olśniły lampy płonące u góry w olbrzymim pająku, kinkiety przed orkiestrą i mnogie brylanty, rozsypane gęsto po lożach, świecące w uszach, na szyjach dam mocno wygorsowanych i w bransoletach na ich ramionach obnażonych. Sąsiadka siedząca tuż obok ich loży, rzuciła na dwie młode i ładne dziewczątka, wzrokiem pełnym kobiecej zawiści i niepokoju, czy jej samej nie zaćmią przypadkiem? Dotąd nie podniesiono jeszcze kortyny. Orkiestra kończyła długą uwerturę. Dwie panienki usiadły na przedzie loży, układając fałdy sukien, cokolwiek zmiętych przez drogę. Nataszka doświadczyła pewnego rozkosznego łaskotania, z przymieszką jednak i czegoś niemiłego, uczuwszy na sobie, na swoich ramionach, piersiach i szyjce obnażonej, ogień krzyżowy kilkuset par źrenic, wlepionych w nowoprzybyłe, z najwyższą ciekawością. Od dawna nie spotkało ją nic podobnego. Obudziło to w niej cały szereg wspomnień, wzruszeń, żądz namiętnych i niepohamowanych, odpowiednych doznanemu w tej chwili wrażeniu.
Dwie młode panienki, bardzo ładne, choć każda była w innym rodzaju piękną, wchodzące do teatru w towarzystwie hrabiego Rostowa, którego również od wieków nie widziano w Moskwie, zwróciły natychmiast na siebie ogólną uwagę. Wiedziano mniej więcej, że młodsza córka Rostowa zaręczona z księciem Andrzejem, mimo, że tego nie ogłoszono urzędowo, i że od zaręczyn, Rostowy nie ruszyli się ze wsi. Nie dziw zatem, że narzeczona najświetniejszej partji w całej Rosji, budziła powszechną ciekawość u mężczyzn, powszechną zazdrość u kobiet!
Nataszka rozkwitająca wogóle pięknością w całej pełni, tego wieczora, w prześlicznej toalecie, wyglądała rzeczywiście czarująco. Uczucia wewnętrzne piersi rozpierające nadmiarem życia i namiętności młodocianej, rozpłomieniały jej wzrok, który, jakby dla kontrastu, tem bardziej uderzającego, ślizgał się po wszystkiem i wszystkich, z dziwną, prawie apatyczną obojętnością, nie zatrzymując się dłużej na niczem i na nikim. Było widocznem, że nie szuka nikogo w tym tłumie różnobarwnym. Jej rączka o kształtach niesłychanie arystokratycznych, bawiła się machinalnie złotą lornetką na łańcuszku, z łokciem opartym od niechcenia, o poduszkę pąsową aksamitną, którą brzeg loży był miękko wyścielony.
— Popatrz no Soniu — szepnęła Nataszka — zdaje mi się że naprzeciw naszej loży, siedzi hrabina Aleninowa z córkami?...
— Przez miłosierdzie Boże! — wykrzyknął hrabia, zobaczywszy wtaczającego się do jednej z lóż grubasa, swojego dobrego znajomego — Michał Kiryłowicz jeszcze więcej utył, odkąd go z oczu straciłem.
— A widzi tatko naszą Annę Michałównę, w jej nieśmiertelnym turbanie na głowie? — wtrąciła złośliwie Nataszka.
— Widzę... jest z paniami Kuragin... i z Borysem, Julki narzeczonym... To od razu bije w oczy...
— Ależ narzeczeni, en toute forme! — zaręczył Szynszyn, wchodzący w tej chwili właśnie do ich loży. — Dziś rano Trubeckoj został przyjęty oficjalnie przez Julkę, obecnie po trochę już... w słup idącą...
Nataszka spojrzała w stronę wskazaną jej przez okazały turban Anny Michałówny, i ujrzała istotnie twarz Julji uśmiechniętą, rozradowaną, która siedziała w środku, między dwiema starszemi paniami. Była cała połyskująca od kosmetyków. Na szyi mocno ubielonej, połyskiwała pyszna kolja brylantowa. Z po za jej krzesła, wyzierała głowa Borysa, jak zawsze ufryzowana najstaranniej. I on uśmiechał się, pochylony ku Julji, coś jej szepcąc poufnie do ucha, pełnego blanszu. Oczami wskazywał jej Rostowów.
— Mówią o nas... o mnie — pomyślała Nataszka. — Zapewne chce ukoić jej zazdrość, co do mojej osoby... niepotrzebnie zadaje sobie tyle pracy, na prawdę! Gdyby wiedzieli jak mi są wszyscy obojętni!
Na drugim planie jaśniał toczek zielony aksamitny, z mnóstwem piór, Anny Michałówny. W głębi serca tryumfująca najniezawodniej, miała jednak minę jak zawsze pokorną i zdaną najzupełniej na wolę Bożą. Nataszka znała z własnego doświadczenia, ową atmosferę pełną rozradowania i miłości zdwojonej niejako, którą najbliżsi sercem, zwykli otaczać narzeczonych. Uczuła się jeszcze smutniejszą. i przypomniała sobie z goryczą niewypowiedzianą, jak ją przyjęto w pałacu Bołkońskich i ile tam zniosła dotkliwego upokorzenia. Odwróciła wzrok czemprędzej i z niechęcią od tamtej pary.
— Jakim prawem ten staruch niegodziwy, mnie odtrąca?... Ale po co mam o tem myśleć? — potrząsła głową. — Zapomnijmy o tych wszystkich zgryzotach, aż do jego powrotu. — Zaczęła przechodzić oczami z uśmieszkiem wesołym i figlarnym, twarze znajome i nieznane jej, na krzesłach parterowych i na balkonie pierwszego piątra. Na samem środku, w pierwszym rzędzie spostrzegła Dołogowa. Obrócony plecami do sceny, oparty o poręcz fotelu, miał na sobie cały strój Persa. Włosy ufryzowane w pukle i podczesane wysoko, tworzyły na głowie ogromną czuprynę. Nadawało to jego całej postaci cechę niesłychanie oryginalną. Wysunięty naprzód, wiedział doskonale, że zwraca na siebie powszechną uwagę. Tego właśnie pragnął. Otaczała go złota młodzież moskiewska, w obec której przybierał ton lekko protekcjonalny. Był tak swobodnym i bez najmniejszej żenady, jakby był sam jeden u siebie w pokoju.
Hrabia Rostow trącił Sonię, łokciem wskazując jej ekswielbiciela.
— Nie do poznania, co?... Skądże przybywa? — spytał hrabia Szynszyna. — Był ulotnił się zupełnie na czas dłuższy.
— Najzupełniej! — potwierdził zapytany. — Był w Kaukazie. Naraz znikł stamtąd bez śladu. Zapewniają że zrobiono go ministrem w Persji, w jakiemś mniejszem państewku. Tam miał zabić w pojedynku rodzonego brata szacha perskiego. Od tej chwili, wszystkie nasze damy tracą głowy dla pięknego Persa, Dołogowa!... Wszyscy nim wyłącznie zajęci, o nim li rozprawiają i zaprasza się gości, aby Dołogowa oglądali, niby na zjedzenie wielkiego i smacznego sterleta! Dołogow i Anatol Kurakin, podbili we dwóch wszystkie serca kobiece w całej Moskwie!
W tej samej chwili, weszła do loży obok Rostowów, kobieta piękna i postaci imponującej. Pyszny warkocz złotych włosów tworzył nad czołem djadem iście królewski. Na szyi miała trzy sznury pereł olbrzymich i prześlicznej wody. Jej biust mocno wygorsowany, był jak utoczony, i ćmiącej białości. Potrzebowała dużo czasu, aby usiąść. Posuwała krzesła z hałasem, szeleszcząc suknią z ciężkiego jedwabiu.
Nataszka podziwiała w duszy kształty wspaniałe i całość imponującą, tej prześlicznej osoby, gdy ta spojrzawszy przypadkiem w stronę ich loży, uśmiechnęła się czarująco i skinęła głową przyjacielsko hrabiemu. Była to żona Piotra, Helena Bestużew. Hrabia znający całą Moskwę, pochylił się ku niej, pytając.
— Czy dawno hrabina raczysz gościć w Moskwie!... Pozwolisz mi w antreakcie, pójść ucałować twoje śliczne rączki?... Ja bo przybyłem tu w interesie, i przywiozłem z sobą moje dziewczątka, żeby je trochę rozerwać... Utrzymują że Semenowa jest w tej roli niezrównaną... A hrabia, czy jest tu także.
— Tak... ma nadejść niebawem — Helena odrzuciła fiksując Nataszkę wzrokiem badawczym.
Hrabia Rostow usiadł w głębi swojej loży.
— Wszak piękna? — szepnął córce do ucha.
— Olśniewająca! — zawołała Nataszka z zapałem. — Pojmuję, że każdy za nią szaleje!
Po skończonej uwerturze, kapelmistrz uderzył trzy razy po budce suflera, jak zazwyczaj. Każdy usiadł czemprędzej na krzesło, tak na dole, jak i na piątrach, i w sali zrobiło się cicho, jak makiem posiał. Starzy i młodzi, wojskowi i cywilni, kobiety z ramionami obnażonemi i okrytemi kosztownymi klejnotami, wszyscy skierowali wzrok na scenę, i Nataszka poszła również za ich przykładem.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.