Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Chociaż Bałakow był nawykł do pomp i przepychów dworu, zdziwiła go nie mniej wytworność niezwykła, która otaczała cesarza Francuzów.
Hrabia de Turenne wprowadził go do wspaniałej sali, gdzie zebrała się była tłumnie cała jeneralicja, szambelani i polscy magnaci, ci sami po większej części, których widział tak niedawno, otaczających i nadskakujących carowi Aleksandrowi. Duroc przyszedł mu oznajmić, iż otrzyma posłuchanie, przed przejażdżką konną jego cesarskiej mości.
W chwilę później, szambelan będący dnia tego na służbie, ukłoniwszy mu się z wszelką kurtuazją, poprosił go do gabinetu przyległego, tego samego, w którym odbierał ostatnie rozkazy Aleksandra, gdy odjeżdżał z Wilna, z listem do Napoleona.
Czekał ze dwie minuty, gdy naraz dały się słyszeć za drzwiami kroki przyspieszone, stawiane śmiało i żywo. Drzwi roztworzono na oścież tym razem... Stał przed nim Napoleon! Był ubrany stosownie do konnej przejażdżki, cały zlany wódką kolońską, nie znosił bowiem odoru potu końskiego. Wyglądał świeżo, z brzuszkiem cokolwiek nadto zaokrąglonym i odstającym. W jego fizjognomji był wyraz powagi i łaskawości iście monarszej. Malował się w całej jego postawie dobrobyt człowieka, któremu nie zbywa na niczem, co stanowi rozkosz i wygódki życia. Zdawał się też być w humorze wyśmienitym.
Skłonił szybko głowę, w której przebiegało kiedy niekiedy drganie nerwowe, odpowiadając na ukłon Bałakowa pełen uszanowania. Zaczął mówić natychmiast, jak ktoś przeświadczony o wartości każdej chwili w życiu, i który nie układa nigdy naprzód tego, co ma powiedzieć, wiedząc z góry, że wszystko co powie będzie zawsze uznanem za najlepsze i najsprawiedliwsze.
— Dzieńdobry ci jenerale. Odebrałem list, który ci był powierzył car Aleksander i rad jestem niezmiernie, cię widzę!
Wlepił w niego na chwilę swoje wielkie oczy, na wskroś przenikające. Odwrócił od niego wzrok niebawem. Bałakow osobiście wcale go nie zajął. Cały jego interes był skupiony jak zwykle, około wielkich idei i planów olbrzymich, które rozpierały mu umysł potężny. Do świata zewnętrznego, przywiązywał nader małą wartość i prawie nań uwagi nie zwracał. Wszak był najmocniej przekonany, że ten świat cały, zależy wyłącznie od jego woli wszechwładnej!
— Nie pragnąłem i nie pragnę wojny — mówił szybko dalej — ale mnie do niej zmuszono. Jestem gotów jeszcze i teraz — (położył nacisk na te słowa) — przyjąć wszelkie tłumaczenia i wyjaśnienia, które mi zechcesz dać jenerale.
Tu zaczął przedkładać Bałakowowi, w słowach krótkich i węzłowatych niezadowolenie, którego doświadczył, z niestosownego postępowania z nim rządu rosyjskiego.
Ton umiarkowany i przyjacielski, w jakim się dotąd cesarz wyrażał, przekonywał i wlewał otuchę w serce Bałakowa, że może i szczerze życzy sobie utrzymać pokój i wejść z Rosją w układy.
Sire, mój pan... — zaczął jąkać się pomieszany wzrokiem badawczym Napoleona, którym zdawał się przenikać go do głębi. — „Wahasz się, jesteś niepewny i zażenowany, uspokój się!“ — zdawały się przemawiać te usta wąskie, na których igrał uśmiech lekko drwiący. Bałakow po chwili mówił dalej, odzyskawszy równowagę, tłumacząc jasno i dobitnie, że car nie mógł uważać za casus belli, prośby prywatnej, o wydanie mu paszportu i listów wierzytelnych ze strony Kurakina... że car nie chce wojny i nie istnieje ani cień porozumienia sekretnego między Rosją a Anglją...
— Niema dotąd, ale... — urwał w pół Napoleon, jakby się bał zdradzić zawcześnie ze swojemi tajnemi poglądami na tę sprawę. Skinął głową na znak, żeby wysłannik carski mówił do końca, co mu powiedzieć nakazano.
Bałakow ułatwiwszy się z tłumaczeniami, powtórzył znowu z trwożliwem wahaniem, że car przystałby na układy, tylko pod pewnemi warunkami. Zatrzymał się nagle w połowie frazesu, przypomniawszy sobie słowa carskie, umieszczone w piśmie odnośnem do Sołtykowa, a które przypolecono mu powtórzyć co do joty Napoleonowi. Pamiętał je najdoskonalej, ale uczucie trudne do określenia, zatrzymywało mu te słowa na ustach. Bąknął z cicha i nieśmiało.
— Pod warunkiem że wojska waszej cesarskiej mości przejdą nazad przez Niemen...
Napoleon zauważył jego pomieszanie. Nie tylko muszkuły w twarzy drgać mu poczęły, ale i lewa łydka zadrgała kurczowo. Stojąc na miejscu, zaczął mówić coraz głośniej i coraz prędzej. Mimowolnie Bałakow spojrzał na drgającą łydkę, uważając z najwyższem zdziwieniem, że drganie powiększało się w miarę jak cesarz głos gniewnie podnosił:
— Jestem tak samo żądny pokoju, jak i car Aleksander. Czyż nie uczyniłem wszystkiego, co tylko było w mojej mocy, aby doprowadzić do niego przed półtora rokiem? I oto przez ten cały długi przeciąg czasu czekam na wyjaśnienia! Czegóż więc żądają odemnie aby wejść w układy? — dodał robiąc ruch energiczny, swoją ręką małą, białą i pulchną.
— Przejścia nazad przez Niemen, Sire, wojsk waszej cesarskiej mości — powtórzył Bałakow.
— Za Niemen, tylko takiej drobnostki? — Napoleon zmierzył go wzrokiem piorunującym od głowy aż do stóp.
Tym razem Bałakow spuścił tylko głowę potwierdzająco.
— Powtarzasz jenerale — Napoleon zaczął teraz niecierpliwym krokiem przemierzać salon — że aby zacząć zemną jakiekolwiek rokowania, żądają abym wojska moje za Niemen wyprowadził? Przed dwoma miesiącami, czyż nie zażądano tak samo, abym przeszedł nazad po za Odrę i po za Wisłę? I pan chcesz jeszcze po czemś takiem marzyć o pokoju?!
Przechadzał się chwilę w milczeniu; nareszcie zatrzymał się przed Bałakowem. Twarz zdawała się z kamienia, tak srogi wyraz w niej się malował. A łydka lewa drgała teraz konwulsyjnie. — „Drganie mojej lewej łydki, ma u mnie wielkie znaczenie“ — wspominał o tem nieraz później Napoleon.
— Podobne propozycje, jak opuszczenie Odry i Wisły, można robić księciu Badeńskiemu naprzykład; ale nie mnie! — krzyknął nagle nie zdolny więcej do panowania nad sobą. — Gdybyście mi dawali Petersburg z Moskwą razem, jeszczebym waszych warunków nie przyjął! Mnie oskarżacie żem wojnę rozpoczął, a któż pierwszy podążył do obozu? Car Aleksander, nie ja! Przychodzicie teraz prawić mi o układach, kiedym wydał miljony, kiedy sami konszachtujecie z Angją po za mojemi plecami, i kiedy wasze położenie staje się z każdym dniem trudniejsze, prawie bez wyjścia! W jakim celu zawarliście sojusz z Anglją? Co wam przyszło dotąd z niego? — mówił z coraz większem uniesieniem, usiłując dowieść swoich praw, swojej siły niepokonanej i błędów popełnionych przez cara Aleksandra. O to mu jedynie chodziło, aby przekonać Bałakowa, że on jest jak zawsze, tak i teraz nieomylnym, a nie o roztrząsanie pod jakiemi warunkami dałoby się w danym razie pokój utrzymać.
W pierwszej chwili, dość jeszcze oględnie dowodził wszelkich korzyści swojego obecnego położenia, dając do zrozumienia, że mimo tej wielkiej przewagi z jego strony, raczyłby może jeszcze nawiązać z Rosją układy pokojowe. W miarę jednak, jak go gniew opanowywał, tracił prawie przytomność, i wyrzucał gwałtownie słowa bez związku. W końcu było aż nadto widocznem, że zmierza li do jednego celu, aby siebie wywyższyć do granic niemożliwych, poniżając i upokarzając Aleksandra. W samym początku rozmowy zdawał się atoli chcieć czegoś wręcz przeciwnego.
— Mówią żeście również zawarli sojusz z Turcją?
Bałakow skinął głową potwierdzająco:
— Tak Sire, sojusz jest... — Napoleon nie pozwolił dokończyć. Musiał mówić, i to sam jeden tylko!
— Wiem o tem — wszczął rozmowę na nowo, z tą niewstrzemięźliwością i rozdrażnieniem, które bywa częstokroć cechą losu pieszczochów. — Tak, zawarliście sojusz z Turcją, nie dostawszy za to ani Mołdawji ani Wołoszczyzny. A ja byłbym oddał te prowincje w ręce waszego monarchy, tak samo, jak mu oddałem Finlandją! Tak, byłbym mu je wywalczył, bom to był święcie obiecał, teraz zaś ich nie zobaczy! A byłby się czuł nader szczęśliwy, gdyby tak był mógł połączyć je ze swojem państwem, i rozciągnąć granice Rosji od zatoki bośniackiej, aż do ujścia Dunaju. Wielka Katarzyna, nie mogłaby już była dokazać niczego lepszego! — perorował z coraz większym zapałem, powtarzając prawie te same frazesa, które był już raz wypowiedział podczas zjazdu w Tylży: — Wszystko to byłby zawdzięczał mojej przyjaźni!... — szybkim ruchem wyjął z kieszonki od kamizelki małą, złotą tabakierkę, otworzył i zażył sporą szczyptę tabaki. — Co by to mogło było być za wspaniałe panowanie! — spojrzał z politowaniem na Bałakowa, i natychmiast zaczął mówić na nowo, skoro ten usta otwierał, aby ze swojej strony wtrącić słów kilka. — Czy mógł sobie wasz car życzyć czegoś lepszego nad moją przyjaźń? — wzruszył miłosiernie ramionami. — Nie! On tymczasem wolał otoczyć się moimi wrogami, jak Stein, Armfeldt’y, Bennigseny, Wintzingerody! Stein, zdrajca wypędzony ze swojej ojczyzny; Armfeldt intrygant zgangrenowany do szpiku i kości; Wintzingerode dezerter z francuzkich szeregów; Bennigsen, niby to znający się trochę więcej niż inni na sztuce wojennej, ale również zupełnie nie wystarczający. Bennigsen, który nie zdołał zdziałać niczego w roku 1807, i którego sama obecność powinnaby wywoływać tak przykre i straszne wspomnienia!... Przypuśćmy zresztą, że są i najbardziej uzdolnieni — szedł dalej w swoich wywodach Napoleon, sam niejako oszołomiony argumentami, które tłoczyły się jedne na drugie w jego umyśle, na dowód jego siły niepokonanej i praw jego nienaruszalnych, co w jego oczach wychodziło na jedno i to samo. — Ale nie, nie! oni są wszyscy do niczego, tak w czasie wojny, jak i w czasie pokoju. Barclay ma być jeszcze najtęższy z nich wszystkich, jak niektórzy utrzymują, ja atoli nie mogę podzielać ich zdania, sądząc o tem po jego pierwszych marszach... I cóż robi ten tłum dworaków? Pful wiecznie coś proponuje; Armfeldt to zbija, Bennigsen bada, Barclay zaś, wezwany aby działać, nie wie czego ma się jąć najprzód! Bagration to jeszcze jeden człowiek rozumiejący się cokolwiek na wojnie: Głupi co prawda, ale ma doświadczenie, rzut oka, szybkie orjentowanie się w położeniu i stanowczość w działaniu!... Jakąż rolę, chciej mi powiedzieć jenerale, odgrywa wasz młody monarcha, wśród tych zer bez żadnego znaczenia, które go tylko kompromitują w najwyższym stopniu, i czynią odpowiedzialnym za fakty dokonane, z łaski ich niezdarności? Monarcha wtedy tylko powinien stawać na czele armji jeżeli jest wodzem znakomitym! — Wyrzucił te słowa, niby kamień z procy, niby rękawicę w twarz Aleksandrowi, wiedząc doskonale, jak tenby rad uchodzić za wodza doskonałego. — Od tygodnia dopiero kampania rozpoczęta, a wyście nie skusili się nawet próbować obrony Wilna! Jesteście w pół przecięci, wypędzeni z prowincji polskich, a wasza armja pomrukuje i słusznie!
— Wasza cesarska mość raczy darować — Bałakow potrafił przecież uchwycić chwilę sposobną i umieścić słów kilka, wśród tej powodzi niewstrzymanej — nasze wojsko pała żądzą właśnie...
— Wiem o wszystkiem — Napoleon przerwał mu znowu. — Wszystko!... Zrozumiałeś doniosłość tego słowa jenerale? Znam tak samo ilość ludzi w waszych oddziałach, jak w mojem własnem wojsku. Nie macie pod bronią ani dwukróć stu tysięcy żołnierzów, ja zaś zgromadziłem ich trzy razy tyle! Daję na to słowo honoru! — dodał zapominając, że jego słowo honoru, nie może wzbudzać zbyt wielkiego zaufania. — Mam za Wisłą pięćkroć trzydzieści tysięcy żołnierzów... Turcy nie pomogą wam w niczem, są do niczego, czego wam dowiedli, zawierając sojusz z wami! Co do Szwedów, tych przeznaczeniem było, jest i będzie, mieć zawsze monarchów warjatów. Skoro ich król stracił zdrowe zmysły, obrali sobie drugiego, jeszcze lepszego szaleńca niż tamten... Bernadotte! Jeżeli jest się Szwedem, trzeba skończonego warjata, żeby łączyć się z Rosją!... — Napoleon uśmiechając się zjadliwie, zażył znowu sporą szczyptę tabaki.
Bałakow miał odpowiedzi na końcu języka i mimowolnie okazywał ruchami najwyższą niecierpliwość. Ale prędzej by zatrzymał młyńskie koło w rozpędzie, niż ten rwący i szumiący słów potok. Co się tyczy domniemanego szaleństwa Szwedów, mógłby był zarzucić, że po sojuszu z Rosją, Szwecja przemieniała się w wyspę. Napoleon znajdywał się atoli w takim stanie podniecenia chorobliwego, w którym ma się chęć nieprzezwyciężoną mówienia, łajania i hałasowania, aby przekonać samego siebie, że się ma słuszność. Położenie Bałakowa stawało się coraz przykrzejszem i drażliwszem. Bał się, żeby go nie dotknięto w godności poselskiej, jeżeli nic nie odpowie. Jako człowiek prywatny natomiast, cofał się i truchlał mimowolnie, w obec bezmyślności tego gniewu wściekłego, do którego nie było ani cieniu przyczyny. Pojmował, że w tem wszystkiem co usłyszał, nie było ładu ni składu, nie można było zatem brać tego na serjo, i że pierwszy Napoleon, ochłonąwszy cokolwiek, będzie się wstydził, że tak nie umie panować nad własnem rozdrażnieniem. Stał też przez cały czas z oczami spuszczonemi, aby uniknąć spojrzeń piorunujących małego człowieka. Widział jedynie jego tęgie, grube łydki, drgające i tańcujące na wszystkie strony.
— Cóż mnie zresztą obchodzą wasi sprzymierzeńcy? I mnie ich nie brak... Mam Polaków, ośmdziesiąt tysięcy, którzy walczą jak lwy... a wkrótce stanie ich dwakroć.
Podniecony coraz bardziej własnemi kłamstwami i milczeniem Bałakowa, który zachowywał się dalej najspokojniej, zbliżył się na pół kroku, wlepił w niego wzrok piorunujący i wymachując obiema pulchnemi rękami, krzyknął głosem urywanym, pozieleniały z gniewu:
— Dowiedz się pan, że jeżelibyście zbuntowali Prusy przeciw mnie, wymażę takowe z mapy państw Europejskich... a was zepchnę po za Dźwinę i Dniepr... Zbuduję nazad przeciw wam zaporę, którą zaślepiona i zbrodnicza Europa, pozwoliła obalić... Postawię Polskę silną i potężną... Tak, oto co was czeka i co zyskacie zrywając ze mną...
Zaczął na nowo przechadzać się po pokoju, zażył tabaki po kilka razy, nakoniec zatrzymał się przed jenerałem rosyjskim, mierząc go wzrokiem szyderskim.
— A jednak — mruknął pół głosem — jakie to wspaniałe panowanie mógł był mieć wasz monarcha.
Bałakow nie wytrzymał w tym razie i odpowiedział kategorycznie, że Rosja nie widzi obecnego położenia w tak czarnych kolorach i że liczy przeciwnie na jak najlepsze powodzenie. Napoleon raczył skinąć drwiąco głową, chcąc tem wyrazić: — „Rozumiem, twoją powinnością jest mówić w ten sposób, ale pierwszy w to nie wierzysz, bo przekonałem cię przecie, że jest wręcz przeciwnie.“
Pozwolił mu nakoniec dopowiedzieć swoje zdanie, a zażywszy po raz trzeci tabaki, uderzył nogą o posadzkę. To było sygnałem. Natychmiast otworzyły się drzwi na oścież i wszedł szambelan podając cesarzowi z niskim ukłonem kapelusz i rękawiczki. Inny niósł chustkę do nosa. Nie zwrócił na nich wcale uwagi.
— Zapewnij jenerale w mojem imieniu twego monarchę — mówił dalej — że jestem mu tak samo oddany jak i przedtem. Znam go i umiem cenić nader wysoko jego przymioty niezrównane... Nie zatrzymuję cię dłużej jenerale... odbierzesz niebawem moją odpowiedź, na list cara... — Wyrwał kapelusz z rąk szambelana, i rzucił się ku drzwiom gwałtownie. Świta dworska popędziła czemprędzej po schodach na złamanie karku, aby oczekiwać na cesarza u stopni ganku.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.