Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Po owym gwałtownym wybuchu i ostatnich słowach niesłychanie suchych i szorstkich, Bałakow był przekonany najmocniej, że Napoleon więcej go nie przywoła, będzie nawet unikał starannie jego widoku. Czyż on, cara wysłannik, nie był już dość upokorzonym? Z drugiej zaś strony czyż nie był świadkiem uniesienia, zupełnie niestosownego, dla cesarza Francuzów? Jakże się zdziwił, gdy mu Duroc przysłał tego samego dnia zaproszenie na objad do stołu cesarskiego. Byli również na objedzie Bessieres, Caulaicourt i Berthier.
Napoleon przyjął Bałakowa z całą uprzejmością, nie zdradzając ani cieniu zażenowania, lub zakłopotania w obec niego. Był w humorze wyśmienitym, starając się tak samo rozbawić i ośmielić swego gościa. Był tak przeświadczony o swojej nieomylności, że wszystko co czynił, czy było zgodne lub nie z prawami odwiecznemi, według których rozpoznajemy co jest dobrem i sprawiedliwem, a co złem i przewrotnem, musiało być doskonałem, skoro on to popełnił.
Usposobiła go była jak najlepiej przejażdżka po ulicach Wilna, gdzie tłumy nieprzeliczone zastępywały mu drogę, witając z najwyższym zapałem. Wszędzie, którędy przejeżdżał, okna były obwieszone kobiercami, chorągwiami, o barwach polskich, litewskich i francuzkich, a damy polskie powiewały chustkami, kłaniając mu się i witając radośnemi okrzykami.
Rozmawiał z Bałakowem tak swobodnie, jak gdyby ten należał do jego najbliższego otoczenia; pochwalał jego plany i zamiary, ciesząc się całem sercem jego powodzeniem. Między innemi zaczepił i o Moskwę w rozmowie. Wypytywał się szczegółowo o to miasto wspaniałe, niby zagorzały turysta, który chce zasięgnąć dokładnych wiadomości o kraju dotąd mu nieznanym. Był znowu najmocniej przekonany, że Bałakowowi słuchającemu go, powinno to pochlebić niesłychanie jako Moskalowi, że tak wielki człowiek, raczy interesować się jego krajem barbarzyńskim.
— Ile w Moskwie jest mieszkańców? Ile posiada domów, a ile cerkwi? Czy na prawdę nazywają gród ten „Miastem świętem?“ — badał i badał nieustannie. Gdy mu Bałakow odpowiedział, że jest w Moskwie przeszło dwieście cerkwi, wykrzyknął:
— Na cóż aż tyle?
— Rosjanie są bardzo nabożni — odrzucił Bałakow.
— Jest to jednak cechą niezawodną — zauważył Napoleon zwracając się do Caulaicourt’a — cywilizacji zacofanej i w kolebce zaledwie, jeżeli w jakiem mieście budują tak wielką liczbę kościołów.
Bałakow ośmielił się, mimo całego uszanowania, wystąpić z zdaniem przeciwnem:
— Co kraj, to obyczaj — rzekł w końcu.
— Być może, przyznaj atoli jenerale, że nic podobnego nie spotyka się w całej Europie — Napoleon nie dał za wygranę.
— Wasza cesarska mość raczy mi przebaczyć, ale po za Rosją, mamy jeszcze Hiszpanją, gdzie ilość kościołów i klasztorów jest tak samo niezliczoną.
Ta odpowiedź, która wywołała wielkie wrażenie na dworze cara, o czem Bałakow dowiedział się później, przypominając świeżą porażkę Francuzów w Hiszpanji, przeszła niepostrzeżenie u stołu Napoleona.
Twarze z wyrazem najzupełniej obojętnym panów marszałków, dowodziły jasno i dobitnie, że nie zrozumieli ani trafności, ani ukrytej intencji, w tej odpowiedzi — „Gdyby to było czemś na prawdę dowcipnem — zdawały się mówić te bezmyślne fizjognomje — bylibyśmy to przecież odgadli. A więc nie ma w tem niczego!“ — Napoleon również nie uchwycił ile się zdawać mogło całej doniosłości tego powiedzenia, bo zwrócił się natychmiast do Bałakowa, z prośbą naiwną, żeby mu wymienił wszystkie większe miasta i miasteczka, na drodze jak najprostszej, wiodącej z Wilna do Moskwy? Wysłannik cara ważący każde słowo, odpowiedział żartobliwie, że jak wszystkiemi drogami można dojechać do Rzymu, tak samo można trafić i do Moskwy; że jest zresztą dróg kilka, między innemi na Połtawę, którą był sobie wybrał Karol XII! Zaledwie miał czas, sam sobie powinszować w głębi serca, że tak mu się świetnie udało, a już Caulaincourt zwrócił rozmowę na co innego, wyliczając wszelkie zapory i trudności prawie nie do przezwyciężenia na linji łączącej Petersburg z Moskwą.
Przeszli po objedzie na czarną kawę do gabinetu Napoleona. Cesarz usiadł, wskazując krzesło Bałakowowi.
W każdym prawie człowieku, chwila poobiednia ma ten szczególny przywilej, że czyni go zadowolonym tak z siebie, jak i z reszty świata. Wtedy radby znaleść wszędzie w koło samych przyjaciół! Napoleon poddawał się mimowolnie owej słabostce, razem z ogółem przeciętnych śmiertelników. Zdawało mu się, że jest otoczonym samymi wielbicielami, w stopniu najwyższym, nie wyłączając i Bałakowa.
— Ten gabinet — zwrócił się ku niemu z uśmiechem uprzejmym, choć cokolwiek drwiącym — był o ile się zdaje zajmowanym przed kilkoma dniami, przez cara Aleksandra. Przyznaj jenerale, że to bądź co bądź, zdumiewający zbieg okoliczności. — Był przekonany że ta uwaga, dowodząca jak na talerzu, jego przewagi nad carem, musi sprawić nie lada przyjemność, tegoż cara wysłannikowi.
Bałakow zadowolnił się potwierdzającem skinieniem głowy.
— Tak w tem samem miejscu przed czterema dniami naradzali się Stein i Wintzingerode — Napoleon prowadził rzecz dalej tonem drwiącym. — Nie pojmuję rzeczywiście, jak car Aleksander mógł otoczyć się moimi wrogami osobistymi... Nie mogę tego zrozumieć!... Jakże mógł nie zastanowić się, że i jam gotów to samo uczynić? — Te słowa ostatnie obudziły w nim na nowo gniew i rozdrażnienie, zaledwie cokolwiek uśpione:
— Niechaj wie, że tak zrobię! — krzyknął gromko, zrywając się od stolika i odtrącając z brzękiem filiżankę wypróżnioną. — Wypędzę z Niemiec wszystkich jego krewnych, z Würtenbergji, z Badenii, z Weimaru!... Tak, porozpędzam na cztery wiatry! Niechże im przygotuje zawczasu schronisko u siebie, w świętej Rosji!
Bałakow zrobił ruch wyrażający i chęć oddalenia się, i jednocześnie przykrość, że musi słuchać mowy podobnej, nie mogąc nawet odciąć się należycie. Napoleon atoli wcale tego nie zauważył. Mówił z nim dalej, nie jak z wysłannikiem swojego wroga i przeciwnika, ale jak z człowiekiem, który musiał powziąć dla niego najwyższe uwielbienie. Powinien zatem cieszyć się upokorzeniem tamtego, który był jego panem i władcą.
— Po co było carowi Aleksandrowi stawać na czele armji? Pytam się po co?... Wojna jest mojem rzemiosłem, a jego zadaniem, rządy sprawować w swojem państwie rozległem! Dla czego wziął na siebie tak wielką odpowiedzialność? — Napoleon otworzył tabakierkę, zażył tabaki, przeszedł się po pokoju, i nagle stanął jak wryty przed Bałakowem:
— I cóż, nic nie odpowiadasz, wielbicielu i dworaku carski? — spytał tonem szyderskim, jakby chciał wykazać jasno i dobitnie, że ani przypuszcza, aby mógł ktoś w jego obecności uwielbiać kogokolwiek, a nie jego... — Przygotowano konie dla pana jenerała? — dodał skinąwszy głową nieznacznie w odpowiedzi na ukłon Bałakowa pełen uszanowania. — Dajcie mu moje, i to najlepsze... ma daleką drogę przed sobą!
Bałakow wróciwszy z listem Napoleona, ostatnim, jaki napisał był do Aleksandra, zdał carowi raport dokładny z przyjęcia, które go spotkało i... wojna wybuchła!