Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Davoust, drugi Arakczejew cesarza Napoleona, nie był wprawdzie takim tchórzem jak tamten, ale tak samo był surowości nieubłaganej na punkcie służby.
Ludzie w tym rodzaju i z takiem dzikiem usposobieniem, są o ile się zdaje tak samo potrzebni w układzie państwa, jak wilcy w przyrodzie. Istnieją w każdym rządzie, okazują swoje instynkta drapieżne i utrzymują się pomimo tego na stanowisku, z tej nader błahej przyczyny, że stykają się bezustannie z głową tegoż państwa. Jakże inaczej wytłumaczyć, jeżeli nie potrzebą konieczną dla utrzymania pewnej równowagi w społeczeństwie, którą w przyrodzie reprezentują zwierzęta drapieżne, jak wytłumaczyć obecność w rządzie i wpływ takiego drapieżnika, okrutnika, gbura, nawet bodaj od siekiery nie ociosanego, jakim był Arakczejew? Podczas przeglądu wojska wyrywał własnoręcznie wąsy grenadjerom w przystępie szału wściekłego, niknął jak kamfora, skoro groziło skądkolwiek niebezpieczeństwo, a jednak stał jako minister wojny, przy boku Aleksandra, w którego duszy i charakterze było tyle uczuć wzniosłych i tyle cech prawdziwej rycerskości.
Bałakow zastał marszałka Davoust’a z adjutentem przy boku, w chłopskiej stodole siedzącego na beczółce i zajętego przeglądaniem i sprawdzaniem rachunków. Byłby mógł najniezawodniej kazać się wystarać swoim podkomendnym o wygodniejsze siedzenie. Należał on atoli do tej kategorji ludzi, którzy z umysłu utrudniają sobie wszelkie warunki życiowe, aby mieć powód do usposobienia ponurego i nieprzystępnego. Lubią oni udawać na każdym kroku ogromny pospiech, jako obarczeni pracą nad siły.
— Czy podobna, pytam się, patrzeć na życie przez szkła różowe, gdy jest się tak przygniecionym i zafrasowanym wiecznie, jak ja i gdy siedzi się na beczce, w lichej stodole? — zdawała się przemawiać twarz ponura i skrzywiona pana marszałka.
Tego rodzaju osobistościom, sprawia największą przyjemność, jeżeli spotkają na swojej drodze kogoś drugiego, równego im, ale obecnie w odmiennych i mniej szczęśliwych warunkach życiowych i mogą popisać się przed nim, ze swoją niesłychaną pracowitością kwaśną i tetryczną. To samo uczucie ogarnęło Davoust’a na widok carskiego wysłannika. Bałakow wyglądał czerstwo i miał minę dziarską i wesołą. Ożywił go świeży i pogodny poranek, ubawiła rozmowa z Muratem. Spojrzał na niego z pod okularów, uśmiechnął się zjadliwie, prawie z pogardą i nawet mu głową nieskinąwszy, zagłębił się na nowo w stosie rachunków, marszcząc gniewnie czoło.
Nie uszło uwagi pana marszałka, niecierpliwe ruszenie ramionami Bałakowa, widząc się przyjętym w sposób tak niegrzeczny. Podniósł głowę po chwili pytając tonem lodowatym, czego żąda?
Nie mogąc przypisać czemu innemu przyjęcie tak impertynenckie i pełne lekceważenia, jak tylko nieświadomości Davoust’a, że ma przed sobą jenerała adjutanta samego cara, a chwilowo posła jego carskiej mości, z misją poufną do Napoleona, Bałakow nie omieszkał uwiadomić o tem wszystkiem pana marszałka. Jakże się jednak zdziwił, gdy po tem oznajmieniu Davoust stał się jeszcze sztywniejszym i bardziej gburowatym.
— Gdzie paczka? — spytał szorstko. — Proszę mi ją oddać, a odeszlę cesarzowi.
Bałakow odpowiedział, że odebrał rozkaz, oddać list własnoręcznie Napoleonowi.
— Rozkazy waszego cara, wypełniają się w waszem wojsku. Tu trzeba się poddać naszemu regulaminowi! — Aby jenerał rosyjski zrozumiał dobitniej, jak jest zależnym w tej chwili od siły brutalnej, która odbiera mu wszelką własną wolę, posłał po oficera ordynansa.
Bałakow złożył list cara opieczętowany starannie na stole, zaimprowizowanym na razie z połowy jakichś drzwi, położonych na drugiej beczce, przy których wisiały dotąd z jednej strony kawałki zawias wyłamanych. Davoust rzucił okiem na adres na kopercie przez cara napisany.
— Przysłużą panu wszelkie prawo obchodzić się ze mną osobiście grzecznie, lub nie — przemówił Bałakow. — Pozwól pan jednak, żebym zwrócił twoją uwagę, iż mam zaszczyt być zaliczonym do najbliższego otoczenia jego carskiej mości, jako jego przyboczny jenerał adjutant i że...
Davoust spojrzał na niego, słowa nie wymówiwszy. Rozdrażnienie malujące się w twarzy carskiego wysłannika, cieszyło najwidoczniej pana marszałka.
— Oddamy panu honory, które ci się należą — odburknął Davoust, chowając pakiet do bocznej kieszeni. Wstał następnie i odszedł, zostawiając Bałakowa samego w stodole.
W chwilę później pan de Castries, adjutant Davoust’a, przyszedł zaprosić jenerała rosyjskiego do przygotowanego dlań pomieszkania. Objad jadł z Davoust’em w owej stodole.
W czasie obiadu zapowiedział mu pan marszałek, że sam odjeżdża nazajutrz w dalszą drogę. Jemu zaś polecił zostać na miejscu. Pojedzie dalej i on wtedy dopiero, jeżeli cesarz Napoleon wyda po temu rozkaz. Polecił mu również, żeby nie przestawał z nikim więcej, prócz z jego adjutantem de Castries.
Po czterech dniach samotności i nudów śmiertelnych, w czasie których był zmuszony zdać sobie sprawę dokładną, jakiem stał się obecnie zerem i jak odjęto mu wszelką możność działania, co było dla niego tem dotkliwszem, że tak niedawno obracał się w sferach najwyższych i wszechwładnych. Po kilku przystankach, w tej lub owej miejscowości, dokąd jechał razem z furgonami Davoust’a i wśród wojsk francuskich, zalewających całą okolicę, Bałakow został nareszcie przywieziony nazad do Wilna, i powrócił przez tę samą rogatkę, którą wyjeżdżał przed czterema dniami.
Nazajutrz z rana szambelan cesarza Napoleona, hrabia de Turenne, przyszedł oznajmić mu ze strony swego pana, że ten raczy mu udzielić posłuchania.
Kilka dni temu zaledwie, przed tym samym domem w Wilnie, do którego prowadzono go teraz, zaciągał wartę pułk Preobrażeński. Obecnie stało przed nim na warcie dwóch grenadjerów w bermicach na głowie i w mundurach szafirowych z białemi wyłogami. Czekał przed domem na wyjście Napoleona cały tłum huzarów, ułanów i liczna eskorta błyszcząca złotemi szlifami i galonami, adjutantów cesarskich. Skupili się byli u stopni ganku, przed którym trzymał za uzdę mameluk Rustan wierzchowca cesarskiego. W tym samym domu zatem przyjmował Napoleon Bałakowa, w którym Aleksander oddał mu był ów list napisany własnoręcznie.