Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VIII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VIII |
Indeks stron |
Napoleon powrócił głęboko zadumany ze swojej objażdżki po obozie, mówiąc w duchu: „Figury rozstawione na szachownicy, jutro rozpoczniemy grę!“ — Kazał sobie podać szklankę ponczu, i przywołał Beausseta, aby z nim roztrząsać zmiany rozmaite, które miały być wprowadzone w świcie cesarzowej. Zadziwił prefekta pamięcią niesłychaną co do najdrobniejszych szczegółów dworu dotyczących.
Zajmywały go dzieciństwa, bzdurstwa nieledwie. Drwił w najlepsze z Beausseta, na temat jego zamiłowania w podróżach. Rozmawiał najswobodniej, niby doskonały operator, który żarcikując, zawija z krwią najzimniejszą rękawy i fartuch przypina, w chwili kiedy nieszczęśliwego pacjenta rozciągają na łożu boleści.
— Ja kieruję całą sprawą — zdawał się myśleć — i trzymam w dłoni potężnej wszystkie nici. Gdy trzeba będzie działać, potrafię to uczynić lepiej niż ktokolwiek inny... Obecnie mogę dowcipkować. Im swobodniej żartuję, tem staję się spokojniejszym. Wy zaś reszta, powinniście również być spokojni i ufać mojemu wielkiemu gienjuszowi. Wszak was jeszcze nigdy nie zawiódł? Ufajcie mu zatem i podziwiajcie.
Po drugiej szklance ponczu poszedł się położyć. Był jednak nadto zajęty troską, o dzień jutrzejszy, aby módz usnąć. Pomimo że wilgoć ranna powiększała jego katar, wyszedł już przed namiot o trzeciej po północy, pytając czy Rosjanie są dotąd, tam gdzie wczoraj byli? Odpowiedziano mu, że ognie w obozie nieprzyjacielskim płoną w tem samem miejscu. Wysiąkał nos z hałasem i zwrócił się do adjutanta służbowego, który nadszedł w tej chwili.
— Cóż myślisz Rapp? Czy sprawimy się gracko dzisiaj?
— Bez wątpienia, Sire!...
Cesarz spojrzał na niego.
— Niech wasza cesarska mość raczy sobie przypomnieć, co miałem zaszczyt słyszeć z jej ust pod Smoleńskiem. — „Piwo nawarzone, trzeba je wypić!“
Napoleon zmarszczył brwi i milczał przez dłuższą chwilę.
— Ta biedna armja — nagle przemówił — strasznie zmalała od tego czasu. Fortuna, to prosta nierządnica, Rapp, zawsze to utrzymywałem, a dziś zaczynam tego na sobie doświadczać. Ale gwardja, moja stara, wierna gwardja, dotąd nietknięta? — spytał zaniepokojony.
— Tak Sire.
Napoleon włożył w usta pastylkę i popatrzył na zegarek. Spać mu się odechciało, do dnia było jeszcze daleko, a dla zabicia czasu nie miał już nic do rozkazania. Wszystko stało w pogotowiu.
— Czy rozdano suchary oddziałom gwardji? — spytał tonem surowym.
— Nie inaczej Sire.
— A ryż?
Rapp odpowiedział, że dopilnował osobiście rozdania ryżu. Napoleon mimo tego potrząsł głową niechętnie. Zdawał się wątpić, czy ten rozkaz ściśle wykonano. Lokaj przyniósł wazę z ponczem. Napoleon kazał nalać szklankę i Rapp’owi. Sam popijał poncz małemi łykami.
— Nie mam ani smaku, ani powonienia — skarżył się. — Nieznośne to katarzysko. I wysławiają przedemną sztukę lekarską i doktorów, którzy nie mogą mnie nawet uwolnić od głupiego kataru!... Corvisart dał mi wprawdzie te pastylki, które mi jednak żadnej ulgi nie sprawiają. Nie umieją obejść się z żadną chorobą i nigdy się tego nie nauczą... Nasze ciało jest to maszynerja przeznaczona do życia. Stworzono je do tego, takim jest jego ustrój naturalny. Zostawić je tylko w spokoju, niech żyje jak chce, niech się samo ratuje jak może. Poradzi ono sobie skuteczniej, niż jeżeli będziemy je ubezwładniać i zatruwać medykamentami. Nasze ciało to niby zegar doskonały, który musi iść dobrze przez pewien przeciąg czasu. Raz go zrobiwszy, zegarmistrz już go nie może otworzyć, aby zajrzeć do wnętrza, co mu brakuje i co się w nim popsuło. Radzi po omacku, z oczyma zawiązanemi... Nasze ciało przeznaczone aby życia używało w całej pełni i basta.
Gdy raz wszedł na tor określań, które lubił namiętnie, dodał jeszcze i ten aforyzm.
— Czy wiesz Rapp, od czego zawisła cała sztuka wojskowa? Aby w danym razie, być zawsze silniejszym od swego nieprzyjaciela.
Rapp nic na to nie odpowiedział.
— Jutro tedy zmierzymy się z Kutuzowem — cesarz mówił dalej. — On to przecież dowodził pod Braunau, przypominasz sobie? Przez trzy tygodnie nie wsiadł ani razu na konia, aby oglądnąć szańce, które sypano... Zresztą... zobaczymy!
Znowu popatrzył na zegarek. Wskazywał zaledwie czwartą z rana. Wstał, wziął ciepły wierzchni surdut na mundur, i wyszedł z pod namiotu. Noc była ciemna, niebo szare, bez gwiazd, w powietrzu unosiła się lekka mgła. Zaledwie można było dojrzeć w pomroku ognisko gwardji przybocznej. Po za kłębami dymu w dali majaczyły ogniska obozu rosyjskiego. W około głucha cisza panowała. Gdzie niegdzie tylko zarżały konie i zaczynały ruszać się po trochę oddziały francuzkie, aby zająć wyznaczone im stanowiska. Napoleon poszedł dalej. Przypatrywał się ogniskom, śledził bacznie ruch coraz wzrastający. Przechodząc obok grenadjera postawy kolosalnej, który stał na warcie, przed cesarskim namiotem i stanął jak wryty, jak słup solny na widok monarchy, zatrzymał się przed nim.
— Ile lat służby? — spytał tonem serdecznej, czysto wojskowej rubaszności, z którą chętnie popisywał się przed swoimi żołnierzami. — Ho, ho! jeden z moich starych wiarusów! A ryż? Czy rozdano ryż i w waszym pułku?
— Tak Sire.
Napoleon skinął mu głową przyjacielsko i przeszedł mimo. O wpół do szóstej rano udał się konno do Szewardyna. Dniało. Mgła opadała, niebo wyjaśniało się coraz bardziej, jedna jedyna chmurka, dotąd płynęła od wschodu. Ogniska dogasały opuszczone. Płomyki kiedy niekiedy strzelały w górę z zgliszczów, bladły jednak w obec światła dziennego. Na prawo odezwało się głuchym grzmotem pierwsze działo. Pocisk zawarczał w powietrzu i znowu cicho się zrobiło. W krótce jednak zabrzmiało działo drugie i trzecie uroczyście. Odpowiedziały mu zewsząd baterje, zlewając swoje dzikie głosy w jeden akord potężny. Napoleon dotarł do Szewardyna z całą swoją świtą. Gra była zaczęta.