Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Jako przeciwstawienie z Kutuzowem, z powodu czynu stokroć większej w dziejach świata doniosłości, niż cofanie się armji rosyjskiej, przypisują współcześni równie niesprawiedliwie Roztopczynowi fakt dokonany, opuszczenia i spalenia Moskwy.
Każdy Rosjanin przenikniony dziś jeszcze tem samem uczuciem, którem wtedy pałały serca ogólnie, mógłby był przepowiedzieć z góry te wypadki. Po bitwie pod Borodynem stało się to nieuniknionem.
Tak w Smoleńsku, jak i we wszystkich miastach i wsiach, ten sam duch panował co i w Moskwie. A na tamtych mieszkańców nie wpływał przecież Roztopczyn; tamci nie czytali i nie znali jego drukowanych rozporządzeń. Lud czekał nieprzyjaciela z najwyższym lekceważeniem, nie burząc się, nie robiąc żadnych nieporządków. Czekał w nastroju uroczystym, czując głęboko, że w danej chwili potrafi działać jak należy. Skoro wieść doszła o zbliżaniu się wojsk nieprzyjacielskich; warstwy wyższe w społeczeństwie, ludzie możniejsi wynosili się z miasta, zabierając wszystko i wywożąc co większą wartość przedstawiało. Ubożsi zaś palili i niszczyli to, co pozostało. Przekonanie że tak być musiało, i że zawsze tak będzie, istniało wtedy, i do dziś istnieje w każdem prawdziwem sercu rosyjskiem. To przekonanie powiemy więcej nawet! przewidywanie zdobycia Moskwy przez Francuzów, przeniknęło było całe wyższe towarzystwo w roku 1812. Dowodzili tego najdobitniej ci, którzy miasto gromadnie opuszczali w lipcu i sierpniu, zostawiając po za sobą swoje pałace, stanowiące połowę prawie ich majątku. Działali oni pod wpływem dziwnej siły patrjotyzmu ukrytego, który nie zasadza się na górnolotnych frazesach, ani na poświęcaniu swoich dzieci dla dobra i zbawienia ojczyzny, ani na innych czynach podobnych, przeciwnych ludzkiej naturze, tylko przejawia się po prostu, bez wielkiego rozgłosu i wysiłków bohaterskich; a właśnie dla tej prostoty i naturalności, dochodzi do olbrzymich rezultatów. — „Czyn to haniebny — ogłaszały afisze Roztopczyna — uciekać przed niebezpieczeństwem. Tylko podli tchórze Moskwę opuszczają!“ — A mimo tego opuszczali ją, wszyscy ludzie zamożniejsi, nic sobie nie robiąc z tego, że zostaną za tchórzów poczytani! Wyjeżdżali czując, że tak być powinno. Roztopczyn nie mógł ich przerazić, opowiadając o potwornych i strasznych okrucieństwach, popełnianych przez armję Napoleońską w krajach podbitych. Wiedzieli przecież doskonale, że w Wiedniu i Berlinie wojsko niczego nie tknęło. Doszły nawet do nich i te szczegóły, że podczas pobytu w owych miastach Francuzów, mieszkańcy spędzali czas najweselej, z tymi zwycięzcami, pełnymi powabów i przymiotów niezrównanych, skłaniających ku nim serca wszystkich niewiast. Wtedy ceniono tak samo wysoko Francuzów w wyższych towarzystwach rosyjskich. Żaden salon arystokratyczny nie mógł się dawniej obejść bez nich, tak w Moskwie jak w Petersburgu. Dziś jednak uciekali przed Francuzami, nie było bowiem mowy o tem, żeby Rosjanie mogli dostać się pod panowanie Napoleona! Czy groźnego czy łagodnego, oni tego panowania znieść nie byli w stanie. Odjeżdżali nie zdając sobie nawet sprawy dokładnej, jak wielkiem było poświęceniem z ich strony, oddawanie dobrowolne miasta tak wspaniałego, na łup ognia i grabieży, co stawało się teraz nieuniknionem. Powiedzmy bowiem prawdę, że to już leży w naturze ludu moskiewskiego, żeby palić i rabować domy opuszczone przez ich mieszkańców! A zatem, każda z owych dam wielko-światowych, wynosząca się na wieś, ze swego pałacu w Moskwie, z całą służbą, murzynami, karłami i błaznami nadwornymi, (pomimo zakazu Roztopczyna i trwogi, czy nie każe jej przypadkiem aresztować byle tylko nie zostać poddanką Napoleona!... przyczyniała się według naszego zdania tym czynem prostym a wzniosłym do wielkiego dzieła, mającego zbawić ojczyznę! Najmniej właśnie przyczynił się do tego sam Roztopczyn. Co chwila zapierał się on niejako własnych czynów i własnych rozporządzeń. Z jednej strony potępiał najsurowiej odjeżdżających, a z drugiej nakazywał wywóz z Moskwy wszelkich archiwów państwowych. Dziś rozdawał broń z arsenału tłumom pijaków rozbestwionych, i namawiał duchowieństwo do odbywania licznych procesji, jutro broń gwałtem odbierał, zakazując wszelkich procesji i nabożeństw publicznych, jako lud nadto podżegających. Zabierał osobom prywatnym wszelkie powózki, zapowiadając głośno, że raczej Moskwę podpali na cztery rogi, zamiast do niej wpuszczać Francuzów, a w godzinę później klął duszę i ciało, że coś podobnego ani mu w głowie nie postało. Raz zachęcał pospólstwo, żeby szukało i dostawiało mu szpiegów francuzkich, drugi raz znowu, gdy mu coś innego na nos wsiadło, karał za to każdego najsurowiej. Nibyto wypędzał z miasta gwałtownie Francuzów, a jednocześnie zostawiał w spokoju panią Aubert-Chalm’e, której salon był wielkim zbiornikiem żywiołu francuzkiego i miejscem, gdzie ściągała się cała kolonja francuzka. Wysyłał bez powodu na wygnanie starego i szanowanego powszechnie dyrektora poczty w Moskwie, Kluczarewa. Zbierał najgorszy motłoch uliczny na Trójgórze, pod pozorem stawiania oporu nieprzyjacielowi. Rzucał tłumowi na pastwę człowieka niewinnego, do poszarpania w kawałki, byle go się pozbyć z karku. Utrzymywał uroczyście, wszem wobec, że nie potrafi przeżyć Moskwy nieszczęścia! a tymczasem wymykał się cichaczem, bocznemi drzwiczkami, podśpiewując głupi czterowiersz francuzki[1], byle tylko nikt nie wątpił w jego udział w tem dziele. W końcu ten człowiek, nie miał najlżejszego wyobrażenia o doniosłości niespożytej i niesłychanej wartości moralnej tego wypadku, który dokonywał się w jego oczach. Trawiony chęcią szaloną, żeby jemu samemu wszystko przypisano, żeby świat cały zdumiał się nad jego wielkim czynem bohaterskim, drwił sobie jak pierwszy lepszy ulicznik, z opuszczenia i spalenia Moskwy. Sądził w swojej pysze szatańskiej, że mógłby wstrzymać w czemkolwiek tę straszną lawinę, ten prąd wszechpotężny patryotyzmu narodowego, który unosił go razem z innymi, niby źdźbło słomy, niby piórko z którem wiatr igra dowolnie!








  1. Je suis par naissance Tartare
    Je voulus devenir Romain
    Les Français m’appellent barbare
    Et les Russe, George Dandin!...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.