Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Gdy powróciła z Wilna razem z całym dworem, piękna hrabina Bestużew, znalazła się w położeniu trochę kłopotliwem. W Petersburgu osłaniał ją skrzydłem opiekuńczem pewien dygnitarz, w wieku podeszłym, piastujący w państwie jedno z najwyższych dostojeństw. W Wilnie znowu nawiązała była nader ścisły stosunek z księciem krwi z państwa ościennego. Tak młody i ognisty książę, jak i ów wielki pan rosyjski, upominali się natarczywie o swoje prawa. Była zatem w kłopocie nie lada, jak rozwiązać to zadanie tak drażliwe, jak dogodzić jednemu i drugiemu, nie zrywając z żadnym serdecznych stosunków. Coby było wydało się innej kobiecie wprost niemożliwem, u niej wymagało jedynie króciutkiej chwili namysłu. Zamiast ukrywać się z swojemi czynami, zamiast używania jakichkolwiek wykrętów, aby wyjść cało z tak fałszywego położenia, coby było wszystko popsuło, dowodząc karygodności z jej strony, ona nie zawahała się ani na chwilę i jak prawdziwy wielki człowiek, potrafiła pozyskać opinję ogólną.
W odpowiedzi na gorzkie wyrzuty, któremi obarczył ją zagraniczny książę krwi, zaraz przy pierwszej wizycie, podniosła z dumą swoją prześliczną główkę, zwrócona profilem do niego:
— Oto próbka samolubstwa i okrucieństwa mężczyzn — odpowiedziała wyniośle. — Spodziewałam się z góry czegoś podobnego. Kobieta poświęcająca się dla ciebie mości książę, cierpi i taką za to odbiera nagrodę. Skąd rościsz sobie prawo książę, do żądania odemnie rachunku z moich czynów i stosunków przyjaźni? Ten człowiek był więcej niż ojcem dla mnie... Tak — trzepała coraz prędzej, aby księcia do słowa nie dopuścić — może miał dla mnie uczucia trochę odmiennej natury, nie zupełnie ojcowskie, ale to jeszcze nie powód, żebym zamykała mu drzwi przed nosem... Nie jestem mężczyzną, żeby być niewdzięczną! Chciej to przyjąć raz na zawsze do wiadomości mości książę, że z moich uczuć wewnętrznych zdaję li rachunek przed Bogiem i przed własnem sumieniem — dodała patetycznie, przyciskając dłonią swoje łono jak puszek łabędzi białe i pełne, a obnażone ile tylko się dało, aby mikroskopijny staniczek nie spadł z ramion zupełnie. Przy czem nie omieszkała wznieść w górę swoich przecudnych oczów fiołkowych, z wyrazem męczennicy niewinnie oskarżonej.
— Ależ hrabino, nie doprowadzaj że mnie do ostatnich granic rozpaczy.
— Ożeń się ze mną mości książę, a zostanę twoją najpokorniejszą niewolnicą.
— Ależ to jest wręcz niemożliwem.
— Powiedz raczej mości książę, iż nie raczyłbyś zniżyć się aż do mnie — rozpłakała się rzewnie.
Książę starał się ją pocieszyć i uspokoić. Ona zaś łzy lejąc (umiała płakać tak sztucznie, że stawała się jeszcze piękniejszą i ponętniejszą), zaczęła mu tłumaczyć, że rozwód jest możebnym w pewnych razach, że bywały już podobne wypadki. Tak mało jednak miała ich do zacytowania, że wymieniła jedynie Napoleona i kilku innych książąt panujących. Opowiadała szeroko i długo, że nigdy nie była żoną swego męża, że czuła wstręt do niego niepokonany, że była wtedy dzieckiem prawie, kiedy go jej gwałtem narzucono.
— Ależ religia, prawa ludzkie i Boskie? — powtarzał książę już na pół zwalczony i przekonany.
— Religia... prawa?... Ciekawam jakiby z nich był pożytek, gdyby nie mogły nam dopomódz w tym wypadku?
Uderzony i oszołomiony tą uwagą tak prostą zresztą, młodzik rozkochany odbył poważną naradę z pewnym labusiem francuzkim, znanym z swojej giętkości w zdaniach i niezrównanej pobłażliwości na drobne grzeszki pięknych dam.
W kilka dni później książę wprowadził swego przyjaciela, owego czystej krwi Paryżanina, księdza Joubert’a, do Daczy hrabiny Bestużew w Kamiennym-Ostrowie, gdzie piękna Helena wyprawiała dla „swoich“ najserdeczniejszych bal wspaniały. Czarne jak tarki i pełne ognia oczy księdza Joubert’a stanowiły dziwny kontrast z jego włosami bujnemi, wijącemi się w puklach, aż na ramiona, ale śnieżnej białości. Piękna gospodyni balu rozmawiała bardzo długo w ogrodzie, sam na sam z uroczym i szarmanckim labusiem. Oświetleni poetycznie mdłym blaskiem księżyca w pełni i jaskrawym światłem chińskich latarni, gęsto porozwieszanych pomiędzy drzewami, przy dźwiękach czarujących doskonałej orkiestry, przygrywającej w sali do tańca, rozprawiali o miłości stworzenia dla Stwórcy, dla Jezusa Chrystusa, dla Serc przenajświętszych tak Maryi Dziewicy niepokalanej jak i Jej Boskiego Syna. O pociechach obiecanych tu na ziemi jak i w życiu przyszłem, duszom wiernym, wyznającym religję jedynie prawdziwą i mogącą jedynie uszczęśliwić istotę ludzką... religię katolicką. Helena wzruszona do głębi tą wymową miodopłynną, czuła kilkakrotnie łzy w oczach słuchając księdza Joubert’a, którego głos drżał również, z wielkiego i świętego zapału. W tej chwili nadszedł jeden z tancerzów, zapraszając ją do walca i przerwał rozmowę budującą. Nazajutrz atoli pojawił się znowu labuś u Heleny, spędził z nią sam na sam cały wieczór i od tego dnia stał się jej gościem codziennym.
Dnia pewnego zaprowadził hrabinę do kościoła katolickiego. Klęczała długo nieruchoma, przed jednym z ołtarzów. Ksiądz Joubert dotknął się dłonią jej czoła i po tem dotknięciu (jak później opowiadała Helena każdemu, kto chciał słuchać i kto nie chciał), doświadczyła dziwnie błogiego uczucia, jakby ją było musnęło skrzydło anielskie... to łaska zaczynała spływać do jej duszy.
Później przystąpiła do spowiedzi i komunji św., ksiądz Joubert przyjął ją najsolenniej na łono kościoła katolickiego. Powinszował jej w słowach wymownych tego wielkiego szczęścia, zapowiadając, że dowie się o tem sam Ojciec Święty i dostanie wkrótce z Rzymu jego błogosławieństwo na piśmie.
To wszystko, co się teraz z nią działo, dowody uwielbienia ze strony katolików, którzy w niej siostrę witali, czystość gołębicy, otrzymana po odejściu od konfesyonału, a przedstawiająca się na jej osobie w szatach powłóczystych, śnieżnej i niepokalanej białości, stanowiło dla niej chwilowo bardzo miłą i niezwykłą rozrywkę. Nie traciła przeto z oka celu głównego. I jak to zwykło dziać się w sprawach, gdzie chytrość i podstęp grają główną rolę, strona o wiele słabsza umysłowo, ale przebieglejsza, miała odnieść zwycięstwo na całej linji.
Helena zrozumiała od razu, że te wszystkie piękne frazesy i słówka miodowe, dążą głównie do tego, żeby pozyskać bogatą owieczkę. Gotową była poczynić znaczne nawet ofiary pieniężne, ale w zamian zażądała stanowczo rozwodu. Ksiądz Joubert zaczął z nią o tem rozprawiać, ze zwykłą u niego miodopłynną wymową. Że skoro ją zmuszono do małżeństwa, dzieckiem prawie, z człowiekiem wstrętnym jej i który również nie pojmował obowiązków małżonka i jedynego celu małżeństwa; żeby nie zejść z tego świata bezpotomnie; nie dotrzymując mu wiary, popełniła tylko grzech powszedni... Jeżeliby zaś teraz, dla tego li pragnęła rozwodu, aby z innym mężem mieć dzieci, w takim razie...
— Koniec końców — przerwała mu Helena niecierpliwie. — Pytam sama siebie, jakby to być mogło, żebym była związaną z heretykiem, skoro przeszłam na łono religji jedynie prawdziwej... religji rzymsko-katolickiej?
Ta jej uwaga, wywarła na zacnego labusia prawie to samo wrażenie, co niegdyś na towarzyszach Kolumba, owo zagadnienie z jajem, tak po prostu przez niego rozwiązane. Zdumiał się, nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć. Był jednocześnie zachwycony postępami swojej córki duchownej, w głębokiem przejęciu się zasadami nowej swej wiary. Nie chciał jednak uznać się za pobitego i dalej prowadził swoje nauki, wypowiadane uroczyście, z pominięciem drażliwej kwestji rozwodu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.