Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Skoro przejechał po za rogatki Moskwy, spotkał się z adjutantem hrabiego Roztopczyna.
— Szukamy cię hrabio wszędzie — wykrzyknął adiutant. — Gubernator pragnie widzieć waszą ekscellencyą, w sprawie nader ważnej i prosi do siebie.
Piotr nie wchodząc nawet do swego pałacu, wziął pierwszego lepszego izwoszczyka, i popędził do mieszkania Roztopczyna. Sam gubernator tylko co był wysiadł z powozu, powróciwszy ze wsi. W poczekalnej sali było pełno. Dotąd widzieli jedynie pana gubernatora Wassylczykow i Platow. Ci zapowiedzieli mu uroczyście, że nie podobna Moskwy obronić i musi wpaść w ręce Francuzów. Chociaż starano się ukryć przed ludem tę straszliwą a nieubłaganą konieczność, urzędnicy tak cywilni jak i audytorowie wojskowi przyszli gromadnie pytać się, co mają dalej czynić? Jaki taki, pragnął zrzucić z siebie wszelką odpowiedzialność. W chwili gdy Piotr przestępywał próg poczekalni, z gabinetu Roztopczyna wychodził kurjer wysłany przez Kutuzowa. Kurjer obrzucony ze wszech stron pytaniami, odpowiedział li ruchem rozpaczliwym i uciekł z sali czemprędzej, wcale się nie zatrzymując. Piotr spojrzał wzrokiem zaspanym i zmęczonym, po owym tłumie czekających na kolej swoją. Wszyscy byli dziwnie poruszeni i niespokojni. Zbliżył się do dwóch dobrych znajomych, którzy rozmawiali głosem przyciszonym. Po kilku słowach wzajemnego powitania, rozmowa nawiązała się na nowo.
— Nie można za nic ręczyć w obecnem położeniu — bąknął jeden. — A jednak, oto co kazał świeżo wydrukować — zauważył drugi, wskazując na nowe rozporządzenie, leżące na stole.
— Ba! to co innego! Tamto pisze się dla motłochu...
— Cóż to takiego? — spytał Piotr.
— Przeczytaj sobie, hrabio kochany.
I podał najnowsze ogłoszenie Roztopczyna.
Oto co Piotr wyczytał:
„Jego książęca mość, wódz naczelny, w chęci szybszego połączenia korpusu wysłanego naprzeciw głównej armji, przeszedł przez Mozajsk i zajął nader silne stanowisko gdzie nieprzyjaciel nie będzie śmiał go zaczepić. Wysłano ztąd do głównej kwatery czterdzieści ośm dział, z całą przynależną amunicją. Jego książęca mość zapewnia najuroczyściej, że będzie bronił Moskwy do ostatniej kropli krwi, choćby przyszło wojsku bić się na ulicach. Nie zważajcie moi kochani, na zamknięcie biur i wywiezienie archiwum państwa. Tak ważne dokumenta, trzeba było umieścić wcześnie w miejscu bezpiecznem, nie narażając na rozmaite wypadki wojenne. Ale mniejsza o to! Gdy nadejdzie chwila stanowcza, łotry Francuzi będą mieli z kim pogadać! zażądam wtedy posiłków z okolicznych wsi i miasteczek. Wydam wielki krzyk rozpaczy, a każdy prawy Moskal zrozumie jego znaczenie i pospieszy nam na ratunek. Tymczasem jeszcze cicho siedzę. Siekiera będzie wtenczas bronią doskonałą; przyda się nawet gruby kół z płota, a choćby i tęgie widły... Francuz każdy suchy jak szczypa, a lżejszy od naszego żytniego okłotu. Jutro po południu, Obraz cudowny Matuszki Bożej Iwerskajej pójdzie w procesji odwidzieć i pocieszyć rannych w szpitalu św. Katarzyny. Zostaną wszyscy pokropieni wodą święconą i dozwoli im się obraz ucałować. To im sił doda i zaraz prędzej zdrowie odzyskają. Ja sam jestem zdrów zupełnie, za łaską Bożą. Cierpiałem na jedno oko, ale teraz widzę doskonale obydwoma“.
— Wojskowi zapewniali mnie — przemówił Piotr — że w mieście bić się byłoby wprost niemożliwem i że jego położenie...
— Właśnie o tem rozprawialiśmy przed chwilą, — wtrącił jeden z wyższych urzędników.
— Cóż ma znaczyć ów frazes o jego oku?
— Gubernator miał niedawno jęczmień na oku i niecierpliwił się najokropniej, gdym mu oznajmiał że wszyscy przychodzą dowiadywać się najtroskliwiej o jego zdrowie... Ale, ale, hrabio kochany — dodał z uśmiechem złośliwym adjutant — opowiadano nam, żeś miał jakieś zgryzoty i niesnaski domowe, że pani hrabina...
— Nic o tem nie wiem — odpowiedział najobojętniej. — Cóż zatem słyszałeś panie kapitanie?
— Oh, u nas wymyślają częstokroć takie bajki potworne... powtarzam to tylko, com słyszał z ust wiarogodnych. Otóż zapewniano mnie najuroczyściej, że hrabina...
— O czem że cię zapewniano?...
— Wyjeżdża niebawem za granicę...
— To bardzo możliwe — bąknął Piotr od niechcenia, patrząc w koło z roztargnieniem. — Ale kogoż ja tam spostrzegam? — dodał wskazując ręką na starca wzrostu wysokiego, którego włosy i długa broda mlecznej białości dziwnie odbijały przy oczach czarnych, pełnych dotąd ognia i twarzy rumianej, czerstwej i prawie bez zmarszczków.
— Ah, ten tam?... To pewien oberżysta, nazywający się Wereszczagin. Czy znasz może hrabio jego historyę z proklamacyą?
— Ejże, to ma być on? — Piotr spytał zdziwiony, przypatrując się badawczo twarzy energicznej, ale nadzwyczaj spokojnej i poczciwej oberżysty.
— Właściwie to nie on pisał proklamacyą; to jego syn, którego obecnie uwięziono... zdaje mi się, że pożałuje wkrótce swojego uporu!... Zresztą jest to historya niesłychanie zawikłana. W każdym razie nie chciałbym być w jego skórze. Wydano ową proklamacyą mniej więcej przed dwoma miesiącami. Hrabia kazał śledztwo ścisłe przeprowadzić. Poruczono to najlepszemu naszemu wyżłowi policyjnemu Gabryelowi Iwanowiczowi... Wszak znany ci hrabio? Proklamacya tymczasem była może w setnych rękach. — Od kogo ją dostałeś? — pytał kogokolwiek. — Od tego i tego — odpowiadano. Pędził tedy do osoby wskazanej i tak po nitce do kłębka, dotarł aż do młodego Wereszczagina. Był to sobie kupczyk młodzik, z mlekiem pod nosem, który nie był wstanie sam wymyślić coś podobnego. Wiedzieliśmy dokładnie, że dostał do rąk proklamacyę od dyrektora poczty. Nie chciał jednak zdradzić tamtego. — Od kogo ją masz? — pytają go. — Od nikogo... sam proklamacyę napisałem. — Grożą mu, proszą, zaklinają, żeby mówił prawdę, on obstaje przy swojem. Woła go więc do siebie sam gubernator. — Kto ci dał do rąk proklamacyę? Mów prawdę chłopcze, bo tu idzie o twoją głowę!... — Ja ją sam napisałem!... — Możesz hrabio łatwo pojąć gniew wściekły gubernatora — dodał adjutant w rodzaju komentarza. — Było bo od czego wpaść w furję w obec tego kłamstwa i tej zaciętości.
— Ah! teraz zaczynam rozumieć — bąknął Piotr od niechcenia. — Roztopczyn byłby chciał usłyszeć z jego ust denuncjację na Kluczarewa, nieprawdaż.
— Ależ wcale nie! Chroń Panie Boże! — odrzucił adjutant przestraszony. — Kluczarew miał inne grzeszki na sumieniu, za które został oddalony... Otóż wracając do owej historji, gubernator miał się czem irytować...
— „Jakże to być może, aby ona wyszła z pod twojego pióra? — perswaduje dalej zaciętemu uparciuchowi. — Została po prostu przetłumaczoną z francuzkiego dziennika, wychodzącego w Hamburgu. Ty zaś nie umiesz wcale po francuzku. — Nie czytałem tego w żadnym dzienniku, tylko wszystko wysnułem z własnej głowy — odpowiada z najbezczelniejszą zuchwałością. — Skoro tak — wybucha nakoniec gubernator dyszący z gniewu — jesteś zdrajcą po prostu! Wezmą cię pod sąd i powieszą na pierwszej lepszej gałęzi!“ — i na tem skończyła się do dzisiaj ta sprawa. Roztopczyn kazał przywołać ojca, ten zaś mówił to samo co syn. Wyrok zapadł. Skazano go, ile mi się zdaje, do kopalń na całe życie... a obecnie stary ojczysko, przyszedł błagać o ułaskawienie syna. Nicpoń wielki z tego chłopczyska! Wolnodumiec popsuty do gruntu przez kobiety... umizgus, libertyn... Gdzieś tam liznął trochę nauki po za Rosji granicami i sądzi że już wszelkie rozumy pojadł i ma się za coś lepszego od nas barbarzyńców. W ojca oberży był wielki obraz Boga Ojca, trzymającego w jednej ręce berło, a na drugiej dłoni kulę ziemską, wyobraź sobie hrabio, młodzik wziął ten obraz do siebie i pewien nędzny bazgracz...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.