Wojna kobieca/Nanon de Lartigues/Rozdział X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Nanon de Lartigues
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ X.

— Ja, panie — odpowiedział wicehrabia — widzę w tem pańską zwykłą usłużność, i z całego serca dziękuję za nią; lecz nie jedziemy w jedną drogę, boję się więc przyjęciem ofiary opuścić pańską podróż.
— Jakto?... — zapytał Canolles zasmucony, widząc, że spór rozpoczęty w oberży, zaczyna się przedłużać na drodze — jakto, nie jedziemy w jedną drogę? Więc pan nie jedziesz do...?
— Do Chantilly!... — spiesznie wtrącił Pompée — drżąc na samą myśl utracenia współtowarzyszów.
Co się zaś tyczy wicehrabiego i ten zadrżał, lecz ze złości i gdyby nie noc, możnaby dostrzec gniew na twarz jego występujący.
— A więc dobrze!... — zawołał Canolles, udając, że nie widzi wściekłego spojrzenia, którem wicehrabia przeszywał biednego Pompée — ja właśnie jadę do Chantilly... do Paryża... albo raczej — dodał z uśmiechem, obracając się do wicehrabiego — nie mam co robić i sam nie wiem, gdzie jadę. Jeśli pan pojedziesz do Paryża, to i ja do Paryża; jeśli do Lugdunu i ja pojadę do Lugdunu; jeśli zaś pojedziesz do Marsylji i tam udać się mogę, gdyż oddawna mam chęć zwiedzenia prowincji; jeśli zaś pan zamierzasz do Stenay, gdzie znajduje się armja Jego Królewskiej Mości, zchęcią i tam będę mu towarzyszył, bo chociaż urodziłem się na południu, zawsze jednak szczególnie lubiłem północ.
— Panie — odpowiadał wicehrabia stłumionym od gniewu głosem — czy mam ci powiedzieć szczerze? Podróżuję sam w interesach osobistych wielkiej wagi, wybacz mi pan, jeśli zechcesz nalegać, będę zmuszony powiedzieć ci, że mi przeszkadzasz.
Tylko wspomnienie o małej rękawiczce, którą Canolles ukrył na piersiach między kamizelką a koszulą, mogło wstrzymać wybuch zapalczywego barona. Powściągnął się więc.
— Panie — odrzekł poważnie — nikt mi nigdy jeszcze nie powiedział, że główna droga należy do jednego człowieka, a nie do wszystkich. Nazywają ją także drogą królewską, na dowód, że wszyscy poddani Jego Królewskiej Mości mają równe prawo korzystania z niej. Znajduję się więc na królewskiej drodze, wcale bez zamiaru przeszkadzania panu; przeciwnie, mogę nawet pomóc mu, gdyż jesteś młody, słaby i bez żadnej obrony, a zdaje mi się, nie wyglądam na rabusia; ale ponieważ pan sądzisz o mnie inaczej, poprzestaję więc na pańskiem zdaniu, co do mej nieprzyjemnej postaci. Racz mi pan wybaczyć natręctwo. Mam zaszczyt pożegnać pana, życząc szczęśliwej podróży.
Canolles zwróciwszy konia na drugą stronę drogi, skłonił się wicehrabiemu.
Za nim udał się Castorin.
Pompée z całej duszy pragnął być z nimi.
Canolles odegrał tę scenę z tak uprzejmą grzecznością, z takim wdziękiem, tak powabnie włożył na głowę ocienioną czarnymi, jedwabnistymi włosami, z szerokiemi skrzydły kapelusz, że wicehrabia uderzony został nie tyle jego postępkiem, ile dumną i piękną postawą.
Canolles przejechał na drugą stronę drogi, jakieśmy już wyżej powiedzieli.
Castorin udał się za nim.
Pompée pozostawszy sam z wicehrabią, zaczął wzdychać tak czule, że mógłby poruszyć kamienie na drodze, gdyby te cośkolwiek uczuć mogły.
Nakoniec, wicehrabia po chwilowym namyśle przyspieszył biegu konia i zbliżywszy się do barona, udającego, że go nie widzi, ani nie słyszy, wyrzekł ledwie zrozumiałym głosem te dwa wyrazy:
— Panie de Canolles!
Canolles zadrżał i odwrócił się, jakiś radosny dreszcz przebiegł po jego żyłach; zdawało mu się, że wszystkie harmonijne brzmienia nadziemskich sfer zjednoczyły się, by go zrobić słuchaczem boskiego koncertu.
— Wicehrabio — powiedział baron z kolei.
— Posłuchaj pan — odrzekł tenże tym samym słodkim i przyjemnym głosem — obawiam się doprawdy, czy się nie okazałem niegrzecznym względem tak dostojnego szlachcica, jakim pan jesteś; wybacz mi, baronie, moją niezręczność w znalezieniu się i bądź przekonanym, że wcale nie chęć obrażenia pana była powodem mego zapomnienia; w dowód zaś naszego szczerego pojednania, pozwól mi pan jechać obok siebie.
— Jakto!... — zawołał Canolles — owszem bardzo proszę!... Nie pamiętam urazy, wicehrabio i oto na dowód...
Baron podał mu dłoń, w którą wpadła, a raczej wślizgnęła się mała, delikatna rączka wicehrabiego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Reszta nocy upłynęła na wesołej pogadance.
Baron mówił, wicehrabia słuchał ciągle, czasem się uśmiechał.
Dwaj lokaje jechali w tyle.
Pompée tłumaczył Castorinawi, że bitwę pod Korbją przegrano, gdyż zapomniano przywołać go na radę, zebraną tegoż samego dnia rano.
— Ale... — rzekł wicehrabia do barona, gdy się już zaczęły pokazywać pierwsze słońca promienie — jakżeś pan ukończył sprawę z księciem d‘Epemon?
— Nie było to tak trudno — odpowiedział Canolles. — Sądząc z twych słów, wicehrabio, wnoszę, że nie ja do niego, lecz on do mnie miał interes. Książę więc albo znudził się czekaniem i odjechał; albo się też uparł i czeka dotychczas.
— A panna de Lartigues?... — dodał wicehrabia z lekkiem wahaniem.
— Nanona nie może być naraz w domu z księciem d‘Epernon i w oberży pod „Złotem cielęciem“ ze mną. Nie można wymagać od kobiet niepodobnych rzeczy.
— To nie jest odpowiedź. Ja pytam się, jak mogłeś, baronie, do szaleństwa zakochany w pannie de Lartigues, rozstać się z nią?
Canolles spojrzał na wicehrabiego przenikliwym wzrokiem, lecz na twarzy młodzieńca widać tylko było cień od kapelusza spadający.
Wtedy baron powziął chęć odpowiedzenia mu tak, jak myślał; lecz powstrzymała go obecność Pompéego i Castorina; to znów surowe wejrzenie wicehrabiego; przytem, zastanowiwszy się, tak myślał:
— A jeśli ja się mylę... jeśli pomimo tej małej rękawiczki i małej rączki, jest to mężczyzna, a! doprawdy, chybabym umarł ze wstydu wskutek takiej omyłki!
Odpowiedział więc tylko na pytanie wicehrabiego jednym z tych uśmiechów, co to na wszystko odpowiadają.
Zatrzymano się w Barbezieux na śniadanie, chcąc dać odpocząć koniom.
Tym razem już Canolles śniadał z wicehrabią, a przy śniadaniu podziwiał tę rękę, z której pachnąca rękawiczka sprawiła na nim tak silne wrażenie.
Oprócz tego, siadając do stołu, wicehrabia musiał pomimo woli zdjąć kapelusz i odkryć tak gładkie i piękne włosy, że każdy odgadłby, kto on jest: mówimy każdy, oprócz zakochanego, gdyż zakochani są ślepi.
A Canolles bardzo się obawiał przebudzenia, przerwania swego snu czarującego.
Znajdował on coś zachwycającego w tom „incognito“ wicehrabiego; to nawet dozwalało mu małej poufałości, któraby po uczynieniu szczerego wyznania, przerwaną została.
Nie wyrzekł więc ani słowa, któreby mogło w wicehrabi wzbudzić podejrzenie, że jego „incognito" zdradzone zostało.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po śniadaniu udaną się w dalszą podróż i jechano aż do obiadu. Czasami znużenie, którego wicehrabia ukryć nie mógł, sprowadzało na twarz jego sinawą bladość, lub też konwulsyjne prawie drżenie w całem ciele; w takich razach Canolles przyjaźnie pytał go o przyczynę słabości.
Wicehrabia natychmiast poprawiał się, uśmiechał; zdawało się, że już przestawał cierpieć, nawet proponował jechać prędzej, lecz Canolles nie zgadzał się, pod pozorem, że droga daleka, a tem samem koniecznie należy koni oszczędzać.
Po obiedzie, wicehrabia zaledwie mógł podnieść się z miejsca.
Canolles pospieszył z pomocą.
— Potrzebujesz koniecznie spoczynku, mój młody przyjacielu — rzekł baron — jeśli tak dłużej będziesz podróżował, umrzesz na trzeciej stacji. Tej nocy nie pojedziemy dalej, musimy odpocząć. Chcę, żebyś spal spokojnie, najlepszy pokój w oberży będzie dla ciebie przygotowany!
Wicehrabia spojrzał na Pompéego z takiem pomieszaniem, że baron ledwie mógł wstrzymać się od śmiechu.
— Kiedy się przedsięweźmie tak długą podróż, jak nasza — rzekł Pompée — każdy powinienby mieć dla siebie namiot.
— Albo jeden dla dwóch — dodał Canolles naiwnie — jednego tu przecież byłoby dosyć.
Drżenie wstrząsnęło ciałem wicehrabiego.
Raz dobrze był wymierzony.
Canolles zrozumiał to; a patrząc z pod oka, zobaczył znak dany Pompéemu przez wicehrabiego.
Pompée zbliżył się do swego pana; wicehrabia powiedział mu do ucha kilka słów i wkrótce Pompée, pod jakimś pozorem popędził naprzód i zniknął.
W półtorej godziny po zniknięciu Pompéego, którego przyczyny Canolles wcale nie badał, podróżni nasi wjechawszy do wielkiej wsi, spostrzegli starego sługę, stojącego na progu porządnej oberży.
— A! a! — rzekł Canolles — zdaje mi się, że tu noc przepędzimy?
— Jeśli ci się tak podoba, baronie.
— Jakto! podoba mi się! Wiesz pan, że zgadzam się na wszystko, co zechcesz. Powiedziałem już, że podróżuję dla przyjemności, pan zaś przeciwnie, jak wyznałeś, podróżujesz dla ważnych interesów. Obawiam się tylko, czy znajdziesz wygody w tej lichej oberży.
— O!... — rzekł wicehrabia — noc prędko przejdzie.
Zatrzymano się.
Pompée pomógł swemu panu zsiąść z konia; Canolles chciał go wyręczyć, ale pomyślawszy, że podobne nadskakiwanie jednego mężczyzny dla drugiego, wydałoby się śmiesznem, pozwolił się uprzedzić.
— No, gdzie mój pokój?... — zapytał wicehrabia.
Następnie, zwróciwszy się do barona, dodał:
— Masz pan zupełną słuszność, panie de Canolles, jestem bardzo znużony.
— Oto pański pokój — rzekła oberżystka, pokazując dość obszerną na dolnem piętrze izbę, której okna, wychodzące na podwórze, opatrzone były kratami, nad izbą zaś były śpichrze.
— A gdzież mnie umieścisz? — zawołał Canolles.

I chciwym wzrokiem spojrzał na drzwi przyległej izby,
Hola! Panie, zatrzymaj się!
oddalonej od pokoju wicehrabiego tylko cienkiem przepierzeniem, zbyt słabem, aby o nie oprzeć się miała zaostrzona ciekawość barona.

— Pański pokój oto tam — odrzekła oberżystka — pozwól pan, zaprowadzę.
I natychmiast, nie zważając na zły humor barona, zaprowadziła go na drugą stronę zewnętrznego korytarza, w którym było mnóstwo drzwi.
Pokój barona oddzielał się od pokoju wicehrabiego szerokością całego podwórza.
Wicehrabia śledził ich oczyma, stojąc na progu swego pokoju.
— Teraz już wiem wszystko — pomyślał Canolles. lecz postąpiłem jak głupiec i jeżeli pokażę nieukontentowanie, zginę bezpowrotnie. Postarajmy się być jak można najspokojniejszym.
Wyszedł na korytarz i zawołał:
— Dobranoc! kochany wicehrabio! śpij dobrze, gdyż rzeczywiście bardzo potrzebujesz spoczynku. Czy chcesz, żebym cię jutro obudził?
— Nie ma potrzeby.
— A więc ty, wicehrabio, obudź mnie, jeśli wcześniej wstaniesz ode mnie. Dobranoc!
— Dobranoc, baronie! — rzekł wicehrabia.
— Ale... ale... — mówił dalej Canolles — czy czego nie potrzebujesz, wicehrabio?... Może pozwolisz przysłać Castorina, pomoże ci się rozebrać?
— Dziękuję, mam Pompéego, zajmuje sąsiedni pokój.
— Doskonała ostrożność, zrobię to samo z Castorinem. Bardzo rozumny środek, nieprawdaż, Pompée? Im kto jest ostrożniejszy w oberży, tem lepiej dla niego... Ostatnie dobranoc!... wicehrabio.
Wicehrabia odpowiedział podobnem życzeniem i drzwi się zamknęły.
— Przewybornie, wicehrabio — mruknął Canolles — jutro będzie moja kolej przygotowania stancji, spodziewaj się odwzajemnienia. Dobrze — mówił dalej baron — on zsuwa firanki, zawiesza za niemi jakieś prześcieradło, żeby nawet nie było widać jego cienia. Niech djabli porwą! Co za wstydliwy chłopiec! Lecz dziś wszystko mi jedno. Do jutra!
I Canolles, mrucząc coś pod nosem, wszedł do swego pokoju, rozebrał się w bardzo złym humorze, położył się zasępiony i widział we śnie, jak Nanona znalazła w jego kieszeni szarą rękawiczkę wicehrabiego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.