[26]WRACAJ ZANIM ŚWIECA ZGAŚNIE.
„Ty jeden, zacny Hermanie, potrafiłbyś to ocenić!” (Hauff)
W Europie znużonej, w dysonansie trąbek
ochrypłym samochodów, w dziwnej aureoli
usychasz. Poza ścianą tej krzykliwej głuszy,
poza kurtyną kurzu, targanego wiatrem,
jak dłonią reżysera, który zwątpił w siebie,
a teraz się zaplątał w ciężar fałd, jak posąg,
ciemnych fałd, — już za chwilę, w blasku reflektorów,
wypadnie w pierwsze rzędy i tam gwizdać pocznie,
lśniący, dłonie złożywszy w muszlę: Amfitryta!
Poza murem ruchliwym cieni, za drzewami,
co stoją nieruchomo, jak mokre cyprysy,
jak pnie, wilgotne jeszcze od farby, od światła
lamp księżycem srebrzystym na szczycie:
dekoracje! Za gwizdem żelaznym ekspresów,
co tnie, jak drut najcieńszy, jak kraniec ostrzony,
w pustkę, skąd głosy nocy wołają, nim ścichną,
jak wąż, który pożera swój ogon, w rozpaczy!
Poza światem i jego centrum, w tem więzieniu,
z którego wyjmiesz wszystkie przedmioty, jak klocki,
u dna perspektyw, które nagle się zwężają:
biją kaskady! — Wracaj, nim zagaśnie świeca.
Do skrzynki, rysowanej kozikiem, brunatnej,
gdzie nieudolnej farby bąble się sklejają,
[27]
kiedy drzwiczki otwierasz ostrożnie, z obawą;
tam zostały pamiątki, pewnie zapach przetrwał:
pierwszy pieniądz okrągły, który się nie skruszył,
listy na ćwiartkach bladych papieru, obcążki,
łańcuszek od zegarka, w rumianej okładce
cienki zeszyt, skrywany i w kąt najciemniejszy
odsunięty: egzemplarz „Juliusza Cezara“!
Tej książki nie odrzucaj spośród tylu innych,
ni opowieści Hauffa. Schodzisz po tych stopniach
butwiejących wciąż niżej, pod łuki sklepione
piwnic. Północ na wieży ratuszowej dzwoni,
przez sztaby widzisz: czarne dygocą gałązki,
na kościele blaszane skrzeczą chorągiewki,
i ramieniem tak mocnem, jak śmierć, cię otacza
prostota. Tylko nie patrz na drogę: tam, w kurzu,
zamiast wina, coś rozlał w noc jasną, wrześniową,
z beczek pradawnych, zamiast róż spóźnionych,
co uginają się z murów szczerbatych: kałuża
krwi. I obok rzucony kapelusz.