Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/XXVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wykolejeniec |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Nakładowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Upłynął tydzień przy ciężkiej pracy w piekarni. Zaufanie towarzyszy pracy do Romana wzrastało z każdym dniem. Obiecali nawet wystarać się o to, by przyjęto go na członka związku piekarzy. W wolnych chwilach spał, lub czytał książki, w których szukał teraz odpływu dla swojej wybujałej fantazji. Czytając sensacyjne książki, wyobrażał sobie, że gra rolę jednego z bohaterów. Nie mógł przecież znaleźć zupełnego wyładowania energji w pracy fizycznej. Musiał dać odpływ swojej energji podczas czytania, widząc, oczyma wyobraźni, siebie, awanturującego się na szerokim świecie. Wystarczyło mu to w zupełności, aby utrzymać równowagę ducha w obecnym trybie życia. Starał się starannie omijać wszystko, co mogłoby go zetknąć z dawnymi kolegami po fachu.
Dziwna rzecz po prostu, że nie czuł wcale tęsknoty za dawnym towarzystwem. A nawet przeciwnie. Na samo tylko wspomnienie o dawnym życiu, które prowadził, doznawał przykrych dreszczy po całym ciele. Żył teraz ciągle w strachu, aby ktoś z tych uczciwych robotników, którzy kolegowali się teraz z nim, jak równy z równym, nie dowiedzieli się o jego przeszłości. Przestrach go ogarniał na myśl o tym, że pewnego pięknego dnia odkryją, kim właściwie był. Wiedział dobrze z rozmów prowadzonych z nowymi kolegami, jaki wstręt ci ludzie prący odczuwają do świata, który on pożegnał niedawno. Roman zastanawiał się nieraz, skąd się bierze ta nienawiść u ludzi, którzy, jego zdaniem, stoją przecież o jeden krok nad przepaścią. Niech no który z nich straci pracę i dach nad głową, a sam się nie zorjentuje, kiedy i jak zostanie wepchnięty w szeregi wykolejeńców. Zresztą, kto dostarcza najwięcej materjału ludzkiego dla „żywych grobowców“, jeśli nie proletarjat?... Z kogo rekrutują się szeregi tak zwanych ludzi występku w obecnych czasach, jak nie z tych ludzi, co potracili posady, a życie samo, pod groźbą głodowej śmierci, przymusiło ich, by wstąpili w te szeregi pogardzanych istot rodu człowieczego. Prędzej, zdaniem Romana, dostaje się do więzienia stu pracowników, aniżeli jeden pracodawca.
Po skończeniu pracy, zmęczony fizycznie i psychicznie, Roman pada na swój barłóg, w ubraniu. Nie może jednak zasnąć. Myśli w dzień i w nocy o tym, żeby nie zboczyć z raz obranej drogi. Jego sposób prowadzenia się i omijania ludzi, musiał wywołać cień podejrzenia u kolegów i u majstra, który tyleż wiedział o jego przeszłości, co i oni. Tylko jedna gospodyni na widok Romana uśmiechała się skrycie. Była dumna z tego, że Roman powierzył jej swoją tajemnicę i że ona potrafi nikomu jej nie wyjawić.
Po upływie tygodnia twarz mu się postarzała. Spoważniał bardzo. Czuł, że wielka zmiana zaszła w nim na lepsze. Opiekunka nadal interesowała się nim z zupełną bezinteresownością. Zaopatrywała go w praktyczne i pożyteczne dlań wskazówki, jak się ma zachowywać, aby nikt nie dowiedział się nigdy o jego ciemnej przeszłości. Najwięcej obawiała się tego, by mąż nie zrozumiał wszystkiego. Mówiła niekiedy żartobliwie: — Mój mąż, gdy się dowie, jak się rzecz ma w istocie, to nas z pewnością stąd wygna. On jest bardzo podejrzliwy i gotów jest mnie posądzić o zdradę. — Na te słowa Romek odparł: — Nie chcę pani narazić na tak wielkie przykrości i wolę odejść zawczasu. — Ona, wzruszona tą jego decyzją, pochwaliła jego szlachetność i stanowczo zabroniła mu tego czynić.
Bywały takie chwile, kiedy myślał, że ona ma jakieś ukryte plany względem niego. Jako kobieta, podobała mu się ona bardzo, a jednak nie znajdywał na tyle odwagi by ją zaczepić. Jedno jej słowo wystarczało, aby jego niskie myśli w związku z nią znikały odrazu.
Ta kobieta potrafiała wzbudzać w ludziach szacunek dla siebie.