Wyznania (Augustyn z Hippony, 1847)/Księga Siódma/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wyznania |
Część | Księga Siódma |
Rozdział | Rozdział VII |
Wydawca | Piotr Franciszek Pękalski |
Data wyd. | 1847 |
Druk | Drukarnia Uniwersytecka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Piotr Franciszek Pękalski |
Tytuł orygin. | Confessiones |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała Księga Siódma Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron | |
Artykuł w Wikipedii |
Jużeś mnie mój Wybawco jedyny z tych więzów oswobodził: jeszczem był zajęty szukaniem złego, jednak zaleźć nie mógłem jego rodziny. Aleś ty nie dozwolił burzliwościom méj myśli unieść mnie w odmęt od téj wiary, którą mocno wierzyłem w twoje istnienie, że twoja Istota jest nieodmienna, że twoja opatrzności sprawiedliwość zaradza potrzebom rodu ludzkiego, żeś mu w Chrystusie Synu twoim a Panu naszym, i w Piśmie ś. wspartém na powadze kościoła katolickiego, otworzył drogę zbawienia do tego życia, które po śmierci rozpocząć mamy.
Te prawdy nienaruszone, stale w méj duszy ugruntowane chowając, szukałem z wielkiém utrapieniem tego: zkąd złe pochodzi. Jakimże wtedy uciskiem dotknięte było serce moje w téj pracy, jak żywe były jego wzdychania o Boże! Tyś tam uszu twoich nadstawiał, tegom nie wiedział. A kiedym w milczeniu coraz usilniéj postępował za mojém badaniem: ciche skruszenia méj duszy były głośném i jasném wołaniem do miłosierdzia twojego.
Tyś sam jeden wiedział, ilem cierpiał, nikt inny tego nie wiedział. I czémże to było co mój język przesłać zdołał do uszu najzażylszych przyjaciół moich? niczém zapewne. Czyliż słyszeć mogli cały szum nawałności méj duszy, czego ani czas dozwalał, ni usta moje wykonać mogły? Wszystko — to jednak dochodziło twojego słuchu co mnie skłaniało, że „ryczałem od wzdychania serca mojego; i wszelka żądość moja przed tobą była; a jasności oczu moich nie było przy mnie[1].“ Bo ta nawała we mnie się mieściła ja zaś byłem zewnątrz siebie. Nie masz dla niéj rozciągłości miejsca: ja atoli myśl moje obracałem na przedmioty, które miejsce zajmują, alem nie znalazł w nich miejsca do odpoczynku, i nie mogły mnie zatrzymać przy sobie, bym powiedział: już tego dosyć; dobrze mi tu; ani mi téż powrócić dozwalały, gdzieby mi lepiéj było. Byłem wprawdzie wyższy od tych przedmiotów, ale od ciebie niższym, i tylko w poddaniu się tobie prawdziwa pociecho moja, mógłem znaleźć rozkosz; tyś wszystko podał pod moję władzę, coś niższém ode mnie utworzył. Ta zapewne była prawość i umiarkowanie, i średnia kraina mojego zbawienia; bym nieskażenie chował w sobie obraz Boga mojego, a wiernie tobie służąc, panował ciału mojemu. Lecz skoro moja duma podniosła się przeciw tobie, gdy „biegłem przeciw Panu mojemu, pod grubą tarczą tłustego karku mojego[2]“ wszystko więc po czém deptałem, wzniosło się nad głowę moję, aby mnie bez spoczynku i odetchnienia do ziemi przygniatało. Wszystkie te ciała gromadami i w massach okrążone zewsząd zabiegały oczom moim, a rozmyślającemu nad ich obrazami, gdym się chciał od nich odwrócić, te same obrazy wzbraniały mi do ciebie powrotu, i zdawało się, że słyszę głos: dokąd idziesz niegodny i haniebny człowiecze? Takie były wyrostki z méj rany, „boś mnie poniżył pysznego jako zranionego[3];“ nabrzmiałość méj duszy odłączyła mnie od ciebie, a zbyt rozdęta pychą twarz moja zasłaniała moje oczy.