Yankes na dworze króla Artura/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Yankes na dworze króla Artura |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Artystyczna, Warszawa |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | A Connecticut Yankee in King Arthur’s Court |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kiedym zdruzgotał błędne rycerstwo, zbyteczne się stało utrzymywanie mojej działalności w tajemnicy. I pewnego pięknego dnia pokazałem zdumionemu światu moje szkoły, kopalnie i cały system moich ukrytych kolonij z warsztatami, fabrykami i zakładami przemysłowemi. Słowem, było to tak, jakgdybym dał wiekowi szóstemu do obejrzenia wiek dziewiętnasty.
We wszelkiej pracy — naczelna zasada: nie zwlekać, lecz kroczyć szybko naprzód. Rycerze chwilowo zostali obezwładnieni, ale, by utrzymać ich w tej pozycji, należało całkowicie sparaliżować ich siły. Widzieliście, że brawurowałem podczas ostatniego starcia i inaczej nie mogłem wtedy postąpić — cała moja nadzieja leżała w tem brawurowaniu. Teraz nie wolno mi było dać im się opamiętać. Tak też uczyniłem.
Ponowiłem moje wyzwanie, wyryłem je na miedzi i rozesłałem do wszystkich miejscowości, gdzie kler mógł odczytać je ludowi. Oprócz tego drukowałem je codziennie w rubryce ogłoszeń w gazecie.
Nietylko ponowiłem wyzwanie, lecz i rozszerzyłem je. „Wyznaczcie dzień — pisałem — a wystąpię wraz z pięćdziesięcioma pomocnikami przeciw rycerstwu całego świata i zniszczę je“.
Tym razem nie brawurowałem. Wiedziałem, co mówię, i mogłem spełnić obietnice. Nie można było nie zrozumieć sensu mego wyzwania. Najgłupszy z rycerzy zrozumiał, że nadszedł czas albo śmierci albo poddania się. Byli rozsądni i wybrali to ostatnie. W ciągu następnych trzech lat ani razu nie sprawili mi poważnego kłopotu.
Rozpatrzmy teraz postępy ostatnich trzech lat. Jaka stała się Anglja? Całkowicie zmieniony, szczęśliwy i kwitnący kraj. Wszędzie szkoły i kilka uniwersytetów. Duża liczba bardzo dobrych gazet. Pisarstwo rozwinęło się nadzwyczajnie. Humorysta sir Dinadan pierwszy wystąpił na tem polu z całym tomem starych dowcipów, które przeżyły jeszcze trzynaście wieków i zdążyły mi zbrzydnąć w dziewiętnastem stuleciu. Gdybyż on był wydał tę tandetę w niewielkiej ilości egzemplarzy, tylko dla siebie i kaznodziejów, nie powiedziałbym nic. Ale na to liczyć nie mogłem i dlatego zakazałem książki i powiesiłem autora.
Niewolnictwo zostało zniesione, wszyscy ludzie byli równi przed prawem, podatki zostały również zrównane. Telegraf, telefon, fonograf, prasy drukarskie, maszyny do szycia i tysiące wszelkich innych urządzeń mechanicznych, poruszanych zapomocą pary i elektryczności, pracowały dla mieszkańców. Po Tamizie kursowały statki parowe, istniała flota wojenna i tworzyła się już handlowa. Zamierzałem już wysłać ekspedycję dla odkrycia Ameryki.
Przystąpiliśmy do budowy kilku linij kolejowych, a linja między Camelotem i Londynem kursowała już. Byłem na tyle przewidujący, że wszystkie stanowiska urzędowe, związane z obsługą pasażerów, obsadziłem dostojnemi osobami. Moim zamiarem było przyciągnąć do pracy rycerstwo i arystokrację i uczynić je pożytecznemi, nie zaś szkodlliwemi. Nadzieje moje ziściły się, współzawodnictwo o posady było olbrzymie. Nadkonduktorem ekspresu był książę i nie było ani jednego konduktora na linji poniżej hrabiego.
Dzielni to byli chłopcy, jeśli nie brać pod uwagę dwóch wad, na które nie mogłem nic poradzić i wkońcu machnąłem na nie ręką. Nie mogli mianowicie rozstać się ze swem uzbrojeniem i zawsze ukrywali kilku pasażerów, t. j. mówiąc poprostu okradali kompanję. Nie było już prawie w kraju ani jednego rycerza, któryby nie był zaprzęgnięty do jakiejś pożytecznej pracy. Przebiegali oni kraj z końca w koniec z najróżnorodniejszemi zleceniami. I tu ich dziwactwo i doświadczenie były nietylko na miejscu, ale i przydawały się bardzo dla rozpowszechnienia oświaty. Zakuci w stal, uzbrojeni w pikę, miecz lub topór, zachęcali oni do wypróbowania maszyny do szycia, instrumentu muzycznego, aparatu do golenia i setek innych wytworów kultury, a w razie odmowy zabijali uparciucha i wędrowali dalej. Byłem bardzo zadowolony. Wszystko szło tak składnie, że cel moich tajemnych pragnień wydawał się bliski urzeczywistnienia. Miałem, widzicie, w głowie dwa schematy, według których chciałem urzeczywistnić jeden z mych najdonioślejszych projektów. Po pierwsze chciałem obalić kościół katolicki, a zamiast niego wprowadzić protestantyzm, oczywiście nie jako religję panującą, lecz dla chcących tego. Po drugie chciałem osiągnąć wydanie dekretu, któryby za życia Artura ustanowił nieskrępowane głosowanie mężczyzn i kobiet — wszystkich mężczyzn: głupich i mądrych i wszystkich matek, które w średnim wieku powinny wiedzieć w przybliżeniu tyle, ile wiedzą ich synowie w dwudziestym roku życia.
Artur mógł żyć jeszcze ze trzydzieści lat. Był wtedy w moim wieku, t. j. miał lat czterdzieści. Liczyłem, że w ciągu tego czasu uda mi się przygotować czynną część ludności do takiego przewrotu. W ten sposób odbyłaby się niespotykana w historji rzecz — rewolucja rządowa bez przelewu krwi. Tak, spodziewałem się tego wszystkiego, ale było w tem także coś, na wspomnienie czego zawsze rumienię się. Chwytałem się na marzeniach o zostaniu pierwszym prezydentem owej nowej republiki.
Nagle wbiegła Sandy okropnie przestraszona i zanosząca się od płaczu do tego stopnia, że nie mogła wymówić ani jednego słowa. Podbiegłem do niej, objąłem ją, pieściłem, uspokajałem i prosiłem, by powiedziała o co chodzi.
— Powiedz, najdroższa moja, powiedz prędzej! Co się stało?
Głowa jej opadła na moją pierś. Z trudem wyjąkała:
— Hallo-Centrala!
— Prędzej — zawołałem do Klarensa — telefonujcie do królewskiego homeopaty, żeby tu natychmiast przyszedł.
W dwie minuty byłem przy kołysce dziecka, Sandy zaś rozesłała służbę po lekarstwa i doktorów. Na pierwszy rzut oka poznałem, że dziecko ma krup. Nachyliłem się i wyszeptałem:
— Obudź się, mój skarbie.
Powoli otworzyła oczęta i przemówiła:
— Papa.
Poczułem ulgę. Była jeszcze daleka od śmierci. Posłałem po preparat siarkowy, wiedząc, że przydaje się on w przypadku krupu. Wogóle nigdy nie siedziałem z założonemi rękami w oczekiwaniu doktora, gdy Sandy lub dziecko bywały chore. Umiałem je pielęgnować, a maleńka spędziła większą część swego życia na moich rękach. Często udawało mi się wywołać uśmiech na jej usteczkach, zanim jeszcze obeschły łzy, perlące się w oczach, co nie udawało się nawet matce.
Sir Lancelot w swym bogatym rynsztunku zmierzał właśnie poprzez wielką salę do komitetu giełdowego, którego był przewodniczącym. Komitet giełdowy składał się z rycerzy Okrągłego Stołu i posiedzenia jego odbywały się przy tymże Okrągłym Stole. Sir Lancelot, choć wstąpił na nową drogę, pozostał dobrodusznym niedźwiedziem, jakim był i dawniej. Zajrzawszy po drodze do nas i dowiedziawszy się, że jego ulubienica jest chora, odrazu zapomniał o wszystkiem. Zapytał, co ma czynić i, odstawiwszy oręż w kąt, w minutę później wkręcał już nowy knot do spirytusowej lampki i stawiał na niej rondelek.
Przez ten czas Sandy przykryła kołyskę białą kapą i wszystko było gotowe. Lancelot zagotował wodę, poczem włożyliśmy do kociołka niegaszonego wapna, kwasu karbolowego oraz odrobinę kwasu mlecznego i poczęliśmy kierować strumień pary pod kapę, przykrywającą kołyskę.
Wszystko było teraz w porządku i nie odchodziliśmy ani na chwilę od kołyski. Sandy zaopatrzyła nas w tartą korę bukową zamiast tytoniu i powiedziała, że możemy palić, gdyż zasłona nie przepuści dymu do dziecka, a ona sama przyzwyczaiła się już do niego. Niekiedy paliła nawet sama i była pierwszą z dam, którą widziano wypuszczającą kłęby dymu z ust. Wzruszający był widok sir Lancelota, siedzącego w pełnem uzbrojeniu z zatroskaną miną u kołyski dziecka.
Był to przemiły i dobry człowiek, który powinien mieć własną żonę i dzieci, a bezwątpienia uczyniłby je szczęśliwemi. Ale, bezwątpienia, Guniwera... choć nie warto opłakiwać tego, na co nie można poradzić.
Trzy doby spędziliśmy u łoża dziewczynki, zanim minęło niebezpieczeństwo. Sir Lancelot wziął ją na ręce i mocno ucałował, a pióra, zdobiące jego hełm, opadały na jej złocistą główkę. Potem ostrożnie położył ją na kolanach matki i ruszył dalej w swą drogę przez wielką salę, stąpając dumnie obok patrzących nań z zachwytem strażników i sług. I żadne przeczucie nie tknęło mego serca, że widzę go ostatni raz na tym świecie. Boże, jakże okrutne ciosy ranią serca nasze na ziemi.
Doktorzy radzili nam wyjechać z dzieckiem, aby poprawiło się i wzmocniło. Według ich zdania potrzebne było dla dziewczynki morskie powietrze. Wzięliśmy ze sobą wodza i świtę, złożoną z dwustu sześćdziesięciu osób i pojechaliśmy. W dwa tygodnie dotarliśmy do brzegów Francji, gdzie doktór poradził nam zamieszkać. Jeden z mniejszych króli zaofiarował nam swój pałac i przyjął bardzo gościnnie.
Gdyby miał on wszystko to, czego brakowało, urządzilibyśmy się znakomicie. Ale i tak było nam bardzo dobrze w jego starym zamku, zwłaszcza z wszystkiemi rzeczami, które przywieźliśmy na statku.
Wkońcu miesiąca wysłałem okręt do domu po zapasy i wieści. Między innemi chciałem dowiedzieć się o rezultacie pewnej próby, którą uczyniłem przed odjazdem.
Zamiarem moim było zastąpienie turniejów czemś, co ostatecznie wypleniłoby wśród rycerstwa jego krwiożerczość, a jednocześnie zaspokoiło potrzebę współzawodnictwa. Wybrałem z pośród rycerzy kilkunastu do specjalnego treningu i właśnie teraz mieli oni wystąpić na publicznych zawodach.
Próba ta polegała na grze w piłkę. Aby usunąć ze sprawy wszelkie niesnaski i wyłączyć wszelką krytykę, wyznaczyłem do partji po dziewięciu ludzi, wybranych nie wedle ich zdolności, lecz według tytułów, tak że w partjach byli sami koronowani rycerze. Jeśli chodzi o towar tego rodzaju, było tego poddostatkiem w otoczeniu Artura. Nie można było rzucić kamieniem w jakimkolwiek kierunku, by nie trafić jakiegoś króla. Oczywiście, nie było mowy, abym mógł zmusić tych ludzi do zdjęcia zbroi. Nie zdejmowali ich nawet wtedy, kiedy się myli.
Zgodzili się jedynie, dla odróżnienia partyj, nosić kolczugi z różnej stali. Tak więc jedna partja przybrana była w kolczugi ulsterowskie, druga zaś w gładkie kolczugi z mojej nowej bessemerowskiej stali. Ćwiczenia ich na boisku stanowiły tak fantastyczne widowisko, jakiego nigdy nie widziałem. Gdy piłka leciała w stronę któregoś z nich, nie odskakiwał on nabok, lecz oczekiwał skutku. Jeśli trafiała bessemerowca, z hukiem odbijała się, odlatując nieraz na sto pięćdziesiąt yardów. A gdy któryś z nich uciekał i rzucał się na ziemię, by uniknąć uderzenia, wyglądał jak pancernik wchodzący do portu. Spoczątku wyznaczyłem na sędziego człowieka nieutytułowanego, ale trzeba było go zmienić. Nie mógł nigdy wszystkich zadowolić. Jego pierwsza decyzja bywała ostatnią.
Rozbijali mu głowę na części swemi berłami i przyjaciele odnosili do domu sztywnego trupa. Trzeba było wyznaczyć na sędziego którąś ze znanych osobistości. Oto nazwiska członków obu partyj.
Królowie: Artur, Lot Lochiana, Północnej Galji, Marcil, Małej Brytanji, Labour, Pelham-Listinghouse, Bagelemagus, Tollem-La-Feint.
Cesarz Lucjusz. Królowie: Lagris, Marchołt Irlandzki, Morganor, Marek Kornwalijski, Nentres Harlota, Mediadas Liona, Lacka. Sułtan Syryjski.
Sędzia — Klarens.
Pierwsze publiczne zawody ściągnęły pięćdziesiąt tysięcy widzów. Dla takiej uciechy warto byłoby objechać kulę ziemską. Zdawało się, że wszystko sprzyja, pogoda była przecudna i cała natura przyodziała się w swą nową wiosenną szatę.