Złodziej kolejowy/4
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złodziej kolejowy |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 18.11.1937 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Było południe. Inspektor policji Baxter miał właśnie zamiar opuścić biuro, gdy zameldowano mu nowego interesanta. Niechętnie spojrzał na kartę wizytową na której figurowało nazwisko:
Bankier.
Oxford-Street.
Przeczytał nazwisko cichym głosem.
— Zapytaj, czy to coś pilnego, Marholm, — rzekł do swego sekretarza.
Marholm, zwany pospolicie „Pchłą“, wrócił po chwili.
— Bardzo pilne, inspektorze. Chodzi o kradzież z włamaniem. Najprawdopodobniej najnowszy kawał naszego przyjaciela John C. Rafflesa.
Inspektor Baxter przerwał mu ruchem ręki!
— Do licha Marholm! Nie odbieraj mi apetytu. Mam zamiar zjeść spokojnie obiad. Wydaje się, że największą twoją przyjemnością jest zadręczanie mnie widmem Rafflesa.
— Jak chcecie — odparł Marholm i wzruszył ramionami.
— Wprowadźcie tego jegomościa! — rzekł inspektor do dyżurnego.
Felix Meyer-Wolf wszedł do gabinetu. Wygląd jego nie wzbudzał zbytniego zaufania. Uważny obserwator spostrzegłby natychmiast wzrok drapieżnego ptaka i chytrze opuszczone powieki, znamionujące przebiegłość i podstępny charakter. Wąskie, zaciśnięte usta zdradzały oschłość serca i brak wszelkich serdeczniejszych uczuć.
— Czego pan sobie życzy? — zapytał krótko Baxter.
— Okradziono mnie, panie inspektorze! — zaczął Felix Meyer-Wolf płaczliwie. Sposób jego mówienia znamionował cudzoziemca. Zaledwie trzy lata temu opuścił Berlin, aby osiedlić się w Londynie.
— Kiedy?
— Wczoraj wieczorem. Bandyci nie zostawili mi nic. Jestem zrujnowany...
— Ile panu zabrano?
— Panie inspektorze, jestem człowiekiem uczciwym i za takiego uchodzę wśród mych przyjaciół i znajomych. Zawsze uważałem, że ciężko zarobione pieniądze najpewniejsze są u mnie, w żelaznej kasie. Sądziłem, że postępuje mądrze i rozsądnie, trzymając wszystko u siebie. Zabrano mi około miliona funtów oraz kolię diamentową tak piękną, że mogłaby godnie zdobić szyję królowej!
— Goddam! — rzekł inspektor policji. — Czemuż czekał pan aż do południa ze złożeniem zameldowania?
— Byłem na wsi wraz z mym głównym kasjerem. Dopiero od godziny jesteśmy z powrotem w mieście.
— Szybko automobil policyjny i sześciu ludzi! — rzekł inspektor policji, zwracając się do Marholma.
— Niech pana Bóg błogosławi, inspektorze. Wierzę, że uda się panu odzyskać mój majątek. Przy pańskich zdolnościach i przy pańskim talencie wszystko jest możliwe.
Wywiadowca Marholm zaśmiał się w kułak:
— Są niestety zdolniejsi od Baxtera — mruknął. — Naprzykład: Raffles...
Wsiedli do policyjnego auta i w ciągu dwudziestu minut znaleźli się przed bankiem.
Baxter długo medytował przed rozprutą kasą...
— Świetna robota — szepnął do siebie — Widać od razu, że dokonał jej dobry specjalista. Czy znalazłeś jakie ślady? — zwrócił się do Marholma, który myszkował po kątach.
— Nie... Łobuzy... nie zostawili po sobie ani pyłka...
Baxter skierował się w stronę biurka. Jakiś papierek, złożony we dwoje, skoncentrował na sobie jego uwagę... Rozwinął go i skoczył jak oparzony.
Głośne przekleństwo padło z jego ust:
— John C. Raffles!
Marholm podniósł papierek, który inspektor zmiął z wściekłością i rzucił na ziemię:
— Do zobaczenia w najbliższej przyszłości!
Zapanowało milczenie.
— Przepowiedziałeś nieszczęście, jak prawdziwy puszczyk! — rzekł Baxter do Marholma... Można pomyśleć, że komunikujesz się z tym łotrem...
— Chyba za pomocą telepatii... Zresztą przyznaję, że chętnie zapoznałbym się z nim bliżej... Pracując razem z nim, prędzej doszedłbym do majątku, niż tracąc całe dni na sprzeczkach z inspektorem Baxterem.
Marholm, Anglik i demokrata, nie krępował się odpowiedzieć ostro swemu szefowi... Baxter nie brał mu tego za złe:
— Zostaw niemądre żarty... Piszmy protokuł...
Skończywszy pisać, dał go do podpisania bankierowi.
— Jak pan sądzi, — zapytał Marholma lękliwie, gdy znaleźli się już na dole, — kiedy nastąpi aresztowanie Rafflesa?
— Na święte Jury, kiedy będą w niebie dziury — odparł Marholm.
Tymczasem pisma popołudniowe głosiły nową sensację:
„Raffles przy pracy po dwumiesięcznej przerwie... Włamanie do kasy banku Felixa Meyer-Wolfa!... Kradzież miliona funtów sterlingów... Gdzie ukrywa się John C. Raffles?... krzyczały nagłówki.
W pół godziny później lord Lister z zainteresowaniem czytał w gazetach szczegóły popełnionej przez niego kradzieży.
— Słuchaj, Charly — rzekł do swego przyjaciela, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu — A może to tyś ukrył milion funtów?
Charly spojrzał nań ze zdziwieniem:
— Ja? Musiałbym chyba mieć przy sobie kufer, a nie tylko kieszenie od spodni...
— I ja jestem tego samego zdania... Ale gazety piszą inaczej... Czytaj!
— Jak to jest możliwe? — zapytał Charly.
— Zupełnie zwyczajnie... Ten człowiek, Meyer-Wolf, zrobił na naszym włamaniu pierwszorzędny interes... Przechowywał on u siebie depozyty swoich klientów na bardzo wysoką sumę... Dziś, gdy historia włamania stała się głośną, może wstrzymać wypłaty i nikt nie weźmie mu tego za złe... Tymczasem pieniądze ukrył w całkiem innym bezpiecznym miejscu... Przykro mi, że wbrew mej woli pomogłem mu przy skrzywdzeniu swych klientów...
Pogrążył się w niewesołych myślach..
— Już mam! — krzyknął po chwili — Znalazłem sposób na unieszkodliwienie łajdaka... Wśród papierów jego znalazłem list, który może nam teraz oddać nieocenione usługi... Jakiś włoski książę pragnął zaciągnąć u niego pożyczkę, którą chciał zagwarantować na hypotece swych wspaniałych winnic... Przypuszczam, że lichwiarz wkrótce przedsięweźmie podróż do Italii. A teraz pisz, co ci podyktuję:
Do redakcji pisma
Wtej chwili przeczytałem w Pańskim poczytnym piśmie opis włamania do banku Felixa Meyer-Wolfa... W opisie tym są poważne nieścisłości, które pragnę sprostować. Oświadczam uroczyście, że w kasie banku nie było ani grosza.... Znalazłem jedynie książki handlowe i papiery... Tytułem rekompensaty za trud i emocje pozwoliłem sobie zabrać kolię z cennych diamentów. To wszystko.
Prosząc o umieszczenie powyższego oświadczenia, kreślę się z poważaniem
Podczas gdy Charles Brand przepisywał ten list w wielu egzemplarzach, Tajemniczy Nieznajomy połączył się telefonicznie z bankierem Meyer-Wolfem.
— Tu mówi pośrednik John Smith — rzekł Raffles. — Dziś rano otrzymałem list od księcia Travesti z Florencji...
— ......?
— Jest to mój stały klient... Pisał mi, że wszedł z panem w kontakt w sprawie pewnej pożyczki... Sprawa jest pilna i jeśli nie zakończy pan szybko tej tranzakcji, polecę mu kogoś innego...
— To zbyteczne... Czytał pan prawdopodobnie w gazetach, że zostałem tej nocy okradziony... Gdyby nie to, już od dawna znajdowałbym się w pociągu zdążającym do Włoch... Niech pan zawiadomi księcia, że wyjadę w sobotę.
— Czy to jest pewne?
— Mur — odparł bankier.
John Raffles odwiesił słuchawkę telefonu. Twarz jego promieniała.
W kwadrans później lord Lister i Charles Brand wkładali do skrzynki pocztowej, umieszczonej w odludnej dzielnicy, plik listów przeznaczonych dla redakcyj pism.
Po powrocie do domu lord Lister uległ kompletnej metamorfozie.
— Odprowadzisz mnie na pociąg — rzekł do Charlesa, który ze zdumieniem przyglądał się nowej postaci swego przyjaciela...
Na dworcu lord Lister wzbudzał ogólną sensację: któż mógłby rozpoznać wytwornego światowca w skurczonej postaci starego Żyda, który wyglądał jak dopiero wczoraj wyrwany z zapadłego galicyjskiego miasteczka?
Charles Brand, towarzysząc tej dziwnej postaci, odczuwał lekkie zakłopotanie. Czterej wywiadowcy Scotland Yardu przechadzali się spokojnie wzdłuż peronu kolejowego, gdy lord Lister postękując wszedł do przedziału III klasy. Oni również rzucili parę żartobliwych uwag pod adresem śmiesznego Żyda w długim chałacie.
— Ci ludzie powinni mieć w głowie co innego, a nie żarty! — rzekł Raffles do Branda. I oni nazywają się detektywami! Co za ironia! W ciągu kilku dni dam znać o sobie. Jutro zadzwonisz do bankiera Felixa Meyera-Wolfa, podając się za pośrednika Johna Smitha. Dowiesz się czy już wyjechał. Gdy tylko otrzymasz wiadomość, że opuścił Londyn, zatelegrafujesz mi na nazwisko Charly Webera na poste restante we Florencji.
Pociąg ruszył.
Gdy Charles Brand wychodził ze stacji, mali roznosiciele gazet wykrzykiwali na całe gardło:
Charles Brand kupił numer gazety i przeczytał artykuł, napisany przez niego pod dyktando lorda.
W tej samej chwili inspektor policji Baxter czytał wiadomość, opublikowaną w pismach.
— Co ty o tym myślisz? — rzekł, zwracając się do Marholma.
— Musi to być szczera prawda — odparł zagadnięty, — Jak dotąd, Raffles nie skłamał ani razu.
— Odnaleźć mi natychmiast bankiera — zawołał inspektor.
Felix Meyer-Wolf siedział przy kasie w swym banku. Gestykulował gwałtownie i tłumaczył się przed tłumem wierzycieli, którzy złorzeczyli mu, przybierając groźną postawę.
— To kłamstwo, co pisze Raffles. Ten człowiek chce mnie zrujnować kompletnie.
Policjant rozkazał ludziom rozejść się i zamknął drzwi. Następnie polecił bankierowi, aby udał się wraz z nim do Scotland Yardu. Opuścili bank tylnym wyjściem.
— Co pan może powiedzieć o tym artykule? — zapytał Baxter, gdy znaleźli się już w Scotland Yardzie.
— Niech mnie Bóg skarze, jeśli nie powiedziałem panu prawdy, inspektorze. — zaklinał się bankier. Ten łotr Raffles zasługuje na szubienicę.
Nie było rady. Z punktu widzenia prawnego nie można było wszcząć żadnych kroków przeciwko bankierowi na zasadzie oświadczenia włamywacza. Bankiera puszczono wolno.
— Niechaj mnie Bóg ciężko skarze — rzekł po jego odejściu wywiadowca Marholm — jeśli nie jest to łotr z pod najciemniejszej gwiazdy, ten Meyer-Wolf.
— Trudno. Tymczasem nie mamy przeciwko niemu dowodów. Ale poczekajmy cierpliwie na dalszy bieg wypadków. Mam nadzieję, że Raffles nie skończy na tym.
— Ja również jestem tego pewien — odparł Marholm.