<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Złodziej kolejowy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 18.11.1937
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Fałszywe zaaresztowanie

Bankier Meyer-Wolf nie posiadał się z radości, gdy w dwa dni po włamaniu opuszczał Bank Angielski z czekiem na milion funtów sterlingów, wystawionym na Bank Włoski we Florencji. Suma ta potrzebna mu była do załatwienia tranzakcji z księciem włoskim, największym posiadaczem ziemskim w całej Italii. Niestety, nie przeczuwał, że Charles Brand, dzięki instrukcjom Rafflesa, śledził przez cały czas jego machinacje. Sekretarz stał tuż obok niego przy okienku kasy dworcowej, w momencie gdy brał bilet do Florencji.
Wślad za nim wysłana została depesza na adres Charly Webera, zwiastująca wyjazd Felixa Meyer-Wolfa.
Po przybyciu do Florencji Meyer-Wolf pierwsze swe kroki skierował do Banku Włoskiego. Nie miał zaufania do nikogo i pragnął czemprędzej podnieść pieniądze. Przed kasą bankową stał spory ogonek ludzi. Meyer-Wolf usiadł na ławce i wyciągnął gazetę. Tuż obok niego siedział jakiś jegomość, tak jak i on pogrążony w lekturze. Od czasu do czasu bankier rzucał mu podejrzliwe spojrzenie.
— Może to jeden z detektywów banku — pomyślał Meyer-Wolf i spokojniejszym już krokiem podszedł do kasjera, prezentując mu czek. Z interesantów nie pozostało już nikogo.
— Czy zamierza pan podnieść odrazu całą sumę? — zapytał kasjer.
Człowiek czytający gazetę nadstawił uszu.
— Tak — odparł bankier.
— Jest to nieostrożnie z pańskiej strony. Mógł by pan uskuteczniać swe wypłaty czekami na nasz bank.
— Jestem przyzwyczajony do noszenia przy sobie dużych sum. Proszę mi wypłacić banknotami tysiąclirowymi.
Po wyjściu z banku Felix Meyer-Wolf udał się na dworzec, aby się poinformować, o której odchodzi najbliższy pociąg do Bari. Miał tam spotkać się z owym włoskim księciem. Dowiedział się, że musi czekać jeszcze cztery godziny. Wiadomość ta wytrąciła go z równowagi. Nagle w każdym przechodniu począł widzieć złodzieja. Żałował już, że nie usłuchał rady kasjera i nie pozostawił pieniędzy w banku. Stanęło mu na przeszkodzie wrodzone skąpstwo. Nie miał do nikogo zaufania. Prosto ze stacji wolnym krokiem udał się do fryzjera. Fryzjer, Włoch, człowiek żywy i ruchliwy ani rusz nie mógł zrozumieć, czego chce od niego nowy klient. Bankier wytłumaczył mu za pomocą gestów. Wskazał mu na swe długie włosy i dwoma palcami naśladował ruch nożyczek. Włoch zrozumiał i uśmiechnął się z zadowoleniem. Namydlił szybko brodę swego klienta i jednym ruchem ogolił mu pół twarzy. Piękna broda bankiera została uszkodzona. Meyer-Wolf odepchnął fryzjera i począł wymyślać. Fryzjer tłumaczył się zawstydzony: Myślał, że bankierowi idzie o ogolenie brody. Nie było rady, trzeba było doprowadzić drugą połowę twarzy do jakiego takiego porządku. Meyer-Wolf z rezygnacją poddał się zabiegom Włocha. Gdy opuścił zakład fryzjerski, twarz jego zdobiła cienka wyskubana kozia bródka. Był tak zmieniony, że trudno byłoby go poznać. Na ulicy natknął się na tego samego jegomościa, którego spostrzegł w banku: jegomość uśmiechnął się i obejrzał się za nim ze zdziwieniem. Bankier mijał właśnie niewielki plac, skąd udał się na stację. Dął silny wiatr. Bankier uczuł nagle gwałtowny ból zębów. Postanowił wstąpić do apteki i kupić trochę chloroformu dla uśmierzenia bólu. Niestety, aptekarz odmówił mu bez recepty lekarskiej. Udał się więc do lekarza, który przepisał mu żądane lekarstwo.
Meyer-Wolf wściekły zapłacił wygórowane, zdaniem jego, honorarium za wizytę i pobiegł z powrotem do apteki. Lekarstwo włożył do kieszeni. W malutkiej restauracyjce spożył skromny obiad. Zasłonił się gazetą i pogrążył w lekturze. Nagle wzrok jego padł na sensacyjny artykuł:

Nowa seria kradzieży kolejowych!
2000 lirów nagrody! Nareszcie natrafiono na ślad niebezpiecznego złoczyńcy! Na linii Florencja — Bari popełniono ostatnio cały szereg śmiałych kradzieży kolejowych. Nieznany złoczyńca, podróżujący pierwszą klasą, usypia chloroformem podróżnych i okrada ich z pieniędzy. Wczoraj wieczorem ofiarą złoczyńcy padł jakiś Niemiec. Jakkolwiek pociąg znajdował się w pełnym biegu, złodziej zdążył wyskoczyć. Poszkodowany zdołał jednak podać policji dokładny rysopis zbiegłego: Jest to człowiek około lat czterdziestu z małą kozią bródką, oczy szare. Na twarzy lekkie znaki po ospie. Sądząc z akcentu jest Niemcem. Władze policyjne przypuszczają, że złoczyńca ukrywa się we Florencji. Nagroda przyrzeczona za schwytanie go wynosi 2000 lirów.

Felix Meyer-Wolf uczuł, że skóra na nim cierpnie. Myślał o walizie, spoczywającej tuż obok niego na krześle, a kryjącej w swym niepozornym wnętrzu milion funtów.
— Czy panu jest słabo? — zapytał kelner na widok jego pobladłej twarzy.
— O nie — rzekł — Przeraził mnie artykuł o złodzieju kolejowym. Czy nie sądzi pan, że będzie można ująć go szybko na zasadzie podanego rysopisu?
Kelner zaśmiał się.
— Taki rysopis możnaby zastosować do wielu osób. Naprzykład, nie obrażając szanownego pana, ma pan twarz, noszącą ślady ospy, szpiczastą bródkę i mówi pan po francusku z akcentem niemieckim... Mimo to nie jest pan z pewnością złodziejem kolejowym...
Kelner wybuchnął śmiechem.
Meyer-Wolf wzdrygnął się z przerażeniem. Kończąc obiad, spostrzegł jednak, że kelnerzy spoglądają nań podejrzliwym wzrokiem. Wygląd gościa nie gwarantował im bynajmniej, że nie mają do czynienia z niebezpiecznym ptaszkiem. Udał się na stację gdzie kupił bilet pierwszej klasy, aby uniknąć niepożądanego towarzystwa w przedziale. Na szczęście, udało mu się znaleźć zupełnie pusty przedział. W chwili odjazdu do przedziału wszedł jakiś człowiek. Śmiertelny strach owładnął Felixem Meyer-Wolfem, gdy w swym współtowarzyszu podróży poznał cudzoziemca, którego wziął początkowo za detektywa banku. Począł przyglądać mu się z nieufnością. Na szczęście twarz nieznajomego nie nosiła na sobie śladów po ospie, ani też nie miał on czarnej szpiczastej brody. Było to pocieszające, ale co do brody, to można ją było łatwo zgolić. Wyobraźnia bankiera widziała już w spokojnym podróżnym niebezpiecznego złodzieja kolejowego. Bankier pragnął pociągnąć za hamulec, ale, niestety, był to wagon starego typu i, aby dostać się do rączki, należało uprzednio otworzyć okno. Zapadała noc i w wagonach zapaliło się światło. Nieznajomy podniósł się i skłoniwszy się uprzejmie bankierowi zapytał grzecznie:
— Czy pozwoli pan przysłonić światło? Mam bardzo wrażliwe oczy.
Bankier zgodził się niechętnie.
— W ciemności łatwiej mu będzie mnie zamordować — pomyślał.
Nieznajomy sciemnił światło i rozsiadł się wygodnie na poduszkach.
— Dziś jest zimniej niż zazwyczaj — rzekł, chcąc nawiązać rozmowę.
Felix Meyer-Wolf kiwnął głową i nie odpowiedział.
— Czy jest pan Niemcem? — zapytał podróżny.
— Pochodzę z Londynu — odparł bankier. Uważał, że dawanie wymijających odpowiedzi jest najwłaściwszą taktyką wobec przypuszczalnego złodzieja.
Postanowił wzbudzić w nim przekonanie, że nie ma przy sobie pieniędzy.
— Jestem przedstawicielem londyńskiej fabryki sukna — ciągnął dalej bankier.
— Wracam do Anglii. Interesy poszły mi kiepsko. Obawiam się, że moja podróż nie pokryje moim szefom kosztów wysłania mnie. Wydałem wszystko co do grosza i wracam zupełnie bez pieniędzy.
Nieznajomy zaśmiał się ironicznie. Śmiech ten uderzył przykro bankiera.
— Czy nie należy pan przypadkiem do konkurencji, że tak cieszy pana moja przygoda?
— Niezupełnie. Jestem agentem podróżującym firmy, wyrabiającej krawaty. A propos, jeśli pan w takich tarapatach, to ciekawym do kogo należy milion, który podniósł pan dzisiaj w banku?
— Kto był w banku? Co pan opowiada? — podniósł w górę ręce Meyer-Wolf ruchem pełnym oburzenia.
— Oczywista. Mam dobrą pamięć. Widziałem pana dzisiaj, gdy realizował pan czek na grubszą sumę.
Nieznajomy zapalił papierosa.
— Nie rozumiem, poco opowiada mi pan nieprawdopodobne historie — ciągnął spokojnie. — Ja również mam przy sobie większą sumę pieniędzy i dlatego wsiadłem umyślnie do zajętego przez pana przedziału.
Bankier zadrżał.
— Powtarzam panu, że jest pan w błędzie. Podjąłem coprawda w banku pewną sumę, lecz zużyłem ją na wypłaty, resztę zaś złożyłem u notariusza włoskiego na konto mojej firmy. Nie mam przy sobie ani grosza.
Nieznajomy wybuchnął śmiechem.
— Jest pan przezabawny, opowiada mi pan prawdopodobnie tę historię dlatego, że uważa mnie pan za złodzieja kolejowego, o którym wspominały pisma? Po co to wszystko? Wiem, kim pan jest!
Meyer-Wolf zmarszczył brwi.
— Tak, — powtórzył nieznajomy. — Jest pan bankierem z Londynu i nazywa się pan Felix Meyer-Wolf.
— Wielkie nieba! — zawołał bankier, patrząc z przerażeniem na cudzoziemca.
— Wiem o panu więcej — ciągnął spokojnie — kilka dni temu dzienniki donosiły o kradzieży, której dokonał u pana niejaki Raffles. Łupem jego miał być podobno milion funtów szterlingów, należących do pańskich depozytariuszy. Czytałem również w gazetach odpowiedź Rafflesa, stwierdzającą, że w kasie pańskiej nie było ani grosza.
Włosy bankiera Meyera-Wolfa stanęły dęba.
— Nie wiem, o czym pan mówi — odparł bankier. — Nie jestem bankierem z Londynu. Nikt mnie nie okradł i suma, którą podniosłem z banku, nie ma nic wspólnego z łupem włamywacza.
— Cóż pan myśli o ostatnich wypadkach kradzieży kolejowych? — rzekł podróżny, puszczając kłęby dymu ze swego papierosa.
— Nie interesuję się tym — odparł bankier. — W tej samej jednak chwili pobladł tak silnie, że zwróciło to uwagę nieznajomego.
— Czy panu jest niedobrze? — zapytał.
— Istotnie. Trochę tu za gorąco w tym przedziale. Możeby otworzyć okno? — Nieznajomy podniósł się, ale otworzył okno z tej strony, gdzie nie było hamulca.
— Czy nie napiłby się pan koniaku?
— Chce mnie otruć. — pomyślał bankier — Niech Bóg ma mnie w swej opiece!
— Dziękuję — rzekł głośno — zęby mnie bolą.
— Nie rozumiem w takim razie, czemu pan chciał otwierać okna? Nie ma nic zdradliwszego nad przeciągi. A może odrobina chloroformu? Mam go trochę w walizie.
Bankier uczuł gęsią skórkę. Jasne było dla niego, że nieznajomy chce go uśpić, potem zaś ograbić.
— Dziękuję — rzekł, jąkając się — ja również mam chloroform przy sobie.
Wyjął z kieszeni paczkę i otworzył ją. Słodkawy zapach rozszedł się w powietrzu. Wlał kilka kropli na tamponik z waty i przyłożył go do zęba. Nieznajomy stał tuż obok niego:
— Czy mogę panu pomóc?
Zimny pot oblewał czoło Felixa Meyer-Wolfa. Ciałem jego wstrząsał dreszcz strachu. Czuł, że zbliża się koniec. Chciał za wszelką cenę przedostać się do okna, przy którym znajdował się sygnał alarmowy.
Nieznajomy patrzał nań ze zdziwieniem.
— Znam pana. Jest pan złodziejem kolejowym! — rzekł bankier.
— Czego się pan denerwuje? Pan jest wyraźnie chory...
— O nie, — zawołał Felix Meyer-Wolf. — Jestem zdrów jak tur i oprócz tego mam rewolwer w każdej kieszeni. Uprawiam to samo rzemiosło, co i pan, zakomunikuj to sobie! Jeśli sądzi pan, że się mnie pozbędziesz, to omyłka. Złodziej nie boi się złodzieja!
— Czy pan oszalał?
— Chcę zatrzymać pociąg — krzyknął bankier. — Ani kroku dalej, bo strzelam!
— To ja zatrzymam pociąg — zaśmiał się nieznajomy — Nie chcę podróżować w jednym przedziale z osobnikiem silnym, jak tur, i mającym w każdej kieszeni po rewolwerze. Ponadto przyznał się pan do posiadania chloroformu...
W tej samej chwili nieznajomy otworzył okno i pociągnął za hamulec. Rozległ się ostry gwizd lokomotywy, zajęczały hamulce i pociąg zatrzymał się w szczerym polu.
— Na pomoc, na pomoc! — krzyczał przez okno.
— Co się stało? — urzędnicy kolejowi wtargnęli do przedziału.
Felix Meyer-Wolf, który przy nagłym wstrząsie pociągu upadł na ziemię, leżał nieruchomo. Nieznajomy stał spokojnie i odparł pewnym tonem:
— Ten człowiek chciał mnie napaść. Ma przy sobie dwa rewolwery i chloroform. Moim zdaniem jest to niebezpieczny złodziej kolejowy, usypiacz, którego poszukuje policja.
Kolejarze rzucili się na zemdlonego bankiera i wyciągnęli go z przedziału.
— Toż to złodziej — usypiacz — zawołali na widok jego cienkiej bródki i śladów po ospie.
Mimo protestów, umieszczono go w osobnym przedziale. Dwuch kolejarzy z rewolwerami w ręce usiadło naprzeciwko, nie spuszczając zeń oka. Na pierwszej stacji przekazano go władzom policyjnym i umieszczono w więzieniu. Nazajutrz zaprowadzono go przed oblicze sędziego śledczego.
Sędzia śledczy, młody człowiek około lat trzydziestu, zmierzył go nieufnym spojrzeniem. Odczytał długą listę zarzucanych mu przestępstw i zapytał, czy przyznaje się do winy.
— Nazywam się Felix Meyer-Wolf — odparł sędziemu — Nigdy w życiu nie popełniłem kradzieży kolejowej.
— W jaki sposób może pan dowieść, że istotnie nosi pan to imię?
— Jak? bardzo zwyczajnie: w portfelu znajdują się moje papiery.
Sędzia śledczy otworzył paczkę, w której znajdowały się rzeczy, odebrane bankierowi. Wyciągnął z niej zielony portfel i zaczął przeglądać jego zawartość. W miarę czytania na twarzy jego pojawił się wyraz zaciekawienia.
— To istotnie niezwykłe... Rozumiem, że miał pan wszelkie powody, aby ukryć przed władzami swe właściwe nazwisko.
Tymczasem bankier spostrzegł z przerażeniem, że sędzia trzyma nie jego portfel. Jego bowiem był z czerwonej skóry, podczas gdy portfel trzymany przez sędziego śledczego był zielony.
— To nie mój portfel!
— Oczekiwałem tego oświadczenia — zaśmiał się sędzia. — Nic panu to nie pomoże. Funkcjonariusze kolejowi znaleźli go przy panu.
— To nie mój portfel — krzyknął bankier — mój mi zabrano i ten włożono do mojej kieszeni.
— Proszę się uspokoić — zagrzmiał sędzia — i nie rzucać mi tu podejrzeń na urzędników! Czy utrzymuje pan, że dla zabawki zabrali panu portfel i dali inny? Świetna wymówka! Czy mam panu powiedzieć, kim pan jest naprawdę?
— Proszę wezwać konsula angielskiego — rzekł bankier.
— O tym po tym. Sądząc z akcentu nie jest pan Anglikiem a Niemcem.
— Jestem Anglikiem. Przed dwoma laty opuściłem Berlin i osiedliłem się w Londynie.
— I od tego czasu teroryzuje pan świat, jako drugi Raffles?
Meyer-Wolf zaniemówił.
— Raffles? przecież to on skradł mi milion funtów sterlingów.
— Dość tego! — twarz sędziego oblała się purpurą. — Nie jestem angielskim sędzią, który dzięki swej łatwowierności mógł uwierzyć we wszystkie dotychczasowe blagi. Wprowadzić świadków, — rzekł do woźnego.
Do gabinetu sędziego wszedł jakiś nieznajomy, na widok którego bankier znieruchomiał.
— Jak się pan nazywa? — zapytał sędzia śledczy.
Cudzoziemiec wyciągnął z kieszeni papiery i położył je na biurku sędziego śledczego.
— Nazywam się Felix Meyer-Wolf. Oto moje dokumenty, panie sędzio.
— To są moje dokumenty — krzyknął bankier — zostały mi skradzione przez tego właśnie osobnika.
— Spokój! — sędzia zmierzył go ostrym spojrzeniem i stuknął ołówkiem w biurko.
— Proszę opowiedzieć raz jeszcze cały przebieg zajścia — rzekł, zwracając papiery nieznajomemu.
— Wsiadłem we Florencji do przedziału pierwszej klasy — rozpoczął swe opowiadanie świadek, podający się za Felixa Meyer-Wolfa. — Uczyniłem to dlatego, ponieważ miałem przy sobie większą sumę pieniędzy. Byłem zmęczony i nie mogłem opanować senności. Sen mój jednak nie był zbyt mocny i nagle poczułem słodkawy a odurzający zapach, który począł na mnie oddziaływać. Zerwałem się, odepchnąłem człowieka, stojącego tuż obok mnie i pociągnąłem za hamulec.
— Doskonale! — rzekł sędzia śledczy. Czy poznaje pan tę buteleczkę?
Wyciągnął z paczki buteleczkę z chloroformem i okazał ją bankierowi. Bankier całkowicie stracił głowę. Sądził, że kłamstwem uda mu się wywikłać z matni.
— Nie, nie poznaję — odparł.
Odpowiedź ta okazała się fatalną w skutkach. Wprowadzono nowego świadka, w którym bankier poznał odrazu aptekarza.
— Signor Spraghetti — zapytał sędzia — Czy zna pan tego człowieka?
— Tak — odparł świadek — Ten człowiek kupił u mnie wczoraj flaszeczkę chloroformu. Miał receptę lekarza.
— Czy jeszcze teraz ośmieli się pan kłamać? Czy przyznaje pan, że flaszeczka ta należy do pana?
— Tak, kupiłem ją bo miałem ból zębów, — odparł bankier złamanym głosem. Sędzia śledczy roześmiał się głośno.
— Bezczelność połączona z głupotą — rzekł. — Odprowadzić go i mieć go na oku. Mimo protestów bankier został zamknięty w celi.
Tymczasem cały szereg świadków przesunął się przed sędzią śledczym. Kelner z restauracji opowiedział dokładnie przebieg rozmowy swojej z bankierem podczas obiadu. Z iście południowym temperamentem przejaskrawił i przekręcił wszystkie fakty. W jego relacji bankier o mało nie zemdlał, czytając opis popełnionych przez siebie kradzieży. Następnie zeznawał fryzjer, który stwierdził, że bankier kazał sobie ogolić brodę u niego. Łańcuch dowodów zacieśniał się co raz bardziej dokoła osoby Meyer-Wolfa.
Jednocześnie gazety publikowały łokciowe artykuły na temat ujęcia Rafflesa. Dopiero po tygodniu konsul angielski odwiedził więźnia w jego celi.
— Błagam pana — jęczał bankier — niech mnie pan ratuje! Proszę zatelegrafować do Londynu do inspektora Baxtera, który pozna mnie niewątpliwie. Nie jestem Rafflesem. Jestem naprawdę bankierem Meyer-Wolfem.
W tym czasie ktoś zatelefonował w Londynie do inspektora policji Baxtera.
— Kto mówi?
— Tu bankier Felix Meyer-Wolf — odpowiedział głos o wyraźnym niemieckim akcencie — Chciałem się jedynie zapytać o rezultat pańskich poszukiwań? O ile się nie mylę, czytałem w gazecie, że Raffles został aresztowany we Włoszech... Podobno posunął się nawet do przywłaszczenia sobie mego nazwiska.
— To nonsens — odparł inspektor policji — polega to na jakimś nieporozumieniu — Czytałem tę wiadomość. To nie Raffles, a ktoś, kto skorzystał z opisów jego wyczynów, podawanych przez pisma.
— Szkoda — odparł rzekomy Felix Meyer-Wolf — ja jeszcze nie straciłem nadziei odzyskania swych pieniędzy. Jeśli będzie coś nowego proszę mnie zawiadomić.
W godzinę później inspektor otrzymał telegram następującej treści:

Inspektor Baxter. Londyn.

W tutejszym więzieniu znajduje się człowiek, którego podejrzewają o to, że jest to Raffles. Rysopis: Oczy szare, włosy czarne, krótko ścięte, ostra bródka. Osobnik ten podaje się za bankiera Felixa Meyer-Wolfa, zamieszkałego w Londynie. Prosimy o opinię.

Konsul Power
Florencja.

— Co za zawracanie głowy! — zawołał inspektor policji.
W dwie godziny później konsul Power otrzymał telegram następującej treści:

Osobnik zatrzymany kłamie, zaledwie przed godziną rozmawiałem osobiście z bankierem Felixem Meyer-Wolfem. Rysopis jego nie odpowiada rysopisowi Rafflesa. Prawdopodobnie mamy do czynienia z przestępcą podającym się za niego.

Inspektor Baxter
Scotland Yard.

— Może przestanie pan wreszcie kłamać! — rzekł sędzia śledczy, okazując więźniowi telegram wręczony mu przez konsula.
Telegram ten dobił do reszty Meyer-Wolfa.
— Musiał to być ktoś, kto jest do mnie podobny. Albo też telegram jest sfałszowany.
— W życiu nie widziałem podobnie upartego przestępcy — rzekł sędzia śledczy do konsula angielskiego.
Ostatnia deska ratunku zawiodła. Dzień procesu zbliżał się. Bankier pogrążył się w smutnych myślach. Za pozostałe w portmonetce 2200 lirów postanowił zaangażować obrońcę. Signor Carosi uchodził we Florencji za adwokata najbardziej zdolnego. W beznadziejnych wypadkach udawało mu się uchronić swych klientów od stryczka. Koledzy jego nazywali go lisem.
— Posłuchajcie mnie! — rzekł uderzając go przyjaźnie po ramieniu. — Wszystko to, co pan dotąd nie powiedział, nie ma zupełnie sensu i nie uchroni pana przed dwunastu lub piętnastu latami więzienia. Proszę pamiętać, że ja nie jestem prokuratorem a pańskim obrońcą. Powinien mi pan powiedzieć prawdę, abym mógł z pojedynku z prokuratorem wyjść zwycięsko.
— Jestem niewinny, panie adwokacie. Jestem niewinny, jak nowonarodzone dziecię...
— Pocóż więc panu obrońca? — zaśmiał się adwokat — Niechże pan mnie zrozumie: Wszystkie te kłamstwa nie doprowadzą do celu a pogarszają jedynie pańską sytuację. Czy za pańskimi kradzieżami nie kryje się jakaś historia miłosna, albo inna tajemnica, zdolna wzruszyć serca sędziów? Jeśli nie, potrafię ją wymyśleć na poczekaniu. Przede wszystkim jednak musi pan przyznać, że jest pan niebezpiecznym rabusiem, za którym przemawiają okoliczności łagodzące...
Jakkolwiek propozycja obrońcy nie bardzo mu odpowiadała, bankier przyrzekł wszystko. Pozostała mu jeszcze jedna nadzieja: kasjer, który wypłacał w banku włoskim czek, mógł w nim rozpoznać bankiera Meyer-Wolfa. Lecz i to zawiodło. Obcięta bródka i przejścia ostatnich dni zmieniły go tak dalece, że bankier był nie do poznania.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.