Złodziej okradziony/2
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złodziej okradziony |
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 3.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu: Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W Prefekturze Policji przyjął ich komisarz Hofman.
— O co idzie? — zapytał obrzuciwszy badawczym spojrzeniem trzech mężczyzn.
— Zostałem okradziony w trakcie podróży — oświadczył nieznajomy.
— Bez zbytniego pośpiechu, drogi panie — przerwał mu komisarz. — A więc to pan jest poszkodowany. Zechce pan podać swoje personalia.
— Jestem Stahl, Franz Stahl — odparł nieznajomy, który od samego początku wywarł na komisarzu jaknajlepsze wrażenie. Posiadał dość miłe obejście i mówił doskonale po niemiecku, jakkolwiek można było wyczuć, że pochodzi z innego kraju.
— Proszę mi udzielić o sobie jakichś bliższych informacyj.
— Jestem urzędnikiem Szlifierni Diamentów w Amsterdamie. Pracuję w firmie „Blidenstein i S-ka“.
— Ustne wyjaśnienia nie wystarczają — rzekł komisarz. — Nie wątpię, że mówi pan prawdę. Proszę jednak o okazanie paszportu.
Stahl sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej portfel, w którym przechowywał paszport. Napróżno jednak przetrząsał wszystkie papierki. Tego, czego szukał, nie znalazł.
— Skradziono mój paszport — rzekł zduszonym głosem. — Zabrano mi również wszystkie inne papiery. Między innymi — dyspozycję mego dyrektora, skierowaną do banku...
Komisarz Hoffman obrzucił Stahla niedowierzającym spojrzeniem. Poradził mu, aby przeszukał lepiej swe kieszenie. Mimo wszystko, dokumenty się nie odnalazły.
— Zechce pan kontynuować swe zeznania — rzekł komisarz. — Później sprawdzimy prawdziwość pańskich oświadczeń.
Stahl był stałym mieszkańcem Amsterdamu liczył lat 32 i od dwóch lat pracował w firmie, na zlecenie której przybył właśnie do Berlina.
— A teraz proszę opowiedzieć dokładnie, co się panu przytrafiło.
Stahl był uszczęśliwiony, że po niepotrzebnych zdaniem jego wstępach pozwolono mu wreszcie, przejść do tematu.
— Otrzymałem — rzekł — od mojej firmy polecenie przewiezienia do Berlina diamentów znacznej wartości. Firma moja uważała ten rodzaj transportu za najpewniejszy. Jaka szkoda, że się tego podjąłem!
Łzy zabłysły w jego oczach. Wydawał się przytłoczony nieszczęściem.
— Skradziono panu diamenty w czasie drogi?
Stahl skinął twierdząco głową.
— Dobrze — odparł komisarz, spoglądając Stahlowi prosto w oczy. — Oświadcza pan, że nie miał pan z kradzieżą tą nic wspólnego?
— O niczym absolutnie nie wiedziałem — oświadczył Stahl, dotknięty do żywego wyrażonym podejrzeniem.
— A teraz proszę nam opowiedzieć dokładnie o swej podróży. To jest: gdzie pan wsiadł do pociągu? Kto znajdował się z panem w przedziale? Na jakiej stacji wysiedli pańscy towarzysze podróży? Czy pan ich znał? Czy pan z nimi rozmawiał? Jakie tematy poruszył pan w ewentualnej rozmowie... Jednym słowem wszystko, co zdarzyło się na przestrzeni Amsterdam — Berlin.
— Wczoraj wieczorem o godzinie szóstej minut czterdzieści pięć wsiadłem do pociągu pośpiesznego, zdążającego do Berlina. W tym samym kilka chwil przed jego odejściem. Nie znałem jej. Początkowo nie rozmawialiśmy, później zaś, jak to się zwykle zdarza w czasie długiej podróży, rozpoczęliśmy rozmowę. Czas upływał nam bardzo przyjemnie. Mówiliśmy o rzeczach obojętnych, o podróżach i o Berlinie. Nie szepnąłem ani słowa o misji, którą mi powierzono.
— Czy powiedział pan tej damie swoje nazwisko? — zapytał komisarz. — A może wspomniał jej pan o rodzaju swego zajęcia? Albo zrobił pan aluzję do ważnej misji, którą panu powierzono? Czy jakimkolwiek słowem nie zdradził się pan, że wiezie pan przedmioty olbrzymiej wartości?
— Nie. Zalecono mi jaknajwiększą ostrożność. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, nie powiedziałem jednak mej towarzyszce, czym się zajmuję.
— Proszę mówić dalej.
— Minęliśmy Hannover, gdy uczułem nagle gwałtowny ból głowy. Dama zaofiarowała mi swoje sole trzeźwiące. Powąchałem je i poczułem się lepiej. Rozmawialiśmy w dalszym ciągu, byłem jednak coraz bardziej zmęczony. Z trudem powstrzymywałem się, aby nie zasnąć. Powieki ciążyły mi, jak gdyby były zupełnie sztywne.
Komisarz słuchał z natężoną uwagą słów mówiącego.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł, kiwając głową. — Wydaje mi się dziwne, aby człowiek zupełnie zdrów mógł nagle stracić całkowitą władzę poruszania swą ręką.
— A jednak jest to zupełnie prawdziwe. Od tej chwili mózg mój przestał jasno pracować. Zdawałem sobie tylko sprawę, że zasypiam. Obudzono mnie dopiero na dworcu śląskim, gdzie ci obaj panowie nie szczędzili mi swej pomocy.
— Wszystko to jest tak dziwne — szepnął komisarz — że wydaje się wprost nieprawdopodobne.
Doktór Blay miał zamiar wtrącić się do rozmowy, lecz komisarz powstrzymał go.
— Cóż się zdaniem pańskim mogło stać? — zapytał Stahla.
— Ci dwaj panowie, którzy są lekarzami, sądzą, ze zostałem zahipnotyzowany.
— Proszę mi dać dokładny opis pańskiej towarzyszki podróży.
— Średniego wzrostu, szczupła i bardzo elegancka. Miała dość ciemną cerę i czarne włosy z niebieskawym odcieniem. Miała energiczny wyraz twarzy i bardzo piękne zęby. Oczy jej, o ile sobie przypominam, były jasno szare. Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat.
— Czy przypomina pan sobie kolor jej kostiumu i kapelusza?
— Miała szary kostium, czarny kapelusz i bronzową torebkę.
— Gdzie miał pan diamenty.
— W żelaznej kasecie o dwuch zamkach, do których ja tylko miałem klucze. Kasetkę tę umieściłem w małej ręcznej walizce z czarnej skóry. Walizka ta znikła również.
— Gdzie miał pan klucze?
— W portmonetce, którą mi również zabrano. Miałem w niej zaledwie parę groszy drobnemi.
— Kiedy szef pański powierzył panu tę misję?
— Tydzień temu. Nie przypominam sobie teraz, czy zachowałem co do tego całkowite milczenie...
— Czy podejrzewa pan kogo? Czy wie pan kim była kobieta, która jechała razem z panem? Czy ma pan w Amsterdamie jakąś przyjaciółkę?
— Nie. Nie wiem absolutnie kim była moje towarzyszka podróży. Robiła na mnie wrażenie aktorki. Była mocno umalowana.
— Czy rozmawiał pan z nią po niemiecku, po holendersku?
— Po holendersku.
— Proszę mi powiedzieć dokładnie, na czym polegała pańska misja w Berlinie?
— Niejaki doktór Wendland, zamieszkały w Berlinie, powierzył nam do oszlifowania diamenty wartości przeszło dwuch miljonów marek. Oszlifowanie miało się odbyć dokładnie wedle jego wskazówek. Około miesiąca temu doktór Wendland zmarł. Do czasu likwidacji postępowania spadkowego kamienie miały być złożone w skarbcu Deutsche Bank w Berlinie. W tym celu właśnie je tu przywiozłem.
— Czy wie pan cośkolwiek o spadkobiercach? Czy zna pan kogoś z pośród nich?
— Nie wiem nawet, jak się nazywają.
— Czy pamiąta pan, kiedy i gdzie pan zasnął?
— Musiało to się stać pod koniec podróży. Pamiętam, że minęliśmy już Stendhal.
— Pomiędzy Stendhalem a Berlinem pociąg się nie zatrzymuje. Kobieta nie mogła więc wysiąść. Należy przypuszczać, że przybyła do Berlina. Wspomniał pan, że na dworcu śląskim znaleziono pana samego w przedziale. W jaki sposób jest to możliwe?
— Nie wiem. Być może, że towarzyszka moja wysiadła wcześniej. Pociąg zatrzymuje się na rozmaitych stacjach w Berlinie. Ja również zamierzałem początkowo wysiąść na stacji na Friedrichstrasse.
— Nie jest to wykluczone. Jaki jednak mamy dowód, że cała opowiedziana przez pana historia z diamentami oraz z sukcesorami doktora Wendlanda jest prawdziwa?
Stahl wzruszył ramionami.
— Mój Boże, cóż mogę na to poradzić? Zresztą Deutsche Bank był zawiadomiony o przesyłce diamentów. Może więc pan tam zasięgnąć informacji. Po za tym nie trudno będzie zatelefonować do firmy Blidenstein i S-ka w Amsterdamie. Nie omieszka ona, niestety, potwierdzić mych wyjaśnień. Wyczerpany, usiadł i oparł głowę na ręku. Komisarz zwrócił się wówczas do obu lekarzy, którzy, milcząc, przysłuchiwali się badaniu.
— W jakich warunkach panowie udzielili pomocy zeznającemu?
Doktór Blay i doktór Weiler podali swe nazwiska i stopień naukowy. Doktór Blay zabrał głos. Opowiedział w jakim stanie zastał pana Stahla i wyraził opinię, która przeobraziła się w niezłomne przekonanie, że Stahl w trakcie podróży został zahipnotyzowany i wprawiony w stan kataleptyczny. W tym właśnie czasie dokonano kradzieży.
Zeznanie Stahla, obserwacje poczynione wspólnie przez obu lekarzy oraz wymowa doktora Blaya, który okazał się znanym psychiatrą, wpłynęła na zmianę opinii doktora Weilera. I on również poparł gorąco teorię wysuniętą przez swego kolegę.
— Nie znam się wiele na hipnotyzmie — rzekł komisarz — może panowie zechcą wobec tego odpowiedzieć na kilka pytań. Czy można symulować sen hipnotyczny?
Doktór Weiler wskazał na swego kolegę.
— Doktór Blay — rzekł — odpowie na to pytanie lepiej ode mnie. Jest on specjalistą w tym zakresie.
— Nie chciałbym — rzekł doktór Blay — traktować zagadnienia w sposób ogólny, ponieważ hipnoza przybiera jak najróżniejsze formy. Pozwolę sobie zauważyć w naszym wypadku, że jakkolwiek możliwe jest symulowanie hipnozy, jest całkiem wykluczone symulowanie stanu zupełnej sztywności, w jakim znaleźliśmy pana Stahla. Czy nie jest pan tego samego zdania, mój drogi kolego? — dodał zwracając się do doktora Weilera.
Doktór Weiler skinął potakująco głową. Stahl rzucił pełne wdzięczności spojrzenie w stronę swych obrońców.
— O ile się orientuję — rzekł komisarz — można w czasie snu hipnotycznego sugerować ofierze rozmaite rzeczy. Można mu kazać mówić, poruszać się i działać. Czy mieliśmy z tym również do czynienia w wypadku pana Stahla?
Obydwaj lekarze oświadczyli, że taka ewentualność jest zupełnie możliwa.
— Dziękuję panu za informację — rzekł komisarz, podnosząc się z miejsca. — Możliwe, że zawezwiemy jeszcze panów dla uzupełnienia zeznań. Czy ma pan zamiar — rzekł, zwracając się do Stahla — zostać w Berlinie? Czy też wrócić do Amsterdamu? W każdym razie poproszę o zostawienie mi swego berlińskiego adresu. —
Po wyjściu Stahla oraz lekarzy komisarz policji padł na krzesło. Miał dziś wyjątkowo trudny dyżur i wyraz zmęczenia malował się na jego twarzy. Otrząsnął się jednak szybko. Musiał bezzwłocznie złożyć raport prokuratorowi i zaprząc agentów do roboty. Wypadek ten wydawał mu się niesłychanie ciekawy. Olbrzymia kradzież popełniona przy pomocy hipnozy odbiegała znacznie od codziennego szablonu. Nie ulegało wątpliwości że kradzieży dokonała towarzyszka podróży Stahla. Była ona prawdopodobnie jedynie siłą pomocniczą. Kto wpadł na ten pomysł i kto ostatecznie z niego korzystał?
Należało działać szybko. Natychmiast wysłano telegram do firmy Blidenstein i S-ka, drugi zaś do policji amsterdamskiej, celem zasiągnięcia wiadomości o Stahlu.
Następnie Hoffman zatelefonował do Deutsche Banku.
— Tu prefektura policji w Berlinie — rzekł — Chciałbym wiedzieć, czy Bank otrzymał zawiadomienie, że szlifiernia diamentów Blidenstein i S-ka w Amsterdamie miała mu przesłać transport drogich kamieni, należących do spadku po zmarłym doktorze Wendlandzie.. Jak..? Tak, Blidenstein i S-ka... Nazwisko doktora? Wendland. Mieszkał w Berlinie i zmarł miesiąc temu.
— Chwileczkę — odparł głos w telefonie — Po kilku chwilach ktoś inny ujął słuchawkę aparatu.
— Tu Deutsche Bank w Berlinie.
— Tu komisarz Hoffman z prefektury policji. Chciałbym od panów pewnych wyjaśnień w sprawie spadku po Wendlandzie. Byliście panowie w sprawie tej w kontakcie z firmą Blidenstein i S-ka która miała wam przesłać transport diamentów.
— Otrzymaliśmy zawiadomienie i diamenty powinny być u nas już od dwuch godzin. Miał je przywieźć zaufany urzędnik firmy.
— Czy znają panowie jego nazwisko?
— Niejaki Stahl. Czy wydarzyło mu się nieszczęście?
— Diamenty zostały skradzione po drodze.
Urzędnik chciał jeszcze o coś zapytać, lecz komisarz Hofman odłożył tubę.
Oświadczenia Stahla znajdowały potwierdzenie. Komisarz postanowił udać się osobiście na dworzec śląski, aby dokładnie poinformować się o przebiegu wypadków. Jak było do przewidzenia, wagon, którym przyjechał nieszczęsny urzędnik, został odczepiony i zamknięty. Hofman mógł go dokładnie zbadać i nawet sfotografować. Wizja na miejscu nie dała jednak żadnego rezultatu. Przedział był nietknięty i nie zdradzał żadnego śladu walki. Komisarz zwrócił się do jednego z funkcjonariuszy, który pierwszy spostrzegł Stahla w pociągu. Urzędnik opowiedział mu dokładnie, jak odbyło się budzenie biednego urzędnika, ilustrując swe opowiadanie wyrazistą mimiką.
— Czy jest pan pewien, że ten jegomość był sam w przedziale? — zapytał Hoffman.
— Absolutnie pewien. Siedział w ten sposób...
Kolejarz usiadł, naśladując pozycję, w jakiej zastał Stahla.
— Czy jest pan pewien, że podróżny był sam, kiedy pociąg wjechał na stację?
— Stałem na peronie, gdy pociąg nadjechał. Nie widziałem aby ktokolwiek wyszedł z tego przedziału.
Komisarz wrócił do prefektury policji w zdecydowanie złym humorze. Ostatnie jego posunięcie nie dało najmniejszego rezultatu.
W parę chwil po jego powrocie nadeszła depesza z firmy Blidenstein i S-ka
Do Prefektury Policji w Berlinie.
Zeznanie Stahla jest zgodne z prawdą.
Stahl zasługuje na całkowite zaufanie.
BLIDENSTEIN
Amsterdam.
Dochodzenie w sprawie kradzieży diamentów posuwało się naprzód ze zdwojoną szybkością. Za nieznajomą podróżującą damą rozesłano listy gończe. Przestrzeżono jubilerów i wszystkich handlarzy diamentami przed kupnem kamieni, które wyróżniały się zresztą niezwykłą wielkością. Prowadzenie śledztwa powierzono sędziemu Beckerowi, na Hoffmana zaś spadł obowiązek odszukania sprawców.
Hoffman udał się do Sądu w Moabicie, ażeby zawiadomić sędziego o negatywnych wynikach jego pierwszych poszukiwań. W chwili gdy zaanonsowano Hoffmana, sędzia zajęty był przeglądaniem akt sprawy.
— Dowiedziałem się, panie komisarzu — rzekł — że pan pierwszy otrzymał zameldowanie w tej sprawie. Prawdopodobnie ona sprowadza pana tutaj.
Hofman skinął głową.
— Czy wpadł pan na jakiś ślad? — zapytał Becker.
— Jeszcze nie odparł komisarz, zdając sprawozdanie ze swych dotychczasowych czynności.
— Już od tygodnia — odparł po namyśle sędzia — studiuję tę sprawę. Dość dużo o niej myślałem. Kogo podejrzewa pan o dokonanie przestępstwa? Hofman spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Wydaje mi się — rzekł — że tu nie ma wątpliwości. Klejnoty skradła towarzyszka podróży pana Stahla.
— Nie podzielam pańskiego przekonania. Wina tej kobiety nie wydaje mi się całkiem pewna.
— Należy przyjąć pod uwagę, panie sędzio, że kradzież wymaga pewnych przygotowań wstępnych. Mogła jej dokonać tylko osoba, znajdująca się od dłuższego czasu w towarzystwie ofiary.
— Możliwe, że ma pan rację, — odparł sędzia — Należałoby zasięgnąć w Amsterdamie informacji o znajomych kobietach Stahla oraz o jego sposobie życia.
— To już zostało dokonane...
Sędzia uśmiechnął się z uznaniem i zabrał się do studiowania papierów..
— Mam zamiar — odparł — przystąpić do przesłuchania obydwuch lekarzy oraz Stahla. Ten ostatni zwłaszcza budzi we mnie pewne podejrzenie, że nie odegrał w kradzieży biernej roli.
— Podejrzewałem go o to z początku — odparł komisarz, wzruszywszy ramionami. — Nic jednak nie potwierdziło mych podejrzeń.
Wstał i skierował się w stronę drzwi.
— Do widzenia i powodzenia w pracy — rzucił za nim sędzia.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, sędzia pogrążył się w rozmyślaniach. Zastanawiał się nad rozmaitymi możliwościami popełnienia przestępstwa i nad ewentualnym jego sprawcą.