<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Złodziej okradziony
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 3.2.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Nieoczekiwane odkrycie

Komisarz Hofman nie ustawał w pracy, która jednak nie dała żadnych rezultatów. Rozesłane listy gończe miały ten skutek, że spowodowały zaaresztowanie około tuzina osób, nie mających nic wspólnego z całą sprawą. Dla uspokojenia własnego sumienia, komisarz Hofman wydał rozkaz, aby zawiadamiano go o każdym wypadku i o każdym podejrzanym fakcie na linii Amsterdam — Berlin. Sam jednak nie wierzył w celowość tej dyspozycji. Mózg jego pracował bez ustanku. Cóż się stało z kobietą? Być może, że wyskoczyła z pociągu w biegu? Niewykluczone było również, że dojechała spokojnie do Berlina i wysiadła na jednym z dworców berlińskich, przed dworcem śląskim. Nie trudno jest ukryć się w Berlinie, wśród tłumu cudzoziemców,
O młodym Holendrze nadszedł obszerny wywiad. Stahl pochodził z rodziny o nieskazitelnej opinii. On sam, dzięki swej łatwej do współżycia naturze, cieszył się dużą sympatią swych kolegów. Szef jego obdarzał go swym zaufaniem i powierzał mu często dość trudne misje. Jedynym jego błędem była lekkomyślność. Często znajdował się w trudnościach finansowych i raz nawet ojciec jego musiał płacić jego długi karciane. W pracy zachowywał się bez zarzutu. W ostatnich czasach trudności finansowe pogorszyły się.
Hofman z uwagą przeczytał wywiad. Nie zawierał nic szczególnego. Lekkomyślność pewna w życiu była niestety cechą wielu najuczciwszych nawet ludzi. Rozmyślania jego przerwało wejście posterunkowego. Komisarz niezadowolony podniósł wzrok. Policjant zaanonsował przybycie syna dróżnika na linii Stendhal — Spandau.
Do gabinetu wszedł młody chłopiec, trzymając paczkę w ręce.
— Przysłał mnie tutaj ojciec — rzekł. — Znaleźliśmy to właśnie.
— Kto pierwszy zauważył przedmiot?
— Ja...!
Hofman rozwiązał paczkę. Na twarzy jego pojawił się wyraz radosnego zdumienia.
— Cudownie. Czyś... Czy pan zauważył miejsce, gdzie to leżało?
Chłopak uśmiechnął się.
— Też pytanie! Położyłem na nim moją czapkę i przygniotłem ją kamieniem.
— Tylko, żeby jej nikt nie zabrał stamtąd — rzekł komisarz.
— Niech się pan nie obawia. Nie jest za piękna. Gdyby ją nawet ktoś stamtąd zabrał i tak z łatwością miejsce to odnajdę.
Hofman zdecydował się natychmiast udać się na miejsce odnalezienia przedmiotu, który wzbudził w nim niejakie nadzieje. Był to bowiem czarny filcowy kapelusz damski, zniszczony trochę przez deszcz.
Niebawem znaleźli się obaj za miastem. W pobliżu nie znaleziono żadnych śladów. Deszcz, który spadł w międzyczasie, zmył wszystko. Kapelusz znajdował się w dość znacznej odległości od toru kolejowego. Trudno było ustalić, czy został wyrzucony z okien wagonu i następnie zaniesiony przez wiatr, czy też rzucił go ktoś, kto uciekał tamtędy.
Syn dróżnika z zapałem młodego psiaka przeszukiwał starannie pobliskie krzaki. Nagle zawołał radośnie.
— Panie komisarzu, panie komisarzu, proszę tylko spojrzeć, co znalazłem. Matka moja zrobi sobie z tego chyba suknię na niedzielę.
Tryumfalnie powiewał jakąś jasną płachtą.
Gdy komisarz zbliżył się do niego, okazało się, że trzymał w ręku damski angielski kostium podróżny, zrobiony z jasno-szarego materiału.
Hofman uważnie przyjrzał się kostiumowi. Należał niewątpliwie do kobiety szczupłej. Sądząc zaś z gatunku materiału i sposobu uszycia kostiumu, musiała to być kobieta elegancka.
— Brawo chłopcze! — zawołał Hofman.
Chłopak jednak leżał już gdzieś pod innym krzaczkiem.
— Oto jakaś zabawna kaseta z żelaza. Szkoda, że nadłamana.... — rzekł, wyciągając jakiś nowy przedmiot.
Była to kaseta, w której Stahl przewoził diamenty. Na tym odkrycia się zakończyły. Napróżno przetrząsali każdy krzak. Nic więcej już nie znaleźli.
Przesłuchiwania okolicznych mieszkańców nie dały prawie żadnych rezultatów. Jakiś chłop oświadczył, że owego dnia widział dwuch panów, najprawdopodobniej mieszkańców Berlina. Następnego zaś dnia miał ujrzeć jednego Berlińczyka. Panowie ci zajęci byli zbieraniem kwiatów przydrożnych.
Komisarz policji nie przywiązywał do tego zbyt wiele wagi. Cóż bowiem było niezwykłego, że dwaj wycieczkowicze zbierali sobie kwiatki?
Zagadnienie polegało na rozwiązaniu pytania, czy podróżna wyskoczyła, czy też nie wyskoczyła z pociągu?
— Nie trudno się o tym przekonać — rzekł dróżnik — trzeba tylko spenetrować całą okolicę i zobaczyć, czy nie leży gdzie ktoś ze złamanym kręgosłupem. Nie wyobrażam sobie, aby można było tańszym kosztem wykonać tego rodzaju wyczyn. Pociąg pędzi tu z szybkością stu kilometrów na godzinę.
Nic nie można było zarzucić temu rozumowaniu. Hofman upewniał się coraz bardziej, że kobieta nie mogła w tym miejscu opuścić pociągu.
Łamał sobie głowę, jakie wnioski należy wyciągnąć z ostatnich odkryć. Dlaczego kaseta była złamana, skoro Stahl posiadał klucze? Jeśliby sprawczynią kradzieży była towarzyszka podróży, czemu więc w takim razie wyłamywała zamki.
Pogrążony w myślach wrócił do komisariatu policji i udał się do swego gabinetu.
Zapadała już noc. Na ulicach paliły się światła elektryczne. Hofman zmarznięty i zmęczony całodziennymi poszukiwaniami chodził tam i z powrotem po swym nieoświetlonym gabinecie. Jego energia i zdolności rozbijały się o przeszkody nie do przezwyciężenia.
— Jakież znaczenie mają dla mnie znaleziona kaseta — i suknia? — szepnął między zębami. — Dziwne... Im więcej posuwam się naprzód, tym mniej orientuję się w tej sprawie.
Zapalił światło.
Zielony abażur rzucał na pokój miły półcień. Hofman umieścił kasetkę od diamentów w kręgu światła, padającego na biurko. Kaseta otwarta była w sposób stosowany zazwyczaj przez włamywaczy...
W tej chwili zapukano do drzwi. Wszedł Lehner, agent policji tajnej.
— Ach, to wy, Lehner — rzekł komisarz. — Cieszę się, że was widzę. Czy ma pan coś nowego?
— Nic — odparł Lehner — Stahl nie zgłosił jeszcze w komisariacie policji swego zamieszkania. W domu nikt nie potrafił mi wskazać daty jego wyprowadzki. Do pani Schmidt nie chciałem wchodzić.
— Dobrze. Jeszcze dziś wieczorem sam się tym zajmę. Dochodzi dopiero godzina szósta.
Agent zbliżył się do znalezionych przedmiotów.
— Co to takiego — zapytał.
— To dziwna historia. Czemu złodziejka miała się tego pozbyć? Czy po to, aby strój jej przestał odpowiadać podanemu opisowi
Agent od szeregu lat pracujący razem z Hofmanem utkwił w swym szefie pytające spojrzenie.
— Nie rozumiem — odparł Hofman — pocóżby miała rozpruwać kasetę, mając klucze?
Zamilkli oboje.
— Ja również, się nad tym zastanawiam, panie komisarzu. Wszystkie nasze domysły okazały się fałszywe. Być może, że sprawcą jest ktoś trzeci, jakiś międzynarodowy złodziej, o którym chwilowo nie myślimy. Oczywista, że to jest tylko hipoteza, nie mająca żadnych podstaw... Pamięta pan zeszłego roku sprawę Wernera i spólników? Kto był sprawcą przestępstwa? Sławny John C. Raffles, którego policja całego świata nie jest w stanie przy chwycić.
Podczas gdy Lehner mówił te słowa, komisarz policji oglądał starannie kostium.
— Oo! — wykrzyknął — Dzięki Bogu, nareszcie jakiś ślad! Mam teraz nadzieję, że zdołamy odnaleźć właścicielkę kostiumu. Oto firma amsterdamska, gdzie kostium ten kupiono. Gdybyśmy tylko zdołali ją odcyfrować!
Nazwa firmy wyryta została malutkimi literami na zatrzasku przyszytym do sukni.
— Tego rodzaju elegancki kostium nie mógł być prawdopodobnie kupiony gotowy. Należy przypuszczać, że robiono go na miarę. Lehner — rzekł komisarz — zatelegrafujcie natychmiast do Amsterdamu i, opisawszy kostium, zapytajcie o nazwisko klientki.
Odpowiedź z magazynu Amsterdamskiego nadeszła już nazajutrz. Niestety nie sposób było ustalić w firmie nazwiska klientki tylko na zasadzie lakonicznego opisu zamówionego kostiumu. Firma prosiła Hofmana, aby wskazał, o ileby to było możliwe, czas, kiedy suknię tę nabyto.
Proszono również o przesłanie kostiumu do Amsterdamu. Komisarz przyszedł do wniosku, że żądania firmy są słuszne. Uprzednio jednak trzeba było zapytać się Stahla, czy kostium ten istotnie należał do jego towarzyszki podróży.
Dźwigając znalezione przedmioty, Hofman udał się do sądu w Moabicie.
— Wreszcie pierwszy rezultat — rzekł z uśmiechem sędzia, na widok dowodów rzeczowych.
W tej chwili oznajmiono przybycie Stahla. Został wprowadzony natychmiast do gabinetu, gdzie okazano mu kasetę, suknię i kapelusz.
— Czy poznaje pan te przedmioty? — zapytał sędzia śledczy.
Stahl wydał okrzyk zdziwienia
— Oczywiście. Jest to kapelusz i suknia mej towarzyszki podróży
— A kaseta?
— Wydaje mi się, że...
Obejrzał uważnie kasetę i rzekł pewnym tonem:
— Jest to kaseta w której wiozłem diamenty. Czy schwytaliście złodziejkę?
— Niestety nie — odparł Hofman.
— Jesteście jednak panowie na śladzie... Czy to wyście wyłamali zamki?
— Nie — odparł sędzia — Znaleźliśmy już ją w tym stanie. Powiedział pan niedawno, że skradziono panu również klucze. Czy jest pan pewien, że to ta sama kaseta?
— Oczywiście, świadczy o tym kolor, rozmiary, dwa zamki — wszystko to zgadza się dokładnie. Skradziono mi również portmonetkę, w której miałem obydwa klucze.
— Nie rozumiem, dlaczego złodziejka nie użyła kluczy, a zabrała się do trudnej roboty wyłamywania zamków. Niewątpliwie musiała mieć przy sobie przyrządy do włamania. Czy nic pan nie zauważył, panie Stahl?
— Nie.
— Jak wyglądały jej bagaże?
— Jedna waliza i pudło z kapeluszami. W trakcie podróży kilkakrotnie otwierała walizę, tak, że mogłem rzucić okiem do jej wnętrza. Nie spostrzegłem w niej jednak nic niezwykłego.
Trzej ludzie napróżno głowili się nad rozwiązaniem tej zagadki. Doszli do wniosku, że dama zdjęła z siebie kostium, wyrzuciła go przez okno i pozostała w sukni, którą niewątpliwie miała pod spodem. W tej sukni, której Stahl nie znał, wysiadła spokojnie na dworcu berlińskim. Jak jednak wytłumaczyć należało włamanie do kasety?
Sędzia Becker oparł głowę na dłoni.
Słowa, wypowiedziane przez agenta Lehnera, zabrzmiały znów uparcie w mózgu komisarza policji „może jesteśmy na fałszywym tropie... może sprawcą kradzieży jest ktoś inny, o kim nie myślimy zupełnie. Może jest nim sam John C. Raffles...“
Milczenie przerwał sędzia.
— Widocznie złodziej chciał zmylić naszą czujność i naprowadzić nas na fałszywy ślad — rzekł.
— Nie sądzę — odparł komisarz policji. — Moim zdaniem złodziejka nie potrafiłaby nawet otworzyć kasety.
— Ale posiadała ona klucze. Mimo to wszystko rozbija się o jeden argument: złodziej mający klucze nie bawi się w odrywanie zamków.
Po wyjściu Stahla i Hofmana, Becker zapalił papierosa i w zamyśleniu począł śledzić unoszące się w powietrzu dymy.
Jeśli złodziej nie mógłby oderwać zamków od kasetki, to należało dojść do przekonania, że to nie nasza pasażerka dokonała kradzieży. Przypuszczenia sędziego poczęły nabierać cech prawdopodobieństwa. Samo zagadnienie przedstawiało się jeszcze bardziej tajemniczo. Należało wszystko rozpocząć od początku.


∗             ∗

Komisarz Hofman postanowił wyjaśnić wszystkie okoliczności związane ze spadkiem po Wendlandzie. W tym celu udał się do adwokata zmarłego. „Doktór Leuthold Adwokat“. — przeczytał na metalowym szyldziku umieszczonym na drzwiach eleganckiego mieszkania na Kurfürstenstrasse. Hofman wszedł na wyłożone puszystym dywanem schody i zadzwonił.
Doktór Leuthold okazał się człowiekiem nader miłym i uprzejmym. Był przyjacielem i zarazem administratorem majątku doktora Wendlanda i nikt nie był bardziej od niego powołany do dostarczenia właściwych informacyj.
— Mój przyjaciel nie zostawił niestety testamentu — odparł adwokat.
Majątek jego nie znalazłby się wówczas w godniejszych rękach. Wielokrotnie przed śmiercią mówiliśmy z nim o zapisie na cele publiczne, ale sprawa ta pozostała w stadium projektów. Wendland był filantropem i idealistą. Przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu dokończyć rozpoczętego dzieła.
— Bardzo przepraszam za niedyskretne pytanie — rzekł Hofman. — Czemu doktór Wendland nie chciał, aby majątek po nim odziedziczyła jego rodzina?
— Bliskich krewnych, to jest sióstr i braci, nie miał. Był kawalerem. Majątek przypadnie dalszym krewnym, jeśli oczywista diamenty się odnajdą.
Hofman pożegnał się.
W zamyśleniu przeszedł Kurfürstenstrasse, Linden Alee i skręcił w Kant-strasse.
Zapadał wieczór. Wielkie lampy rzucały jaskrawe światło na chodniki i trotuary. Wystawy sklepów oświetlone były rzęsiście. Komisarz policji doszedł do dwudziestego numeru i obejrzał się dokoła. Po drugiej stronie ulicy stał przed wystawą krawca wysoki i barczysty człowiek, pochłonięty podziwianiem jakiejś stronicy z żurnalu mód. Wyglądał na przyzwoitego kupca z prowincji. Był to Lehner.
— Co nowego? — zagadnął go Hofman.
— Nic, panie komisarzu. Stahl jeszcze nie wyszedł z domu.
Komisarz obejrzał w lustrze, znajdującym się na wystawie, dom położony naprzeciwko. Na drugim piętrze w narożnym dwuokiennym pokoju paliło się światło. Był to pokój Stahla. Ponieważ niezręcznie było mu stać przed wystawą, Hofman wszedł do pobliskiej cukierni. Z okna tej cukierni mógł obserwować swobodnie dom, w którym zamieszkiwał Stahl. Po dwuch godzinach światło w pokoju Holendra zgasło. Hofman zapłacił rachunek. W parę minut później drzwi domu się otwarły i ukazał się w nich Stahl.
Hofman ruszył w ślad za nim. Przed komisarzem szedł jakiś wysoki elegancko ubrany mężczyzna. Kroczył spokojnie nie zwracając uwagi na to, co się działo na ulicy. Jego szczupła twarz miała wyraz energiczny, czarne wąsy dodawały jej pewnej surowości.
Mężczyzna zatrzymał się na przystanku tramwajowym. Niedaleko od niego stanął Stahl. Holender i nieznajomy wsiedli do tramwaju idącego w kierunku śródmieścia. Lehner, aby nie stracić ich z oczu, skoczył na przednią platformę. Hofman wsiadł do taksówki.
Na Friedrich - Strasse, gdzie koncentruje się życie nocne stolicy, Stahl wysiadł i zmieszał się z tłumem. Można tam było spotkać o tej porze najróżnorodniejsze typy. Poczynając od cudzoziemców i przyjezdnych z prowincji, łaknących zabawy, do jaskrawo umalowanych kobiet, podejrzanych młodzieńców, złodzieji kieszonkowych i sprzedawców zapałek włącznie. Wszystko to się spieszyło, potrącało, przewalało przez kawiarnie, bary i dancingi.
Stahl wydawał się błądzić bez celu. Co pewien czas wracał do miejsc, które już minął, nagle wszedł do kawiarni, znajdującej się na ulicy Unten den Linden, skąd dochodziły dźwięki wiedeńskiego walca. Obydwaj policjanci weszli za nim i zajęli stolik, z za którego mogli obserwować całą salę. Nie zauważyli jednak w zachowaniu się Stahla nic podejrzanego. Holender wyszedł z kawiarni sam, tak jak do niej był przyszedł. Znów począł błądzić po Friedrich Strasse. Doszedłszy do miejsca, gdzie ruch był mniejszy, skręcił w boczną uliczkę i wszedł do piwiarni o mało zachęcającym wyglądzie.
— Panie komisarzu — rzekł Lehner — obawiam się, że mnie poznają, gdy tam wejdę. Zauważyłby mnie może i miałby się na baczności...
— Zostańcie więc na ulicy i pilnujcie wyjścia. Wejdziecie dopiero wówczas, gdy was zawołam. Mnie bywalcy tego lokalu na szczęście nie znają i dlatego mogę się tam pokazać bez obawy wzbudzenia szczególnego zainteresowania. Ciekaw jestem, czy Stahl pozostał w Berlinie tylko dla zwiedzania miasta, czy też dla „interesu”.
Bar nosił nazwę „Pod piękną Emmą”. Mdlący zapach jadła, piwa i tytoniu uderzył go od progu. Trzeba było dobrych paru chwil, aby przyzwyczaić się do otoczenia. Dym z kiepskich cygar i taniego tytoniu gęstymi obłokami unosił się w powietrzu.
Komisarz z trudem rozróżniał kontury przedmiotów. Z głębi dochodziły dźwięki rozstrojonego pianina. Jakiś zachrypły głos śpiewał ordynarną piosenkę. Za bufetem stała piękna Emma, gruba baba o muskularnych rękach i tłustej twarzy, na której malowały się jej grzechy i złe skłonności. Nie spuszczała wzroku ze swych klientów, którzy przeważnie znali się dobrze między sobą. Pod gradem ciekawych spojrzeń Stahl skierował się do jakiegoś niezajętego stołu i usiadł. Zamówił coś do jedzenia, zapalił papierosa i rozejrzał się dokoła, jak gdyby kogoś szukał. Wejście komisarza Hofmana wzbudziło niemałą sensację. Niektórzy z gości wyczuli w nim agenta policji i obrzucili go nieufnym spojrzeniem. Komisarz spostrzegł wśród siedzących wiele twarzy znanych mu dobrze z albumów przestępców. Jakaś młoda kobieta z grubą warstwą szminki na twarzy po chwili wahania przysiadła się do stolika Stahla. Z zawodową swobodą poprosiła Holendra, aby jej zaofiarował kufel piwa. Zgodził się. Komisarz Hofman nie mógł posłyszeć ich rozmowy, ponieważ przeszkodził mu w tym gwar głosów. Holender nie zwracał najmniejszej uwagi na swą towarzyszkę i nie odpowiadał na wszelkie jej wysiłki nawiązania z nim rozmowy. Kobieta znalazła sobie wkrótce towarzysza w osobie młodzieńca lat około dwudziestu ośmiu, który wszedł do knajpy, powiódł dokoła chytrym wzrokiem i usiadł śmiało koło dziewczyny. Wyglądał na jej amanta. Prowokującym spojrzeniem obrzucił Stahla. Holender udał, że tego nie spostrzega. Stahl był o wiele silniejszy od przybysza i wyglądał od niego o wiele bardziej elegancko. Młody człowiek był widocznie zazdrosny, przypuszczając, że jego przyjaciółka darzy względami Holendra. Doszło między nimi do nieuniknionego starcia. Wybuchła sprzeczka, która przybierała coraz to gorętszy obrót. Wypadki potoczyły się po sobie tak szybko, że nawet komisarz nie potrafił zdać z nich sobie sprawy.
Dziewczyna odmówiła widocznie jakiemuś żądaniu swego amanta, co wprawiło go w ogromne zdenerwowanie.
Począł znieważać swą towarzyszkę i, ponieważ ona nie pozostawała mu dłużna w odpowiedzi, uderzył ją silnie pięścią w twarz. Kobieta krzyknęła przeraźliwie. Mężczyzna rzucił się na nią, gdy nagle jak gdyby z pod ziemi wyrósł przed nim jakiś nieznajomy. Chwycił go za rękę, lecz awanturnik drugą swą wolną ręką wyciągnął z kieszeni nóż i zamierzył się na swego przeciwnika. Wzniesione ramię pozostało w powietrzu. Hofman rzucił się, aby rozdzielić walczących. Interwencja jego jednak była zbyteczna. Nieznajomy trzymał w mocnym uścisku rękę swego przeciwnika. Ani jeden muskuł jego twarzy nie drgnął. Czarne głęboko osadzone oczy wlepiły się uparcie w oczy młodego człowieka. Pod tym spojrzeniem młody człowiek począł słabnąć. Spoglądał na nieznajomego, który trzymał go pod władzą swego spojrzenia.
Był to widok zaiste dziwny.
Obok mężczyzn stała dziewczyna, nie mówiąc ani słowa.
Małżonek pięknej Emmy zbliżył się do awanturników, chcąc położyć kres zajściu.
Nagle nieznajomy zdjął swój kapelusz z wieszaka, rzucił monetę na kontuar i wyszedł. Z nim razem opuścił lokal Stahl.
Nieznajomy miał tak stanowczy wyraz twarzy, że nikt nie odważył się zagrodzić mu przejścia. Hofman szybko uregulował rachunek i skierował się do drzwi. Gdy przechodził koło mężczyzny, napastującego dziewczynę, na twarzy jego pojawił się uśmiech tryumfu. Młody człowiek pozostał w tej samej pozycji, w jakiej znalazł się w chwili wyjścia nieznajomego. Oczy jego były zamglone, ciało sztywne. Był zahipnotyzowany.
Komisarz policji pędem wybiegł na ulicę, obawiając się stracić kontakt ze Stahlem. Spostrzegł, że Stahl kroczy spokojnie kilka kroków przed nim. Lehner szedł za Holendrem po przeciwległym chodniku. Hofman skinął nań.
— Wracaj pan czemprędzej do pięknej Emmy — rzekł komisarz. — Poinformuj się dokładnie o przebiegu zajścia i dowiedz się od klientów, kim jest człowiek, z którym wyszedł Stahl. Stahlem zajmę się sam. Jutro przed udaniem się na posterunek zda mi pan sprawozdanie.
Lehner zawrócił, Hofman zaś podążył za Stahlem. Ostatnie wypadki musiały widocznie zmęczyć Holendra, gdyż zawołał taksówkę i kazał się wieźć do domu. Hofman wskoczył do auta i jechał jego śladem. Po drodze przyszedł do wniosku, że tego wieczora nie wykryje już prawdopodobnie nic nowego i kazał się odwieźć do domu.
Spokój panował o tej porze na ulicach Berlina. Gęsta mgła okryła miasto. Od czasu do czasu słychać było sygnał, przejeżdżających aut. Hofman odtwarzał sobie w pamięci wypadki dnia. Przypominał sobie scenę, która rozegrała się w spelunce. Widział wzniesione ramię młodego człowieka, śpiżową twarz nieznajomego i dziwne obezwładnienie napastnika. Wydawało mu się, że już kiedyś widział hypnotyzera. Ale gdzie i kiedy? Nagle drgnął. Czyżby cudzoziemiec ów był Tajemniczym Nieznajomym słynnym Rafflesem? Byłże więc w Berlinie? Czego szukał w spelunce, którą wydawał się znać oddawna?
Nazajutrz rano, gdy komisarz pogrążony był w studiowaniu akt sprawy, wszedł Lehner.
— I cóż? — zapytał Hofman
— Nic takiego, coby mogło nas poprowadzić naprzód, panie komisarzu. Nikt u pięknej Emmy nie zna cudzoziemca. Przyszedł tam pierwszy raz. Nie domyślano się nawet, czego mógł tam szukać i co zamierzał robić.
— Można dostać obłędu — zawołał Hofman rozczarowany. — Czyż nigdy nie natrafimy na właściwy ślad? Kto wszczął wczorajszą bójkę?
— Młody człowiek, którego przesłuchałem — odparł Lehner — Był zazdrosny o cudzoziemca. Gdy wszedłem do piwiarni, był on jeszcze uśpiony i z trudem udało mi się go dobudzić. Po obudzeniu był zupełnie zbity.
— Co waszym zdaniem wprawiło go w ten dziwny stan?
— Nie wiem. Mam jednak wrażenie, że został on zahipnotyzowany tak jak Stahl..
— Jestem również tego samego zdania, — oświadczył Hofman. — Czy nie sądzisz przypadkiem, że ten człowiek i Stahl mają z sobą coś wspólnego?
Hofman wyłożył powody, które przemawiały za tym przypuszczeniem.
— To niemożliwe — odparł Lehner. — Do czegóż Stahlowi mógł być potrzebny wspólnik? Popełniłby dużą nieostrożność, wtajemniczając trzecią osobę w swój sekret. Byłoby o wiele łatwiej, aby dokonał tego sam.
Potrzebował być może pasera...
Obaj policjanci zamilkli.
— Można znaleźć tyle wytłumaczeń tej kradzieży, że nie wiem którą z nich wybrać — rzekł Hofman. — Wspólniczką Stahla mogła być również jego towarzyszka podróży. Cóż my o tym możemy wiedzieć? Mimo to musimy dojść do jakichś rezultatów. Gdybyśmy mieli absolutną pewność, że Stahl brał udział w kradzieży, moglibyśmy go zatrzymać. Obawiam się jednak, że działając zbyt pochopnie nie dowiemy się niczego. Należy roztoczyć baczną obserwację nad osobami, które w ciągu tych kilku dni odwiedzą Stahla. Postarajcie się nawet o sfotografowanie ich przy wyjściu.
Po wyjściu Lehnera komisarz policji został sam ze swymi myślami. Niepewność zadręczała go. Miał nadzieję, że firma Blidenstein dostarczy mu ciekawych szczegółów o osobie Stahla. Dotychczas jednak nic nie nadeszło. Na wszelki wypadek postanowił zatelefonować powtórnie do Amsterdamu. Gdy schodził ze schodów spotkał Stahla, idącego właśnie do jego biura.
— Ach to pan! — rzekł Hofman, — Chciał się pan prawdopodobnie poinformować o rezultatach naszych poszukiwań? Zgłosił się pan przedwcześnie.
— Nic nowego?
— Nic? To za dużo i za mało. Natrafiliśmy na ślad, który mam nadzieję doprowadzi nas do celu. W chwili obecnej nie mogę zdradzić panu najmniejszego szczegółu.
— W trudnej sytuacji, w jakiej znajduję się obecnie, wiadomość ta cieszy mnie niezmiernie.
— Czy ma pan zamiar przedłużyć swój pobyt w Berlinie? — zapytał znienacka komisarz.
— Przyszedłem tu dla wskazania mego nowego adresu. Wynająłem pokój, ponieważ mam zamiar zostać w Berlinie tak długo, dopóki winny nie zostanie zatrzymany. Firma udzieliła mi urlopu. Ponadto wypadek tak wstrząsnął memi nerwami, że muszę poddać się kuracji.
Komisarz wyjął notes i zanotował podany mu adres.
— Jeszcze jedno pytanie, panie Stahl, — rzekł komisarz na pożegnanie.
— Czy nie zna pan przypadkiem niejakiego lorda Listera?
— Lorda Listera? — powtórzył Stahl.
— Tak — lorda Edwarda Listera. Rzucił to zapytanie mimochodem.
— Proszę poczekać... — powtórzył Stahl — Nazwisko to znam, nie pamiętam jednak, w jakich okolicznościach je słyszałem.
— Niech pan nie łamie sobie głowy. Nie przywiązuję do tego większego znaczenia — odparł Hofman.
— Przypominam sobie — rzekł Stahl. — Nie znam go osobiście, lecz jestem pewien, że niedawno ktoś mi o nim wspominał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.