<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Złote sidła
Podtytuł Pierwsze zetknięcie się z nieznajomą
Wydawca Wydawnictwo Książek Popularnych
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Diecezjalna w Opolu
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
Pierwsze zetknięcie się z nieznajomą.

Jedyne okno chaty zwrócone było ku wschodowi. Blade promienie słońca zimowego wpadały przez jego otwór i oświetlały znajdujące się naprzeciw przepierzenie. W tym przepierzeniu otworzyły się drzwi i stanęła w nich młoda dziewczyna.
Zalana promieniami słońca, wydawała się otoczona nimbem tych samych cudownych włosów, których błyszczący warkocz posłużył do sporządzenia złotych sideł. Rozpuszczony ów warkocz spadał jak fala na jej ramiona i piersi, aż do bioder. Żywe ognie słońca rozpaliły go jak płomień.
Takie było pierwsze wrażenie Filipa. Po drugie stwierdził, że przeszkodził młodej dziewczynie w ubieraniu się. Patrzyła na niego milcząco, z najwyższym zdumieniem. I pod kaskadą włosów Filip dojrzał mleczną biel jej nagich ramion.
Potem zaś wzrok Filipa przeniósł się na jej twarz. Czuł, że krew zastyga w jego żyłach. Dusza tkwiąca w tej pięknej, ale bladej twarzy, zdradzała cierpienie. Kobieta ta była młoda. Nie miała więcej niż dwadzieścia lat. Oczy jej, jakich jeszcze Filip nie widział nigdy, były płowe, jak ametysty. W czystym ich krysztale przebijało się przebyte cierpienie i lęk o jutro. Filip zrozumiał, że nieznajoma przebyła piekło.
— Niech się pani nie lęka, — rzekł łagodnie. — Jestem Filip Brant, członek policji królewskiej North-Westu.
Młoda dziewczyna nie odpowiedziała. Filip nie był tym zdumiony. W oczach jej czytało się całą historię jej niewoli, tak wyraźnie, jakby ją sama opowiedziała. Cóż mogła jeszcze dodać? A jednak byłby niezmiernie szczęśliwy, gdyby się te usta otwarły. Co do niego samego, wiedział tylko tyle, że skoro dotarł aż tutaj, nadeszła chwila, w której zabije Brama.
Powtórzył poprzednie słowa. Młoda dziewczyna westchnęła głęboko i Filip ujrzał falujące pod jej włosami piersi. Ale oczy jej pozostały zdumione. Nagle pobiegła do okna i Filip zobaczył, że ręce jej zacisnęły się, gdy nachyliła się, aby wyglądnąć na dwór. Bram wprowadzał właśnie wilki do ogrodzenia. Wzrok jej zwrócił się potem w stronę Filipa i pełen był przestrachu. Wyglądała jak zwierzę stojące przed batem, który ma je uderzyć. Sam był tym zdumiony i przestraszony. I kiedy postąpił ku niej na krok, ona cofnęła się. Wyciągnęła swoje nagie ramiona, aby go powstrzymać i z ust jej wydarł się przenikliwy krzyk.
Krzyk ten powstrzymał Filipa, jak gdyby to był wystrzał. Powiedziała coś, ale nie zrozumiał, co mówiła. Otworzył szeroko płaszcz i promień słońca padł na policyjną oznakę z bronzu, która wisiała na jego piersi. Młoda dziewczyna była zdziwiona, przynajmniej tak, jak dotychczas przerażona. Filip pomyślał, że ze swoją krzaczastą brodą musi wyglądać jak Bram. Jasne było, że go się bała. Teraz uspokoiła się zwolna.
— Jestem Filip Brant, — powtórzył, — członek policji królewskiej North-Westu. Przybyłem wyłącznie na pomoc pani, jeśli jej pani potrzebuje. Mogłem już dawno schwytać Brama i zabić go, ale nie uczyniłem tego dla jednego powodu: dla pani. Dlaczego przebywa tu pani z tym szaleńcem i zbrodniarzem?
Patrzyła na niego z wielką ciekawością i na twarzy jej, dotąd białej, pojawił się nagle rumieniec. Ujrzał, że strach przebija się z oczu, a źrenice jej napełniają się blaskiem wzruszenia. Na dworze słychać było Brama i jego wilki. Zwróciła się ku oknu. Potem zaczęła mówić szybko i namiętnie, językiem, który wydał się Filipowi równie zagadkowy, jak tajemnica jej obecności w chacie Brama.
Wiedziała, że nie mógł zrozumieć, co mówiła do niego i naraz zbliżyła się do niego, położyła palec na jego ustach, potem na swoich, potrząsając głową. Filip czuł pod naciskiem palca drżenie, które ją przenika. Wszystko się wyjaśniło. Dawała mu do zrozumienia, że mają sobie wiele do powiedzenia, ale nie mogą tego uczynić, ponieważ nie władają tym samym językiem. Osłupiał i jął się w nią wpatrywać jak głupiec.
W tej chwili rozległo się koło drzwi ciężkie stąpanie Brama. Oczy młodej dziewczyny sposępniały natychmiast i szybko, z rozburzonymi włosami, powiewającymi dokoła niej jak złota chmura, skoczyła do sąsiedniego pokoju, skąd wyszła na spotkanie Filipa.
Zniknęła w nim, gdy drzwi otworzyły się i wszedł Bram. Tuż za nim, z drugiej strony progu, ujrzał Filip sześć wilków, które rzucały do wnętrza chaty żarłoczne spojrzenia. Bram uginał się pod tłumokiem, który zabrał z sanek. Zrzucił go na podłogę i nie zwracając uwagi na Filipa, wpił wzrok w firankę, która zastępowała drzwi prowadzące do drugiego pokoju.
Bram był jakby zahypnotyzowany tą firanką a Filip patrzał na Brama. Ani jeden ani drugi nie ruszali się z miejsca. Wśród ciszy słychać było kroki młodej dziewczyny za firanką.
Filipa ogarnęły sprzeczne uczucia. Gdyby posiadał jakąś broń, z miejsca skończyłby z Bramem, bo dziwny płomień, który błyszczał w oczach człowieka-wilka potwierdzał najgorsze jego podejrzenia. Ale ręce jego były nagie. Rozglądnąwszy się dokoła ujrzał koło pieca stos polan do palenia. Polano takie mogło w wyjątkowym wypadku oddać potrzebną usługę.
Firanka podniosła się i w drzwiach pojawiła się młoda dziewczyna. Śmiała się oczyma i ustami, a uśmiech jej zwracał się prosto do Brama! Dla nerwów Filipa było to uderzenie biczem. Ku Bramowi zdawała się wyciągać swoje piękne ramiona i jęła mówić do niego.
Filip nie mógł zrozumieć ani słowa z tego, co do niego mówiła. Nie była to mowa creeska, ani czippewayska, ani eskimoska. Nie był to język francuski ani niemiecki, lub którykolwiek inny, jaki kiedyś słyszał. Głos był miły i czysty. Drżała tylko nieco, bo mówiła szybko. We wzroku jej nie było już przerażenia jak wtedy, gdy powitała Filipa. Młoda dziewczyna uczesała i zaplotła starannie swoje włosy i wyglądała jak wspaniały portret, wyjęty z ram. Portret ten nie zdradzał rasy żadnej kobiety, wychowanej na Ziemi Północy.
Człowiek-zwierzę przeobraził się. Oczy jego błyszczały zadowoleniem. Niezgrabna jego twarz miała wyraz dużego, łasącego się psa, grube usta poruszały się jak gdyby powtarzały po cichu to wszystko, co mówiła młoda dziewczyna.
Czyż to możliwe, aby ją rozumiał? A więc Bram znał jej nieznany język? I Filip namyślał się jaką właściwie odegra tutaj rolę. Młoda dziewczyna wydawała się naprawdę szczęśliwa. Co się stało?
Kiedy skończyła mówić, człowiek-zwierzę odpowiedział jej swoim gardłowym krzykiem, który brzmiał jak „pean“ zwycięstwa. Padł na kolana przed szarym workiem i, nie przestając bełkotać, jął wypróżniać jego zawartość na podłogę.
Oczy Filipa skrzyżowały się ponad Bramem ze wzrokiem młodej dziewczyny. Położyła rękę na piersiach i zdawała się go błagać, aby zrozumiał. I zrozumiał. Była to rola, której się wyuczyła i którą odgrywała przed człowiekiem-zwierzęciem. Udawała, że się uśmiecha do niego, maskowała twarz i przymuszała usta, aby powiedzieć mu, że jest szczęśliwa.
A teraz zwróciła się do Filipa. Usiłowała powiedzieć mu, co oznaczała ta komedia. Wskazywała palcem klęczącego Brama, olbrzymią głowę i szerokie ramiona pochylone nad workiem i niskim, smutnym głosem wymówiła:
Tossi, tossi, han er tossi...
Co chciała przez to powiedzieć? Filip napróżno usiłował to odgadnąć. Zrozpaczony tym wskazał palcem stos drzewa. Jego pantomina była jasna. Bram był odwrócony plecami. Czy należy go zabić na miejscu dobrze wymierzonym ciosem?
Ale ona kiwnęła przecząco głową i była tą myślą silnie zaniepokojona. Jęła szeptać niezrozumiałe wyrazy. Potem spojrzała jeszcze raz na Brama i powtórzyła:
Tossi, tossi, han er tossi...
W końcu, chcąc, aby ją zrozumiał, podniosła rękę do czoła i oparła o nie swoje delikatne palce. Oczy jej rozszerzały się i myśl jej przenikła do Filipa. Mówiła mu to, o czym już wiedział: że Bram Johnson jest obłąkany.
Potem powtórzyła „Tossi, tossi...“ pukając w czoło i skinąwszy głową na Brama. Tak, to było to. Twarz młodej dziewczyny złagodniała, jak gdyby pozbyła się ciężkiego brzemienia. Obawiała się, aby Filip nie zaatakował człowieka-wilka. Teraz zrozumiał, że nie należy mu czynić nic złego i była z tego powodu bardzo szczęśliwa.
Zazdrość dręczyła znów serce Filipa. Zagadka, miast się wyjaśnić, komplikowała się. Czymże więc była ta młoda dziewczyna dla Brama? Wydawało się chwilami, że boi się tego szaleńca, człowieka wyjętego spod prawa, a jednak nie chciała, aby stała mu się jakaś krzywda.
W czasie tej szybkiej rozmowy Bram wydobył swoją żywność i ułożył ją na podłodze.
Oczy młodej dziewczyny zwróciły się teraz w tę stronę. Przebijał się w nich głód! Spojrzenie jej pełne było cierpienia. Była głodna. Odczuwała pragnienie czegoś, coby nie było krwawiącym mięsem, ani tym samym pożywieniem, które jedzą wilki! Oto dlaczego Bram zapuszczał się tak daleko na południe, dlatego zaatakował tak brutalnie Filipa, aby mu wydrzeć żywność. Przeznaczył ją dla młodej dziewczyny.
Filip widział, jak przez dumę kobiecą usiłowała ukryć przed nim szaloną radość na widok przyniesionej przez Brama żywności. Gdyby go tutaj nie było, klęczałaby obok Brama. Wstydziła się obcego. I kiedy wzrok jej spotkał się ze spojrzeniem Filipa, zarumieniła się. Było to wyznanie jej gorącego pożądania, zdradzieckie przyznanie się żołądka, którego krzyku nie mogła zdławić. Czyżby i ona była szalona, podobnie jak Bram i bliska, jak on, stanu zwierzęcego?
Filip zbliżył się szybko do niej i położył rękę na jej ramieniu.
— Spożyjemy śniadanie razem, nieprawdaż? — rzekł do niej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Kazimierz Bukowski.