Złote sidła/XXVI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Złote sidła |
Podtytuł | Hołd Brama dla księżniczki |
Wydawca | Wydawnictwo Książek Popularnych |
Data wyd. | 1925 |
Druk | Drukarnia Diecezjalna w Opolu |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W kilka chwil później, Filip oddał swój strzał do najbardziej zbliżonej grupki. Dym przyćmił wąską strzelnicę. Kiedy się rozwiał, Filip zobaczył, że strzał był celny i że druga czarna postać leżała na śniegu.
— Świetnie! — mruknął Olaf.
Szło naprzód pięć grupek Eskimosów, niosąc w rękach pnie drzewa. Dwaj obrońcy jęli znów strzelać w pierwszą grupkę i czterech Eskimosów zwaliło się na ziemię. Dwaj pozostali porzucili swoje pnie.
Filip naładował broń i w owej chwili zobaczył, że Cecylia stała koło niego. Przyłożyła oko do otworu i przyglądała się walce. W ostatnim akcie rozgrywającej się tragedii zaczęła okazywać odwagę, a rumiane, wpółotwarte jej usta, za którymi połyskiwał rząd lśniąco białych zębów, zdawały się przyrzekać jej obrońcy wspaniałą nagrodę po odniesionym zwycięstwie.
Rozległ się głos Szweda:
— Było ich sześć. Inni cofnęli się i ukryli za pagórkiem. Będą strzelać do nas salwami. Baczność!
Filip dał znak Cecylii, że trzeba stanąć przy ścianie przeciwległej, ponieważ przy gwałtownej strzelaninie Eskimosów kule mogą przebić ściany chaty. Ustawił ją koło nagromadzonego zapasu drzewa, podobnie jak starego Armina, który czuwał przy drzwiach z kijem w ręce.
W chwilę potem lunął grad kul. Pit! pit! pit! Regularny świst uderzył o ścianę chaty.
Jedna z kul przebiła drzwi i rozprysnęła się koło drzewa, o kilka cali od twarzy Cecylii. Potem świsnęła druga i trzecia, musnąwszy policzek Filipa. Trafiła jednego z psów, który zawył boleśnie i jął się szamotać wśród przerażonych towarzyszy.
Teraz Olaf Anderson nie śmiał się więcej. Twarz jego stała się dzika.
— Pochylcie się! — wrzasnął. — Pochylcie się! Słyszycie...
I sam uklęknął. Potem powtórzył po rosyjsku swoje ostrzeżenie Cecylii i Arminowi:
— Mają tyle kul, że mogą zmienić tę chałupę w sito! Dolne belki są grubsze i silniejsze. Połóżcie się na brzuchu, póki nie zaprzestaną strzelać. Patrzcie na mnie.
I rozłożył się na podłodze w całej długości, nogami do ściany, a głową ku środkowi chaty.
Miast się położyć natychmiast, jak polecił Szwed, Filip chciał zbliżyć się do Cecylii. Druga kula oderwała kawałek materii z kołnierza jego kaftana.
Położył się na podłodze tuż obok Cecylii, oddzielając ją swoim ciałem od ognia.
Ołów, przebijając jodły, padał jak rzęsisty deszcz. Niektóre z kul, osłabione w locie, padały jak martwe na podłogę. Ale inne siekły bezlitośnie wszystkie napotkane przedmioty.
— Spłaszczcie się! — krzyczał Olaf Anderson. — Chroni nas tylko ostatni dolny rząd belek...
Drugi pies zawył boleśnie. Kula trafiła go w głowę. Podskoczył i padł nieżywy.
Filip ściskał Cecylię mocno w swych ramionach. Czy to koniec? Usta ich złączyły się. Co? Tu będzie ślubne ich łoże? Pomyślał, że dzięki osłonie, jaką tworzyło dla niej jego ciało, zginie pierwszy. I jeśli wtedy Blake, przypadkiem czy też z rozmysłu, każe zaprzestać ognia, ona wpadnie w jego ręce... Och, to byłoby potworne!
Powoli strzelanina ustawała.
Czyżby Eskimosom zabrakło amunicji? A może to tylko zwyczajny odpoczynek? A może myślą, że przeciwnicy ich są niezdolni do walki i przygotowują się do gromadnego ataku na chatę.
Po kilku minutach Olaf wstał, to samo uczynił Filip, chcąc się przekonać co zaszło, gdy nagle rozległ się dziwny krzyk. Głos, który zadźwięczał jak grom, był dobrze wszystkim znany.
— Mocny Boże! — zauważył Szwed, — to jest sam Bram Johnson!
Bram Johnson! Usłyszawszy to Cecylia wstała również. Podobnie uczynił Armin. Przez otwory, wybite przez kule, czterej oblężeni zobaczyli człowieka-zwierzę, wychodzącego z lasu ze swoimi wilkami. Bram i jego wilki! To był istotnie on!
Zgraja strasznych zwierząt rozprószyła się na białym śniegu na kształt wachlarza. Za nią pędził kolos, groźny i potworny, dzierżąc jak zwyczajnie w ręce swój olbrzymi kij. Nadchodził z przeciwnej strony i atakował Eskimosów.
I Kogmollokowie zobaczyli Brama. Porażeni strachem przed wyjącym szaleńcem, który poganiał swoją dziką zgraję, nie podnieśli przeciw niemu ani jednej strzelby, nie dali do niego ani jednego strzału. Ale gdy przeminęła pierwsza chwila osłupienia, jęli uciekać we wszystkich kierunkach, jak gdyby gonił za nimi sam diabeł z wszystkimi demonami.
Już wilki dopadły ich, podżegane przeraźliwym krzykiem swojego pana i spędziły w kierunku niego. Wtedy Bram jął siec ich bezlitośnie swoim kijem i zabił z nich trzy czwarte.
Olaf Anderson odsunął drąg, zamykający drzwi chaty i otworzył je. Razem z Filipem rzucił się na uciekających Eskimosów, strzelając do nich i zabijając tych, którzy wymknęli się Bramowi Johnsonowi. Wystrzały i zapach prochu podsyciły jeszcze zaciekłość szaleńca i jego wilków, rozszalałych żądzą krwi. Na próżno mali ciemnoskórcy błagali o litość. Krzyk ich zamierał w rzężeniu agonii. Wkrótce ostatni żywy Eskimos zniknął w lesie, gdzie wpadł ze swoimi wilkami Bram, nieznużony w pościgu.
Z dymiącą i pustą strzelbą w rękach zwrócił się Filip do swojego towarzysza. Wesoły i komiczny grymas pojawił się znowu na twarzy Olafa, jakkolwiek stał jeszcze cały drżący.
— Nie będziemy ich ścigać — rzekł, usiadłszy na jednym z pniów drzewa, porzuconych przez Eskimosów, i otarłszy sobie czoło. — Bram i jego wilki wystarczą do zupełnej ich klęski. Sądzę, że po ukończeniu pracy wróci do nas... A teraz myślę, że powinniśmy poczynić przygotowania do powrotu. Co myślisz o tym? Co do mnie, mam dosyć tej chaty. Siedziałem w niej zamknięty przez czterdzieści dni i nocy! Pfe! Nie chcę więcej. Czy masz trochę tytoniu do mojej fajki?... Zapalę ją i opowiem ci dalszy ciąg przerwanej historii, która cię tak interesuje. Powiedziałem więc, że księżniczka Cecylia i, jej ojciec...
— Księ... Księ... Co?
— Proszę cię, daj mi tytoń.
Filip podał swój kapciuch Szwedowi, który napchał swoją fajkę i ciągnął dalej:
— Cecylia jest z pochodzenia Dunką. Kiedy była jeszcze bardzo młoda, matka jej, która wyszła za mąż w Rosji, za autentycznego księcia, umarła. Mieszkała razem z ojcem, który ją wychowywał. Było to za czasów cara Mikołaja II. Wskutek intryg dworskich, zresztą obojętnych, w które wmieszany był słynny mnich Rasputin, Armina aresztowano i osadzono w twierdzy św. Piotra i Pawła w Petersburgu. Zamknięto go tam w podziemnej celi, pozbawionej wszelkich wygód. Nad celą przepływała Newa. Kiedy w końcu nieprzyjaciele jego podzielili się jego dobrami i milionami, wysłano go na sam kraniec Syberii, od strony Kamczatki. Oddani przyjaciele i krewni, którzy uciekli do Londynu, zajęli się małą Cecylią. Z chwilą wybuchu rewolucji i po zamordowaniu Rasputina, wygnańcy ci wynajęli okręt i wziąwszy ze sobą młodą księżniczkę, postanowili uwolnić więźnia i zabrać go z sobą do Europy. Wszystko odbyło się bez przeszkód. Okręt popłynął przez Morze Śródziemne, Kanał Suezki i Ocean Indyjski i dotarł do Morza Chińskiego. Armina znaleziono, postarzał się przedwcześnie, ale był żywy. Aby skrócić drogę powrotną, pewien sternik amerykański zaproponował Rosjanom, że opłynie Amerykę północną przez Cieśninę Behringa i Morze Lodowate. Przedsięwzięcie nie udało się i okręt został osaczony przez lodowce w zatoce Couronnement. Opuszczono go więc i ruszono w drogę z psami i saniami, pod przewodnictwem Eskimosów. Resztę znasz nieco. Z wrogimi plemionami musiano staczać walki. Prawie wszyscy Rosjanie zostali kolejno wybici. Kiedy nauczysz się, mój stary, języka księżniczki Cecylii, opowie ci sama szczegóły. Teraz, jeśli cię poślubi, musi pokochać Amerykę.
Kiedy Olaf skończył, nadeszła lady Cecylia. Objęła Filipa ramieniem za szyję, po raz pierwszy bez grozy niebezpieczeństwa. Wrogi los ustępował.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Było to nazajutrz około wieczora, kiedy sanie jechały z powrotem lodowatą drogą rzeki Pokładów Miedzi, gdy nagle mała karawana usłyszała z daleka ujadanie wilków Brama Johnsona. Ujadanie to huczało jak szum morza, a potem ucichło.
Kiedy zapadły ciemności rozbito obóz. Każdy był znużony. Olaf Anderson, otulony w futro, zabrane Eskimosom na polu walki, pełnił przez całą noc straż. Dwukrotnie jeszcze słyszano dziwny hałas, w którym głos człowieka mieszał się ze skowytem wilków.
Jechał dalej przez cały następny dzień w kierunku południowo-zachodnim, bez żadnego wydarzenia. Wieczorem obozowano na brzegu lasku, gdzie było pod dostatkiem suchych gałęzi i rozpalono wspaniały ogień, który oświecał z daleka biel Barrenu...
Owego to wieczoru pojawił się nagle Bram Johnson, majestatyczny i milczący. Jakkolwiek wszyscy spodziewali się jego przybycia, przybył tak niespodzianie, że Olaf i Filip, a nawet Cecylia i jej ojciec drgnęli z przerażenia.
W prawej ręce trzymał człowiek-wilk dziwny przedmiot, grubości kamienia brukowego, owinięty w futro Eskimosa, zamieniony na worek.
Bram zdawał się nie zważać na nikogo, prócz Cecylii. Stojąc przy blasku ognia patrzał tylko na nią. Zbliżył się do niej i mruknąwszy coś niewyraźnie złożył paczkę u jej stóp. Po chwili zniknął.
Szwed wstał, podniósł podarunek szaleńca i otworzył worek. Filip ujrzał, że brwi jego zmarszczyły się. Potem Olaf odszedł w kierunku jodeł i wrócił za chwilę z próżnymi rękami. Śmiejąc się, powiedział do Cecylii kilka słów.
Potem wziął na bok Filipa i rzekł:
— Powiedziałem, że to był kawał mrożonego mięsa, który ofiarował jej Bram. Nie trzeba jej mówić prawdy! W rzeczywistości była to odcięta głowa Blakea, którą złożył jej w hołdzie. Wiesz, że wśród Kogmolloków rozpowszechniony jest bardzo ten zwyczaj ofiarowywania osobom kochanym głowy swoich śmiertelnych nieprzyjaciół. Więc po cóż miała zazierać do worka, nieprawdaż?
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W raportach archiwum Królewskiej Policji Northlandu znajdują się osobliwe historie. Starannie przechowywana jest między innymi historia półobłąkańca Brama Johnsona. Wielka okładka zawiera wszystkie urzędowe akta tej sprawy. A więc najpierw znajduje się krótki raport dzielnego i wiernego kaprala Olafa Andersona z fortu Churchilla. Potem następuje bardziej szczegółowe zeznanie, podpisane przez pana i panią Brant, oraz przez ojca lady. Do tych dwóch dokumentów załączony jest egzemplarz oficjalnego ułaskawienia Brama Johnsona, wywyższający dawnego skazańca do rangi pupila Rządu Kanadyjskiego.
Policjanci, polujący z obowiązku na ludzi, są proszeni o pozostawienie go odtąd w spokoju. Wezwanie brzmi: „Brama Johnsona pozostawić w spokoju“. Rozporządzenie to jest rozumne i ludzkie.
Dziki kraj, po którym wałęsa się Bram, jest olbrzymi, więc w towarzystwie swoich wilków poluje on dalej przy bladym świetle księżyca i złotym poblasku gwiazd.