Rozdział XI Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział XII. • Juliusz Verne Rozdział XIII
Rozdział XI Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział XII.
Juliusz Verne
Rozdział XIII

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Wyzwanie.


Ekaterinburg według położenia geograficznego, jest miastem azyatyckiem, gdyż leży już za górami Uralskiemi, na ostatniej wschodniej pochyłości łańcucha. Niemniej jednak zależy od zarządu Permskiego, a tem samem liczy się do Rosyi Europejskiej. Wkroczenie to rządowe musi mieć swoje przyczyny.

I Michał i dwaj korespondenci z łatwością znaleźli środki komunikacyjne w mieście tak znacznem, założonem jeszcze w 1723 roku. W Ekaterinburgu wznosi się najznakomitsza mennica z całego cesarstwa; tam skoncentrowany jest ogólny zarząd kopalniami, Tak więc, miasto to stanowi punkt centralny przemysłu ważnego w kraju, obfitującym w pokłady metalowe, gdzie płucze się platyna i złoto.

W tej epoce ludność Ekaterinburga wzrosła niezmiernie. Rosyanie i Syberyjczycy zagrożeni wkroczeniem tatarów, zgromadzili się tutaj, uciekając przed hordami Feofar-Hana.

Tak więc, o ile środki komunikacyjne były trudne, chcąc się dostać do Ekaterinburga, o tyle były łatwe chcąc ztamtąd wyjechać. W zwykłych okolicznościach podróżni z całą swobodą puszczali się na drogi Syberyjskie.

W skutek tego zbiegu okoliczności, Harry Blount i Alcydes Jolivet, z łatwością mogli zamienić na telegę sławną półtelegę, którą dostali się do Ekaterinburga. Co do Michała, ten był posiadaczem tarantasu niezbyt uszkodzonego przebyciem gór Uralskich, potrzebował więc tylko kazać założyć trzy dobre konie, aby z szybkością puścić się drogą do Irkutska.

Aż do Tiumenu, a nawet do Nowo-Zaimskoje niezbyt wygodną miała być podróż, bo droga była jeszcze pełną wybojów. Ale za stacyą Nowo-Zaimskoje rozpoczynały się stepy prowadzące do Krasnojarska, prawie siedemset wiorst przestrzeni zajmujące.

Jak wiadomo, dwaj korespondenci zamierzali udać się do Iszymu, to jest o sześćset trzydzieści wiorst za Ekaterinburg. Tam mieli zasiągnąć wiadomości dotyczących obecnych wypadków, i bądź razem, bądź z osobna, stosownie do swego myśliwskiego zmysłu, udać się na teatr wojny.

Droga z Ekaterinburga do Iszymu była jedyną, którą Michał mógł się udać do Irkutska. Tylko jak wiemy, pragnąc ominąć kraj zajęty przez powstańców, miał zamiar nie zatrzymywać się nigdzie.

– Panowie, rzekł więc do swoich nowych towarzyszów, chętnie odbyłbym z wami jakąś część podróży, ale uprzedzam was, że nadzwyczaj szybko potrzebuję przybyć do Omska, bo i ja i siostra moja mamy się tam połączyć z matką naszą. A kto wie czy zdołamy przybyć do miasta za nim je zajmą Tatarzy. Na stacyach więc będę się zatrzymywał o tyle tylko, o ile tego będzie wymagać zmiana koni i dniem i nocą jechać będę.

– My takiż sam zamiar mamy, odrzekł Harry Blount.

– Więc dobrze, ale nie traćcie chwili. Najmijcie lub kupcie powóz któregoby…

– Któregoby tylna część, dodał Alcydes Jolivet, jednocześnie z przednią raczyła przybyć do Iszymu.

Nie dłużej jak w pół godziny po powyższej rozmowie, roztropny Francuz znalazł tarantas prawie taki sam jak Michała, w którym i on i jego towarzysz niezwłocznie zajęli miejsca.

Nadia i Michał wsiedli do swego i jednocześnie obydwa ekwipaże wyjechały z Ekaterinburga.

Tak więc Nadia była wreszcie na Syberyi i na drodze prowadzącej do Irkutska! Jakie myśli podówczas mogły zajmować młodą Inflantkę? Trzy rącze rumaki niosły ją po ziemi mieszkania jej ojca, stepów nie widziała prawie, wzrok jej sięgał dalej szukając twarzy rodzica. Nie patrzyła prawie na kraj, przebywany z szybkością piętnastu wiorst na godzinę. Tutaj mało jest pól uprawnych, ziemia jest jałową, obfituje tylko w żelazo, miedź, platynę i złoto. To też co chwila napotyka się zakłady przemysłowe, o rolne zaś osady bardzo trudno. Trudno byłoby znaleść rękę uprawiającą ziemię, zasiewającą pola, zbierającą żniwo, kiedy o wiele jest korzystniejszem kopanie w ziemi, lub podkładanie miny. Motykę widzieć można wszędzie, rydla nigdzie.

Jednak myśl Nadii chwilami opuszczała dalekie prowincye jeziora Bajkalskiego, powracając do sytuacyi obecnej. Obraz życia zacierał się cokolwiek, a w zamian widziała swego wspaniałomyślnego towarzysza, naprzód na kolei żelaznej Włodzimierskiej, gdzie Opatrzność po raz pierwszy ukazała go jej. Przypomniała sobie jego troskliwość w czasie podróży, przybycie do domu policyi w Niżnym-Nowgorodzie, uprzejmość z jaką nazwał ją swoją siostrą, starania o niej podczas podróży Wołgą, nakoniec wszystko co zdziałał podczas strasznej nocy w górach Uralskich, chroniąc jej tycie z narażeniem własnego!

Tak więc Nadia myślała o Michale. Dziękowała Bogu iż postawił na jej drodze walecznego tego obrońcę, wspaniałomyślnego a delikatnego opiekuna. Pod jego strażą czuła się bezpieczną i spokojną. Prawdziwy brat nie mógłby lepiej nad nią czuwać! Nie lękała się już żadnej przeszkody, teraz była pewną przybycia do celu.

Co do Michała, ten myślał dużo, lecz mówił mało. On także z swojej strony dziękował Bogu iż pozwolił mu spotkać Nadię, a jednocześnie dal środek pokrycia swej prawdziwej osobistości i spełnienia dobrego uczynku. Nieustraszony spokój dziewicy musiał mu się podobać. Dla czegóż jednak naprawdę siostrą jego nie była? Doświadczał on o tyle szacunku o ile i życzliwości dla swej młodej towarzyszki, pięknej i heroicznej zarazem. Czuł on, iż znalazł serce, jedno z tych co zachowując swą czystość, stają się pełnemi poświęcenia zarazem.

Od chwili wstąpienia na ziemię syberyjską, rozpoczęło się prawdziwe niebezpieczeństwo dla Michała. Jeżeli dwaj dziennikarze dobrze byli poinformowani, jeżeli sławny O* w istocie przebył granicę, należało działać z największą przezornością. Teraz okoliczności zmieniły się, bo szpiedzy tatarscy musieli się uwijać po prowincyach syberyjskich. Gdyby odkryto jego incognito, gdyby się dowiedziano iż jest kuryerem cesarskim, misya jego przepadłaby, a może i sam padłby ofiarą! Michał coraz więcej czuł ciążącą na nim odpowiedzialność.

Podczas gdy rzeczy tak stały w pierwszym powozie, zobaczmy co się działo w drugim? Nic nadzwyczajnego. Alcydes Jolivet mówił zdaniami, Harry Blount odpowiadał monosylabami. Każdy spoglądał na rzeczy według swego punktu widzenia i robił odpowiednie notatki – notatki wreszcie niezbyt urozmaicone, podczas przebywania pierwszych prowincyi syberyjskich.

Na każdej stacyi dwaj podróżni wysiadali i spotykali się z Michałem. Nadia wtedy tylko wysiadała, jeżeli miano jeść śniadanie lub objadować, siadała przy stole, mówiła zaś bardzo mało.

Alcydes Jolivet, wprawdzie w wszelkich granicach przyzwoitości, ale nieustannie nadskakiwał młodej Inflantce, znajdując ją zachwycającą. Uwielbiał milczącą energię w czasie podróży tak utrudzającej i niebezpiecznej.

Przystanki te nie bardzo podobały się Michałowi. To też na każdej stacyi naglił do odjazdu, zachęcał jemszczyków, przyspieszał założenie koni do tarantasa. Potem po ukończeniu posiłku odbytego szybko – za szybko podług przekonań Harrego Blount, lubiącego jadać metodycznie, – wyjeżdżano, a dziennikarze pędzili także jak orły, bo płacili po książęcemu, jak mówił Alcydes Jolivet.

Rozumie się że Harry Blount nie interesował się wcale młodą dziewczyną. Był to jedyny przedmiot o jakim nie rozprawiał z swoim towarzyszem, Honorowy ten szlachcic nie miał zwyczaju robić dwóch rzeczy jednocześnie.

A kiedy Alcydes Jolivet zapytał go kiedyś, w jakim wieku może być młoda Inflantka:

– Co za młoda Inflantka? zapytał najpoważniej w świecie, przymrużywszy oczów.

– Do licha! siostra Michał Korpanoff.

– A więc to jego siostra?

– Nie, jego babka! odparł Alcydes Jolivet zniecierpliwiony taką obojętnością.

– Gdybym był przy jej urodzeniu wiedziałbym! najnaturalniej w świecie Harry Blount odpowiedział.

Kraj przebywany był prawie pusty. Czas był przyjemny, niebo trochę pochmurne, temperatura znośna. Gdyby ekwipaże były wygodniejsze, podróżni mieliby drogę przyjemną. Jechali z całą zadziwiającą a możliwą szybkością, znaną tylko w Rosyi.

Ale jeżeli kraj zdawał się opuszczonym, było to wynikiem. obecnych okoliczności. Na polach albo bardzo niewielu, albo wcale nie spotykano wieśniaków. Gdzie niegdzie wsie bezludne wskazywały blizkie wkroczenie Tatarów. Mieszkańcy zabrawszy swoje trzody i konie, chronili się na płaszczyzny północne.

Szczęściem usługa na poczcie odbywała się bardzo porządnie, zarówno jak i telegraf gdzie druty nie były jeszcze przerwane. Na każdej stacyi dostawano koni, Przy każdym telegrafie przesyłano depesze. To też Harry Blount i Alcydes Jolivet nie omieszkali korzystać z tego.

Aż dotąd podróż Michała odbywała się w warunkach zadawalniających. Kuryer cesarski nie był narażonym na najmniejsze opóźnienie.

Na drugi dzień po wyruszeniu tarantasów z Ekaterinburga, przybyły one do miasteczka Tuługujsk o godzinie siódmej rano, przebywszy dwieście wiorst bez żadnego wypadku.

Tam poświęciwszy pół godziny na śniadanie, podróżni z całą szybkością pojechali dalej.

Tego samego dnia o godzinie pierwszej wieczorem tarantasy przybyły sześćdziesiąt wiorst dalej do Tiumeniu.

Tiumeń liczący zazwyczaj dwanaście tysięcy mieszkańców, obecnie liczył ich prawie dwa razy więcej.

Miasto to, pierwszy punkt przemysłowy otworzony przez Rosyę na Syberyi, odznaczające się piękną fabryką dzwonów i metalów, nigdy nie było tak ożywione.

Dwaj korespondenci udali się natychmiast po nowiny. Te które Syberyjczycy przynosili z teatru wojny nie były wcale uspokajające.

O godzinie ósmej wieczorem dwa tarantasy posunęły się o siedmdziesiąt pięć wiorst dalej i przybyły do Jałutozowsk.

Przeprzężono szybko, Wyjeżdżając z miasta trzeba było przebyć promem rzekę Tobol, że jednak rzeka ta jest spokojną, przeprawa odbyła się szczęśliwie, ale prawdopodobnie niejednokrotnie jeszcze trzeba ją będzie w czasie podróży powtórzyć, w warunkach mniej szczęśliwych.

O północy przybyli do miasta Nowo-Zaimska, pozostawiając już za sobą drogę nierówną, pokrytą drzewami.

Tutaj dopiero rozpoczynało się to co jest w istocie stepami syberyjskiemi, ciągnącemi się aż do okolic Krasnojarska. Była to bezgraniczna płaszczyzna, rodzaj szerokiej pustyni zarosłej trawą. Całym widokiem były słupy telegraficzne, stojące po obydwóch stronach drogi. Zresztą droga nie odznaczała się niczem od płaszczyzny, chyba kurzem wznoszącym się za kołami tarantasów. Gdyby nie ta biaława wstęga, ciągnąca się szeroko, możnaby się sądzić w pustyni.

Michał i jego towarzysze z podwójną szybkością puścili się przez stepy. Konie podniecane przez jemszczyków, nie napotykając żadnej przeszkody, pochłaniały prawie przestrzeń. Tarantasy toczyły się prosto do Iszymu, gdzie dwaj korespondenci mieli pozostać, jeżeli żaden wypadek nie zmieni postanowienia.

Dwieście wiorst dzieli Nowo-Zaimsk od Iszymu, i nazajutrz około godziny ósmej wieczorem, powinnyby one być przebyte, nb. nie straciwszy ani chwili czasu. W przekonaniu jemszczyków, jeżeli podróżni nie byli wielkiemi panami, to godni byli być nimi, dzięki ich wspaniałym trinkgeldom.

W istocie nazajutrz 23 Lipca, dwa tarantasy były już blisko o trzydzieści wiorst od Iszymu.

W tej chwili Michał spostrzegł na drodze zaledwo widziany wśród tumanów kurzu, powóz poprzedzający jego ekwipaż. Ponieważ jego konie mniej zmęczone szybciej biedz mogły, za chwilę spodziewał się z nim połączyć.

Nie był to ani tarantas ani telega, ale powóz pocztowy cały zakurzony, co świadczyło iż daleką musiał odbyć drogę. Pocztylion popędzał konie i tylko nieustannemi przekleństwami utrzymywał je w galopie. Powóz ten z pewnością przez Nowo-Zaimsk nie przechodził, musiał więc jaką uboczną drogą stepową dostać się na drogę do Irkutska. Michał i jego towarzysze zobaczywszy powóz toczący się do Iszymu, jedną myśl tylko mieli – wyprzedzić go i przybyć wpierw na stacyę pocztową, aby zająć dla siebie konie, jeżeli tam były jakie. Powiedziawszy więc słowo jemszczykowi, za chwilę zrównali się z powozem.

Michał podążał pierwszy.

W tej chwili ukazała się głowa w drzwiczkach powozu.

Michał zaledwo miał czas spojrzeć na nią. Jednakże jakkolwiek szybko wymijał, wyraźnie dosłyszał wyraz wymówiony nakazującym tonem stosujący się do niego.

– Stój!

Nie zatrzymano się. Przeciwnie powóz został wyprzedzony przez dwa tarantasy. Wtedy rozpoczęły się wyścigi, bo konie powozowe zapewne podbudzone biegiem koni wymijających je, odnalazły na kilka chwil siłę. Trzy ekwipaże zniknęły w tumanie kurzu. Z tego białawego obłoku wzbijały się tylko jak wystrzały, trzaskanie z batów zmięszane z wykrzyknikami i złorzeczeniami gniewu.

Z tem wszystkiem pierwszeństwo zostało przy Michale i jego towarzyszach – korzyść ta mogła być wielką, jeżeli na stacyi pocztowej mało było koni. Zaprzęgi do dwóch powozów, nie zawsze znajdą się bez pewnej zwłoki.

W pół godziny potem, powóz zostawiony na stepach, stał się punktem zaledwo widzialnym na horyzoncie.

O godzinie ósmej wieczorem, tarantasy przybyły na stacyę pocztową do Iszymu.

Wiadomości były coraz więcej niepokojące. Miasto było zagrożone przedniemi strażami kolumn tatarskich.

Michał przybywszy na stacyę zażądał natychmiast koni dla siebie.

Dobrze zrobił wyprzedziwszy powóz, tylko trzy konie były na stacyi zdolne do podróży; reszta zaś była zmęczona.

Poczthalter kazał zaprzęgać.

Co do dwóch korespondentów, ci mając zamiar zatrzymać się w Iszymie, niepotrzebowali koni natychmiast.

W dziesięć minut dano znać Michałowi, że już zaprzężono.

– Dobrze, odpowiedział.

Potem podszedłszy do dwóch dziennikarzy przemówił:

– Ponieważ panowie zostajecie w Iszymie, następuje chwila rozstania.

– Jakto panie Korpanoff, więc nawet godziny nie zostaniesz w Iszym? powiedział Alcydes Jolivet.

– Nie panie, i pragnąłbym opuścić Iszym przed przybyciem wyprzedzonego przez nas powozu.

– Czy obawiasz się, aby podróżny nie chciał ci zabrać koni?

– Nadewszystko pragnę uniknąć wszelkiej sprzeczki.

– A zatem panie Korpanoff, pozostaje nam już tylko podziękować jeszcze raz za oddaną nam przysługę i przyjemność podróżowania razem, powiedział Alcydes Jolivet.

– Być może iż spotkamy się jeszcze w Omsku, dodał Harry Blount.

– Być może, ponieważ ja prosto tam się udaję.

– A więc szczęśliwej podróży panie Korpanoff, a niech Bóg strzeże od telegi.

Dwaj korespondenci wyciągali ręce do Michała z zamiarem uściśnięcia jak najserdeczniejszego, kiedy usłyszano turkot powozu na zewnątrz.

Prawie natychmiast drzwi otwarły się z łoskotem i stanął w nich człowiek.

Byłto podróżny z powozu, postać miał wojskową, lat około czterdziestu, wysoki, silny, barczysty, zarost gęsty, rudy. Mundur jego nie miał żadnych oznak. Szabla kawaleryjska brzęczała u pasa, w ręku trzymał szpicrutę.

– Koni, powiedział tonem przywykłego do rozkazywania.

– Niemam już koni, odpowiedział poczthalter z ukłonem.

– Ja potrzebuję koni natychmiast.

– Niepodobna.

– Cóż więc za konie stoją założone u tarantasa?

– Należą one do tego oto podróżnego, i wskazał na Michała.

– Odprzęgać je!… rzekł podróżny głosem niedopuszczającym odpowiedzi.

Wtedy Michał wystąpił:

– Te konie do mnie należą, powiedział.

– Cóż mnie to obchodzi! Ja ich potrzebuję. Dalej! żywo! nie mam czasu do stracenia!

– I ja nie mam czasu do stracenia, odparł Michał z trudnością zachowując krew zimną. Nadia była przy nim, spokojna także, ale wewnętrznie zaniepokojona sceną której należało lepiej uniknąć.

– Dosyć! powiedział podróżny.

– Odprzęgać te konie, krzyknął na poczthaltera tonem groźnym, odprzęgać i zakładać do mego powozu!

Poczthalter nie wiedział co począć, spoglądał na Michała mającego prawo stawić opór niesłusznym wymaganiom podróżnego.

Michał zawahał się. Nie chciał korzystać ze swej podorożny, gdyż to zwróciłoby nań uwagę, zarówno nie chciał także ustąpić koni, bo to o kilka godzin opóźniłoby jego podróż, a jednak nie chciał rozpoczynać walki, mogącej narazić jego poselstwo.

Dwaj dziennikarze patrzyli nań gotowi przyjść z pomocą.

– Moje konie pozostaną u mego powozu, powiedział Michał nie podnosząc głosu, tak jak to przystało zwyczajnemu kupcowi z Irkutska.

Podróżny poskoczył do Michała i kładąc rękę na jego ramieniu powiedział:

– Więc to tak! zawołał głosem grzmiącym. Nie chcesz mi ustąpić swoich koni?

– Nie.

– Dobrze, należeć one będą da tego, kto będzie mógł nimi pojechać! Broń się, bo nie będę cię oszczędzał?

I przy tych słowach podróżny szybko dobył szabli i stanął w postaci obronnej.

Nadia rzuciła się przed Michała…

Harry Blount i Alcydes Jolivet postąpili ku niemu.

– Nie będę się bił, krótko powiedział Michał, skrzyżowawszy ręce na piersiach.

– Nie będziesz się bił?

– Nie.

– Nawet i potem? krzyknął podróżny.

I zanim go zdołano powstrzymać, szpicrutą uderzył w plecy Michała.

Na tę zniewagę, Michał zbladł straszliwie. Ręce wzniósł jak gdyby chciał zdruzgotać tego grubianina. Ale nadzwyczajnym wysileniem zdołał zapanować nad sobą. Pojedynek, było to gorzej aniżeli opóźnienie, poselstwo jego przepaść by mogło!… Lepiej kilka godzin stracić… Tak! ale połknąć tę zniewagę!

– Czy teraz będziesz się bił nikczemniku?

– Nie! odparł Michał, nie drgnąwszy nawet, ale patrząc w twarz przeciwnika.

– Konie natychmiast! krzyknął tenże.

I wyszedł z sali.

Poczthalter niechętnie spojrzawszy na Michała, wyszedł za podróżnym.

Wrażenie dziennikarzy nie mogło być także korzystne dla Michała. Ich nieuznanie było widoczne. Jakto, ten młody, silny człowiek, pozwolił się znieważyć i nie żądał zadość uczynienia! Ukłonili mu się zimno i wyszli, a Alcydes Jolivet mówił do Harrego Blount:

– Nigdy nie sądziłbym aby człowiek tak znakomicie płatający niedźwiedzie, zdolnym był do tego! Czy byłoby prawdą że odwaga ma swoje chwile tylko? Nie, tego nie rozuumiem!

Za chwilę turkot kół i trzaskanie z bicza wiastowało że powóz zaprzężony końmi od tarantasa, szybko opuszczał dom pocztowy.

Nadia niezachwiana, Michał drżący jeszcze pozostali sami w sali pocztowej.

Kuryer z rękami wciąż założonemi usiadł. Zdawał się być posągiem. Czerwoność ale nie rumieniec, mający być rumieńcem wstydu, zastąpiła bladość poprzednią.

Nadia nie wątpiła iż tylko ważne przyczyny mogły zmusić takiego jak on człowieka do zniesienia podobnej zniewagi.

To też podchodząc do niego, tak jak on podszedł do niej w domu policyi w Niżnym-Nowgorodzie powiedziała:

– Bracie podaj, mi rękę!

I jednocześnie gestem prawie macierzyńskim, otarła łzę błyszczącą w oku towarzysza.