Rozdział XII Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział XIII. • Juliusz Verne Rozdział XIV
Rozdział XII Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział XIII.
Juliusz Verne
Rozdział XIV

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Obowiązek przedewszystkiem.


Nadia odgadła że jakaś tajemnica kierowała czynami Michała, że z przyczyn jej niewiadomych, nie należał on do siebie, że nie miał prawa rozporządzać swoją osobą, i że w obecnej chwili, bohatersko poświęcił osobistość obowiązkowi.

Nadia nie żądała wyjaśnień od Michała. Czyż ręka którą mu podawała nie odpowiadała naprzód na wszystko co mógł jej powiedzieć?

Michał cały wieczór milczał. Ponieważ poczthalter dopiero nazajutrz mógł dostarczyć koni, musieli nocować na poczcie. Nadia powinna była z tego skorzystać, aby wypocząć cokolwiek w pokoju dla niej przygotowanym.

Bezwątpienia, dziewicą byłaby wolała pozostać z swoim towarzyszem, ale czuła iż on potrzebuje samotności, dla tego to zamierzała udać się do swego pokoju.

Jednakże nie mogła odejść nie pożegnawszy go…

– Bracie… szepnęła.

Ale Michał powstrzymał ją giestem. Dziewczyna westchnęła i odeszła.

Michał nie kładł się wcale. Nie mógłby spać ani jednej godziny, Uderzenie spicruty zdawało się parzyć go zarzewiem.

–Dla Ojczyzny! wyszeptał.

Bądź co bądź, czuł gwałtowną potrzebę dowiedzenia się, kto był ten co go uderzył, zkąd przybywał i dokąd się udawał. Rysy twarzy wyryły się tak dobrze w jego pamięci, iż nie przypuszczał aby kiedykolwiek zatrzeć się mogły.

Michał kazał zawołać poczthaltera.

Ten jako Syberyjczyk prawdziwy przyszedł natychmiast, patrząc cokolwiek z góry na młodzieńca i oczekując jego zapytań.

– Czy jesteś krajowcem? zapytał go Michał.

– Tak.

– Czy znasz człowieka który wziął moje konie?

– Nie.

– Nigdy go nie widziałeś?

– Nigdy.

– Jak sądzisz, kto może być ten człowiek?

– Pan umiejący zjednywać sobie posłuszeństwo!

Wzrok Michała wpił się jak ostrze sztyletu w serce Syberyjczyka, ale ten oczu nie spuścił.

– Ty pozwalasz sobie sądzić mnie! krzyknął Michał.

– Tak, odparł Syberyjczyk, bo są rzeczy których nawet kupiec nie przyjmuje bez oddania.

– Uderzenia szpicrutą?

– Uderzenia szpicrutą, młodzieńcze. Mój wiek i siły pozwalają mi powiedzieć ci to!

Michał zbliżył się do poczthaltera, oparł obiedwie ręce na jego ramionach i głosem dziwnie spokojnym powiedział:

– Odejdź przyjacielu! odejdź! Zabiłbym cię!

Tym razem poczthalter zrozumiał.

– Tak wolę, wyszeptał.

I odszedł nie dodawszy słowa.

Nazajutrz dnia 24 Lipca o godzinie ósmej rano, przy tarantasie stały już zaprzężone trzy silne rumaki. Michał i Nadia zajęli miejsca, a Iszim zkąd oboje tak straszne wywozili pamiątki, znikł wkrótce za nimi.

Na rozmaitych stacyach gdzie tego dnia zatrzymywał się Michał, mógł sprawdzić, że podróżny wciąż go wyprzedzał na drodze do Irkutska, nie tracąc chwili czasu, nie zatrzymując się nigdzie na stepach.

O godzinie czwartej wieczorem, siedmdziesiąt pięć wiorst dalej na stacyi Abajskaja, Iszim należało przebyć.

Przeprawa ta miała być cokolwiek trudniejszą od przeprawy Tobolskiej. W istocie nurt Iszimu jest dość gwałtowny w tym punkcie. Podczas zimy wszystkie wody na stepach zmarznięte na kilka stóp grubości, łatwe są do przebycia, a podróżny przebywa je nie wiedząc nawet, bo łożyska ich nikną pod świeżem nakryciem pokrywającem stepy; ale w lecie przebycie ich połączone jest z wielu trudnościami.

W istocie aż dwóch godzin potrzebowano do przebycia rzeki Iszim – to doprowadzało Michała do rozpaczy, tem więcej, że wioślarze opowiadali niepokojące wieści o najściu Tatarów.

Oto co mówiono:

Przednie straże Feofar-Hana, ukazały się już na wybrzeżach niższego Iszimu, w okolicach gubernii Tobolskiej. Omsk był zagrożony. Michał pragnął więc jak najspieszniej dostać się do Omska. Może tam uda mu się wyprzedzić forpoczty tatarskie i znaleźć jeszcze drogę wolną do Irkutska.

Właśnie w miejscu gdzie zatrzymał się tarantas, kończy się „łańcuch Iszimu” łańcuch wież i forteczek drewnianych, ciągnący się od południowej granicy Syberyi aż na przestrzeni wiorst czterystu. Dawniej forteczki te zajmowali Kozacy, chroniąc okolice od wkroczenia Tatarów. Ale opuszczone zupełnie, odkąd rząd ruski sądził, iż hordy że zostały już przyprowadzone do zupełnego posłuszeństwa, nie mogły służyć właśnie wtenczas, kiedy się okazały potrzebnemi. Większa część tych warowni została w popiół obróconą, a dym z niedogasłych jeszcze szczątków, zwiastował zbliżanie się Tatarów.

Skoro tylko prom wysadził tarantas z zaprzęgiem na prawe wybrzeże rzeki Iszym, drogę na stepach rozpoczęto z poprzednim pośpiechem.

Była godzina siódma wieczorem. Czas był niezmiernie pochmurny. To też deszcz padał kilkakrotnie, co przyczyniło się do opadnięcia kurzu i polepszenia drogi.

Michał od wyruszenia z Iszim ciągle milczał. Pomimo to jednak nad Nadią wciąż czuwał z jednaką pieczołowitością, ale dziewczyna na nic się nie żaliła. Byłaby ona rada przypiąć skrzydła koniom tarantasu. Jakiś głos wewnętrzny mówił jej, iż, Michałowi jeszcze pilniej aniżeli jej było przybyć na miejsce, to jest do Irkutska, a ileż to wiorst jeszcze ich dzieliło.

Przyszło jej także na myśl, że jeżeli do Omska wkroczyli Tatarzy, matka Michała mieszkająca w tem mieście, była narażoną na niebezpieczeństwo, co niepomału musiało niepokoić jej syna, i że to jedno już mogło usprawiedliwić jego pośpiech.

Po chwili więc, Nadia zaczęła mówić o staruszce i osamotnieniu w jakiem była podczas ostatnich wypadków.

– Czy od czasu wkroczenia Tatarów miałeś jaką od twej matki wiadomość zapytała.

– Żadnej Nadia. Ostatni list od matki miałem przed dwoma miesiącami. Marfa jest kobietą odważną i energiczną. Pomimo podeszłego wieku, całą siłę moralną zachowała. Umie ona cierpieć.

– Odwiedzę ją bracie, żywo pochwyciła Nadia. Ponieważ ty zowiesz mnie siostrą, jestem córką Marfy!

A że Michał nic nie odpowiadał dodała:

– Może twoja matka mogła wyjechać z Omska?

– Być może Nadia, a nawet mam nadzieję iż udało jej się dostać do Tobolska… Staruszka nienawidzi Tatarów. Zna stepy i nie lęka się, – i radbym aby ująwszy swój kij w rękę udała się wybrzeżem Irtyszu. Niema kąta w całej okolicy któregoby nie znała. Ileż to razy przebiegała ona cały kraj ze starym ojcem; i ileż to razy ja sam, dziecko jeszcze, biegłem za nimi w pustynie syberyjskie! Tak Nadia, mam nadzieję, że matka moja Omsk opuściła!

– A kiedy ją zobaczysz?

– Zobaczę ją… wracając.

– Jednak jeżeli matka twoja jest w Omsku, poświęcisz godzinę aby ją uściskać?

– Nie, Nadia, nie pójdę do niej.

– Nie zobaczysz jej?

– Nie, Nadia! odparł Michał głosem wzruszonym.

– Mówisz: nie! Ah bracie, jeżeli twoja matka jest w Omsku, czyż możesz jej nie widzieć, z jakiego powodu?

– Z jakiego powodu Nadia! pytasz o przyczynę, wykrzyknął Michał głosem tak wzruszonym, że aż Nadia zadrżała. Ależ z powodów które uczyniły mnie cierpliwym aż do nikczemności z nędznikiem który…

Nie miał siły dokończyć.

– Uspokój się bracie, rzekła Nadia słodkim głosem. Ja wiem, a raczej czuję jedną rzecz tylko. To jest że jakieś uczucie kieruje obecnie twojem postępowaniem; uczucie obowiązku więcej nietykalnego niż obowiązek syna względem matki!

Nadia umilkła, unikała ona wszystkiego co tylko mogło mieć związek z osobistem położeniem Michała. Była w tem jakaś tajemnica, którą należało uszanować, ona ją też szanowała.

Nazajutrz dwudziestego piątego Lipca o godzinie trzeciej rano, tarantas przybył na stacyę pocztową Tionkalińsk, odbywszy drogę stu dwudziestu wiorst od przebycia Iszimu.

Szybko zmieniono konie. Jednak po raz pierwszy dopiero, jemszczyk robił jakieś trudności z wyjazdem, utrzymując że tatarzy włóczą się już po stepie, powóz zaś, konie i podróżni, nie byli złym łupem dla tych rabusiów.

Dopiero środkami pieniężnemi Michał zdołał zmienić przekonanie jemszczyka, gdyż i tym razem nie chciał korzystać z swojej podorożnej.

Nakoniec tarantas wyruszył i o trzeciej po południu przybył do Kulatinskoje. W godzinę potem był już na wybrzeżu Irtyszu. Do Omska już było zaledwie wiorst dwadzieścia…

Irtysz szeroka to rzeka i najgłówniejsza odnoga syberyjska, której wody płyną ku północy Azyi. Początek bierze w górach Ałtajskich, przepływa prostopadle ku stronie północno-zachodniej i wpada do rzeki Obi, po przebieżeniu prawie siedmiu tysięcy wiorst.

W tej porze roku wody Irtyszu wzbierają nadzwyczajnie, w skutek tego przeprawa przez rzekę była dosyć niebezpieczną. Pływak najlepszy nawet, nie byłby w stanie jej przebyć, a nawet i na promie podróż ta nie była wolną od wszelkiego niebezpieczeństwa.

Ale niebezpieczeństwo nie mogło zatrzymać Michała i Nadi, zdecydowanych na wszystko.

Jednak Michał proponował swej towarzyszce, iż naprzód on sam przewiezie promem ich ekwipaż, pozostawiwszy zaś cały zaprzęg na drugim brzegu, po nią powróci.

Nadia odmówiła, byłaby to godzina opóźnienia, a ona dla swego bezpieczeństwa nie chciała być powodem zwłoki.

Umieszczenie na promie nie odbyło się bez trudności, gdyż wybrzeże było urwiste, w części zalane, i prom nie mógł przybyć dość blizko.

Po półgodzinnej pracy, zdołano nakoniec umieścić tarantas i trzy konie, Michał, Nadia i jemszczyk zajęli miejsca i odpłynięto.

Z początku wszystko szło dobrze. Wioślarze odpychali się bardzo zręcznie bosakami, lecz w miarę jak wypływali na otwartą rzekę, bosaki stawały się prawie bezużytecznemi – końce bosaków przechodziły zaledwo o stopę nad powierzchnię rzeki, co użycie ich niezmiernie utrudniało.

Michał i Nadia, siedząc na tyle promu z pewnym niepokojem przyglądali się manewrom wioślarzy.

– Baczność! krzyknął jeden z wioślarzy do towarzyszów.

Krzyk ten wywołany nowym kierunkiem promu, nie był bezzasadnym. Chodziło o umiejętne użycie bosaków i skierowanie promu ku prawemu brzegowi.

Można było obrachować na pewno, iż przybędzie on tam o pięć lub sześć wiorst od miejsca wylądowania; ale wszystkim chodziło o to, aby ludzie i zwierzęta przybyli na miejsce bez wypadku.

Dwaj przewoźnicy, ludzie silni, zachęceni obietnicą hojnej zapłaty, nie wątpili o szczęśliwem przepłynięciu Irtyszu.

Ale były wypadki których nie mogli przewidzieć, gdzie ani ich gorliwość, ani zręczność na nicby się przydać nie mogły.

Prom znajdował się na samym środku rzeki, płynął z szybkością dwóch wiorst na godzinę, kiedy Michał powstał bacznie przyglądając się rzece.

Spostrzegł on kilka łodzi szybko prądem niesionych, do czego i wiosła im pomagały.

Nagle twarz Michała zmarszczyła się i mimowolnie krzyknął.

– Co to jest, zapytała dziewica?

Ale zanim Michał zdążył odpowiedzieć, jeden z przewoźników krzyknął przerażony:

– Tatarzy! Tatarzy!

Były to łodzie z żołnierzami tatarskimi, szybko płynące Irtyszem, mające za kilka minut doścignąć promu, zbyt przeciążonego aby mógł uciekać.

Przewoźnicy krzyknęli przeraźliwie i porzucili bosaki.

– Odwagi przyjaciele! krzyknął Michał, odwagi! Pięćdziesiąt rubli dla was, jeżeli przybijemy do prawego brzegu, zanim łodzie przybędą!

Wioślarze zachęceni temi słowami, porwali za bosaki manewrując z podwójną siłą, ale wkrótce przekonali się, iż nie zdołają uniknąć Tatarów.

Czyż mieliby bez zaczepienia ich przepłynąć? nie byłoto prawdopodobnem! Przeciwnie, wszystkiego należało się lękać od tych rabusiów!

– Nie lękaj się Nadia, powiedział Michał, lecz bądź na wszystko przygotowaną.

– Jestem gotową, odrzekła Nadia.

– A gdyby wypadło rzucić się w rzekę?

– Jeżeli ty mi to powiesz.

– Miej we mnie ufność Nadia.

– Mam ją!

Łodzie tatarskie zaledwo o sto stóp były oddalone. Niosły one oddział żołnierzy wysłanych na zwiady do Omska.

Prom daleko jeszcze był od brzegu. Przewoźnicy podwajali usiłowania. Michał przyłączył się do nich, chwycił bosak i manewrował nim z nadludzką siłą. Gdyby mógł dostać się do brzegu, wsiąść w tarantas, miał niejaką szansę ucieczki tatarom pieszym. Ale wszystkie trudy miały pozostać daremnemi!

– Saryn na kitchon! krzyknęli żołnierze pierwszej lodzi.

Michał znał ten okrzyk wojenny korsarzy tatarskich, jedyną nań odpowiedzią miało być położenie się.

A że ani on, ani też przewoźnicy nie usłuchali tego wezwania, kilka wystrzałów padło jednocześnie zabijając dwa konie przy tarantasie.

W tej chwili łodzie przybiły do promu.

– Pójdź Nadia! krzyknął Michał, gotów rzucić się wy wodę.

Dziewica miała już iść za nim, kiedy Michał dosięgnięty lancą, wpadł do rzeki. Prąd porwał go, chwilę poruszał ręką nad wodą i zniknął.

Nadia krzyknęła, ale zanim miała czas skoczyć za Michałem, schwycono ją, porwano i wsadzono do łodzi.

Po chwili, przewoźnicy byli zabici, prom na los szczęścia zostawiony, a Tatarzy płynęli dalej wodami Irtyszu.