Rozdział XIII Z Moskwy do Irkutska • Część I. Rozdział XIV. • Juliusz Verne Rozdział XV
Rozdział XIII Z Moskwy do Irkutska
Część I. Rozdział XIV.
Juliusz Verne
Rozdział XV

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Matka i syn.


Omsk jest urzędową stolicą Syberyi zachodniej. Nie jest on głównem miastem gubernii tego nazwiska, ponieważ Tomsk więcej liczy mieszkańców, ale w Omsku ma swoją rezydencyę gubernator, zarządzający tą pierwszą połową Rosyi azyatyckiej. Omsk, mówiąc właściwie, z dwóch miast się składa, jednego li tylko przez władzę i urzędników zamieszkałego, drugiego wyjątkowo zajętego przez kupców syberyjskich, chociaż okolica ta nie jest zbyt handlową.

Miasto to liczy od dwunastu do trzynastu tysięcy mieszkańców. Jest ono bronionem szańcem z bastyonów, ale fortyfikacye że usypane z ziemi, stanowią obronę bardzo niewystarczającą. To też Tatarzy wiedząc o tem dobrze, usiłowali zdobyć je siłą, i udało im się to po kilkodniowem oblężeniu.

Garnizon Omska zmniejszony do dwóch tysięcy ludzi, bohaterski stawiał opór. Ale naciskany przez wojska emira, wyparty z miasta kupieckiego, musiał się cofnąć do miasta wyższego.

Tamto gubernator, oficerowie i żołnierze obwarowali się, urządzając z wyższego okręgu Omska, pewien rodzaj cytadeli, gdzie dotąd trzymali się w tej improwizowanej fortecy, nie spodziewając się znikąd pomocy na czas. W istocie, wojska tatarskie płynąc z biegiem Irtyszu, codziennie wzmacniały się świeżemi posiłkami, i zbliżały szybko pod dowództwem pułkownika Iwana O**.

Pułkownik zarówno dziki jak Tatarzy którym przewodniczył, posuwał się naprzód z umiejętnością wyćwiczonego żołnierza. Pochodząc z krwi mongolskiej, lubił podstęp, z prawdziwą przyjemnością urządzał zasadzki i nie cofnął się przed niczem, jeżeli to tylko miało mu posłużyć do podchwycenia tajemnicy, lub ułatwić podstęp. Z natury przewrotny, chętnie poddawał się najnędzniejszem przebraniom, bywał nawet żebrakiem z wszelkiemi tegoż pozorami. Nadto był On okrótny, w razie potrzeby mógł zostać nawet katem. Feofar-Han godnego miał w nim pułkownika do pomocy w dzikiej tej napaści.

Kiedy Michał przybył na wybrzeże Irtyszu, Iwan był już panem Omska. usiłując jak najspieszniej zająć miasto wyższe, gdyż pilno mu było do Tomska, gdzie koncentrowały się wszystkie siły tatarskie.

W istocie, Tomsk od kilku dni był już zajęty przez Feofar-Hana, a ztamtąd zamierzał on dopiero wyruszyć na Irkutsk.

Irkutsk był prawdziwym i jedynym celem Iwana. Tam zamierzał on pod przybranem nazwiskiem dostać się do dowodzącego, zyskać jego zaufanie, aby w danej chwili i wodza i miasto wydać Tatarom.

Jak wiemy spisek ten nie tajnym był w Moskwie; dla unicestwienia go więc powierzono owo ważne poselstwo Michałowi. Ztąd także polecenie dane kuryerowi podróżowania incognito.

Dotąd wiernie on wykonał swoją misyę, ale któż zaręczy czy do końca będzie mógł ją tak wykonać?

Cios zadany Michałowi nie był śmiertelny. Płynąc pod wodą dostał się na brzeg prawy, i upadł zemdlony.

Odzyskawszy przytomność, znalazł się w chacie wieśniaczej. Jak długo był już gościem zacnego Syberyjczyka? – tego nie umiałby powiedzieć. Ale skoro otworzył oczy, ujrzał pochyloną nad sobą twarz brodatą, wpatrującą się weń z współczuciem. Już zamierzał pytać gdzie się znajdował, kiedy wieśniak uprzedzając go przemówił:

– Nie mów bracie, zbyt jeszcze jesteś osłabiony. Powiem ci gdzie jesteś i co zaszło od chwili kiedy się znajdujesz w mojej chacie.

I wieśniak opowiedział Michałowi wypadek walki której był świadkiem, zrabowanie tarantasu, wyrżnięcie marynarzy!

Ale Michał nie słuchał już, a dotknąwszy ręką swej odzieży szukał listu Głównodzącego. Znalazł go nietkniętym na swej piersi.

Odetchnął, ale nie było to jeszcze wszystko.

– Młoda dziewica towarzyszyła mi, powiedział.

– Nie zabili jej, przerwał wieśniak – uprowadzili ją z sobą i popłynęli dalej Irtyszem! Została ona niewolnicą, którą wraz z innemi zaprowadzono do Tomska!

Michał milczał. Położył rękę na sercu dla uśmierzenia jego bicia. Ale pomimo tylu prób, poczucie obowiązku wzięło górę nad wszystkiem.

– Gdzie jestem? zapytał.

– Na prawym, brzegu Irtyszu, o pięć wiorst od Omska.

– Jakiż to cios tak mnie ogłuszył? Wszakże to nie był wystrzał?

– Nie, uderzenie lancą w głowę, zabliźnione już obecnie. Po kilku dniach wypoczynku, będziesz mógł dalej odbywać swoją podróż. Wpadłeś w rzekę, Tatarzy nie zrabowali cię, pieniądze w twej kieszeni nie tknięte!

Michał uścisnął rękę wieśniaka, potem zerwawszy się zapytał:

– Jak dawno jestem tutaj przyjacielu?

– Od trzech dni.

– Trzy dni stracone!

– Trzy dni podczas których byłeś nieprzytomny!

– Czy możesz mi sprzedać konia?

– Chcesz jechać?

– Natychmiast.

– Nie posiadam ani konia ani powozu. Gdzie tylko przeszli Tatarzy, nic nie zostało!

– Pójdę więc piechotą do Omska szukać konia.

– Kilka godzin spoczynku dałoby ci więcej sił do podróży!

– Ani godziny!

– Pójdź więc! odrzekł wieśniak, widząc iż wszelkie namowy nie zdołają zwyciężyć woli jego gościa. Sam cię przeprowadzę, może ci się uda przejść przez Omsk niepostrzeżonym.

– Przyjacielu! niech ci Bóg nagrodzi, za to co dla mnie uczyniłeś!

– Szaleńcy tylko spodziewają się nagrody na tym świecie! odpowiedział wieśniak.

Michał opuścił chatę. Postąpiwszy kilka kroków zachwiał się, byłby padł bez pomocy wieśniaka – świeże powietrze orzeźwiło go. Wtedy dopiero uczuł ból w głowie i w piersiach od uderzenia lancą. Z energią jemu znaną tylko, nie mógł się tem zniechęcić. Jeden cel widział przed sobą, celem tym był Irkutsk, tam musiał się dostać. Ale należało przejść Omsk bez zatrzymania się.

– Boże, Twojej opiece polecam Nadię i matkę moją! wyszeptał. Nie mam jeszcze prawa zająć się niemi.

Wkrótce Michał z swoim towarzyszem przybyli do niższej części miasta, dostali się tam bez trudności. Opasanie było w kilku miejscach zrujnowane, szczerby zaś tworzyły bramy do wejścia.

Wewnątrz miasta na ulicach i placach roili się Tatarzy, ale łatwo było spostrzedz, iż silna ręka trzymała ich w karności im niezwykłej. I w istocie nie chodzili oni z osobna, a po kilku razem i to uzbrojeni, aby mogli stawić opór wszelkiej zaczepce.

Na Wielkim placu, przekształconym w obóz strzeżony przez liczne placówki, dwa tysiące Tatarów obozowało. Konie przywiązane, ale okulbaczone, na pierwsze hasło były gotowe. Omsk mógł być tylko chwilowym przytułkiem dla tej kawaleryi, przekładającej bogate płaszczyzny Syberyi zachodniej, gdzie miasta więcej zamożne, wsie urodzajniejsze, a tem samem rabunek zyskowniejszy.

Nad miastem kupieckiem, wznosiło się wyższe miasto, którego tatarzy nie mogli dotąd zdobyć, przeciwnie za każdym razem ze stratą byli odparci. Na murach powiewała chorągiew.

Nie bez słusznej dumy Michał i jego towarzysz hołd jej oddali.

Michał doskonale znał Omsk, omijał więc ulice więcej uczęszczane. Nie czynił tego z obawy aby być poznanym. W mieście tem jedynie matka znała jego prawdziwe nazwisko, a przysiągł że jej widzieć nie będzie, i nie zobaczy jej. Z całego serca pragnął, aby matka jego gdzieś w stepach się schroniła.

Na szczęście wieśniak znal jednego poczthaltera, który za dobrą opłatą nie odmówi konia lub powozu. Cała trudność leżała w wydostaniu się z miasta, ale wyłomy w oszańcowaniu miały i to ułatwić.

Wieśniak gościa swojego prowadził na pocztę, kiedy w ciasnej uliczce, Michał nagle za mur się ukrył.

– Co to jest? zapytał spiesznie wieśniak zdziwiony.

– Cicho! odrzekł Michał kładąc palce na ustach.

W tej chwili oddział tatarów przechodził z głównego placu w ulicę, po której przed chwilą Michał i jego towarzysz postępowali.

Na czele oddziału z dwudziestu jeźdzców złożonego, postępował w skromnym mundurze oficer. Jakkolwiek na wszystkie strony bacznie spoglądał, nie dostrzegł jednak Michała.

Oddział biegł szybko. Ani oficer, ani jego eskorta nie zwracali uwagi na mieszkańców. Nieszczęśliwi ci zaledwo mieli czas usunąć się z drogi. To też usłyszano kilka przytłumionych okrzyków, kilka uderzeń lanc na zapłatę za nie, i za chwilę ulica była opróżnioną.

Kiedy eskorta zniknęła, Michał zapytał towarzysza:

– Co to za oficer? a kiedy o to pytał, twarz jego była trupiej bladości.

– To pułkownik Iwan, odrzekł Syberyjczyk nienawistnym głosem.

– On! krzyknął Michał z wściekłością. Poznał w oficerze podróżnego, który go uderzył w Iszimie!

I nagle wszystko rozjaśniło się w jego głowie – podróżny ten, którego zaledwo widział, przypomniał mu starego cygana na targu w Niżnym-Nowgorodzie.

Michał nie mylił się. Dwaj ci ludzie, był to jeden i ten sam człowiek. Pod przebraniem cygana. Iwan Niżnyj-Nowgorod opuścił, gdzie udał się dla zjednania sobie sprzymierzeńców. Sangarra i jej cyganie byli zupełnie oddanymi mu szpiegami, za żołd pobierany. On to w nocy wypowiedział owo dziwne zdanie, dopiero teraz zrozumiane przez Michała, on to podróżował na pokładzie Kaukazu z bandą cyganów, on to przebywszy góry Uralskie dostał się do Omska, gdzie dowodził obecnie wojskami.

Iwan nie dalej jak przed trzema dniami przybył do Omska, gdyby nie spotkanie w Iszim, które trzy dni zatrzymało Michała na brzegach Irtyszu, Michał byłby go wyprzedził w Irkutsku.

A kto wie ile nieszczęść usunęłoby to było w przyszłości!

Bądź co bądź, więcej niż kiedykolwiek Michał powinien był unikać Iwana, aby nie być przezeń widzianym. Skoro nadejdzie stosowna chwila do spotkania z nim, potrafi on go wynaleść.

Tak więc z wieśniakiem razem udali się na stacyę pocztową. Opuścić Omsk w nocy przez jeden z wyłomów, było rzeczą łatwą. Co do kupna powozu, okazało się to niepodobieństwem. Ale i na cóż Michałowi powóz mógłby się przydać obecnie? Czyż nie sam podróżuje niestety? Potrzebował konia i na szczęście dostał go. Był to zwierz silny, zdolny do dalekiej podróży, słowem odpowiedni dla takiego jeźdzca.

Zapłacił więc i za chwilę gotów był do drogi.

Była godzina czwarta wieczorem.

Michał zmuszony czekać nocy dla przebycia wyłomu, a pragnąc jak najmniej być widzianym na ulicach Omska, pozostał w domu pocztowym i chciał się czem posilić.

W sali ogólnej był wielki napływ ludzi. Tam zbierano się dla zasiągnięcia wiadomości. Mówiono o zbliżaniu się wojsk rosyjskich do Tomska.

Michał słuchał uważnie, ale sam milczał.

Nagle drgnął, usłyszał krzyk przejmujący go do głębi duszy, usłyszał dwa wyrazy: – Mój syn!

Matka jego stara Marfa, stała przed nim! Drżąc uśmiechała się do niego. Wyciągała ramiona! Michał powstał – już miał się rzucić w jej objęcia…

Wspomnienie obowiązku, niebezpieczeństwa grożącego jego matce i jemu samemu, powstrzymało go, a tak umiał nad sobą panować, że ani jeden nerw nie drgnął w jego twarzy.

Około dwudziestu osób było zgromadzonych w sali ogólnej. Byli może i szpiedzy między nimi, a czyż nie wiedziano w mieście że syn Marty był kuryerem? Michał nie drgnął.

– Michale! wołała jego matka.

– Kto jesteście poczciwa kobieto? zapytał Michał.

– Kto jestem? i ty o to pytasz? Moje dziecko, czyż nie poznajesz już swojej matki?

– Mylisz się!… odparł zimno Michał. Podobieństwo cię zwodzi…

Stara Marfa podeszła i patrząc mu prosto w oczy zapytała:

– Ty nie jesteś synem Piotra i Marfy?

Michał byłby oddał życie w zamian za uścisk serdeczny swej matki!… ale gdyby spełnił to pragnienie, byłby zgubił samego siebie, swoją misyę, swoją przysięgę!… Nadzwyczajnem wysileniem woli, zamknął oczy, aby nie widzieć wykrzywionej bólem twarzy matki, usunął rękę aby nie mógł być dotknięty ręką jej i cofając się kilka kroków odpowiedział:

– Doprawdy nie rozumiem cię kobieto.

– Michale! wołała jeszcze raz matka.

– Ja nie jestem Michałem! Nigdy nie byłem waszym synem! Jestem Mikołaj Korpanoff kupiec z Irkutska!…

I raptownie wyszedł z sali ogólnej, słysząc jeszcze za sobą:

– Mój syn! mój syn!

Michał odjechał… Nie widział swojej starej matki, prawie martwej, padającej na ławę. Ale w chwili kiedy poczthalter poskoczył aby ją ratować, staruszku powstała. Nagle światło rozjaśniło jej umysł! Ona odepchnięta przez swego syna! to niepodobieństwo! Omyłka z jej strony także była niepodobną. Tak, ona swego widziała, ale on nie chciał, on nie mógł, on nie powinien był być poznanym, musiał mieć silne powody do takiego działania! Wtedy tylko jedną myśl miała, jedno uczucie matki: Czyżbym go bezwiednie zgubiła?

– Jestem szalona! powiedziała do otaczających ją. Oczy moje omyliły mnie. Ten młodzieniec nie jest mojem dzieckiem! On nie miał jego głosu! Nie myślmy o tem. Ja wkrótce w każdym – jego tylko widzieć będę.

Jeszcze dziesięć minut nie upłynęło, kiedy oficer tatarski wchodził do sali pocztowej.

– Marfa Strogoff? zapytał.

– To ja, odpowiedziała staruszka z wypogodzoną i spokojną twarzą.

– Pójdź za mną.

Marta krokiem pewnym udała się za tatarem, opuszczając dom pocztowy.

Po kilku chwilach znalazła się już w obozie na Wielkim Placu, wobec Iwana uwiadomionego już o całej sprawie.

Iwan domyślając się prawdy, pragnął sam wybadać Martę.

– Jak się nazywasz? zapytał ostro.

– Marfa Strogoff.

– Czy masz syna?

– Mam.

– Jest kuryerem cesarskim?

– Tak.

– Gdzie on jest?

– W Moskwie.

– Nie masz o nim wiadomości?

– Żadnych.

– Od jak dawna?

– Od dwóch miesięcy.

– Któż więc jest ten młodzieniec którego nazywałaś synem przed kilkoma minutami?

– Młody Syberyjczyk, którego wzięłam za syna mojego, odparła Marfa. Jest on już dziesiątym z rzędu w którym mi się zdaje iż poznaję syna mojego, od czasu jak miasto jest pełne cudzoziemców.

– Więc ten młodzieniec nie był Michałem?

– Nie, to nie był Michał.

– Czy wiesz że mogę cię wziąść na tortury dla zmuszenia do wyznania prawdy?

– Powiedziałam prawdę i tortura nie zmieni wyrazów moich.

– Ten Syberyjczyk nie był Michałem, powtórnie zapytał Iwan.

– Nie, to nie był on. Czyż sądzisz iż mogłabym się dla jakichkolwiekbądź względów wyprzeć takiego jak on syna?

Iwan z gniewem spoglądał na kobietę, nie lękającą się go. Nie wątpił on iż w młodym Syberyjczyku poznała ona swego syna. Tak więc jeżeli syn wyparł się matki, a teraz matka wypiera się syna, powody musiały być ważne niezmiernie.

Tak więc Iwan nie wątpił już, że mniemany Mikołaj Korpanoff był Michałem Strogoff, kuryerem cesarskim, ukrywającym się pod przybranem nazwiskiem i że misya jego musiała być ważną. To też wydał rozkaz ścigania go bezzwłocznego. Potem powiedział:

– Kobietę tę poprowadzić do Tomska.

I kiedy żołnierze ją wyprowadzali, dodał szyderczo;

– Skoro nadejdzie stosowna chwila, potrafię tej czarownicy rozwiązać język.