Z Pennsylwańskiego piekła/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z Pennsylwańskiego piekła |
Podtytuł | Powieść osnuta na tle życia naszych górników |
Data wyd. | 1909 |
Druk | Dziennik Narodowy |
Miejsce wyd. | Chicago |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Więc nie pójdziesz z nami?
— Nie, — nie mogę!
— Stanowczo?...
— Powiedziałem, więc — basta! Sumienie, obowiązek służenia własnemu narodowi, nie pozwalają mi łączyć się z taką — lożą....
— Sumienie, obowiązek... he, he, he!... śmiał się nerwowo. Jakiś ty jeszcze naiwny Janku. Otwieram przed tobą furtę do szczęścia osobistego, wskazuję jedyną w Ameryce drogę do zdobycia majątku, znaczenia, wpływów, a ty....
— A ja chcę przedewszystkiem pozostać sobą.
— Któż ci “być sobą” zabroni?
— Kto? — Ci do których mię wciągnąć usiłujesz, ci co ciebie zrobili odmieńcem, skrzywili serce, przeinaczyli duszę... połączyli z kobietą która.....
— Dla ciebie Janku, zawsze jestem jednaki.
— Jednaki?.... O!!...
— Najlepszy dowód, że cię przedstawiłem w Blackbokach[1], że urabiałem nieprzychylnych i tyle dokazałem, że możesz być przyjęty pomimo żeś jeszcze grynhorn, że....
— Z serca ci dziękuję, ale....
— Nie ma żadnego “ale”. Idziesz?
— Daruj, ale — nie pójdę. Mnie w zupełności wystarcza nasza unia górnicza i nasze gniazdo sokole.. Ja już chyba do śmierci tylko między swoimi będę pracować.
— I między swoimi zdychać w nędzy i poniżeniu.
— A choćby... Ale — nie ma obawy!
— Szczepan mądrzejszy od ciebie. Słuchał mnie i dziś, choć prosty kowal, co ledwie pisać umie, jest majnerem[2] i w polityce ma pewne widoki, a ty, człowiek inteligentny, przytem silny i zdrów, drugi rok harujesz łopatą, jako helper, mając pustki w kieszeni!
— Ale sumienie mam czyste i zachowanie u swoich.
— Dyabli z sumieniem! A co do “zachowania” zobaczymy czy ci się na co przyda, gdy zechcesz przeciwko nam coś poczynać...
— A więc jest już i groźba....
— Bynajmniej. — Pamiętam przecież, że kiedyś, razem na jednej ławce siadaliśmy w szkole, że razem... no mniejsza o to. Wiesz, że odczuwam pewną słabość do ciebie i przykro mi, że tak się mordujesz, kiedy droga do karyery otwarta...
— Dosyć! nie chcę o niej słyszeć!
— Więc ty, człowiek rozumny, wykształcony, no i nie bez sprytu naprawdę chcesz stale pędzić marne życie majnerskiego helpera pod ziemią.
— Niekoniecznie. Niech tylko nasza Unia silniej stanie na nogi, a w gnieździe sokolem znajdzie zdolny zastępca, niech się wyklaruje lepiej sytuacya i widmo strajku przestanie nękać moich przyjaciół, pojadę dalej na Zachód. Językiem krajowym władam co raz lepiej — dam sobie radę....
— Hm... więc to tak, takie są twoje plany. Przysłowie jakieś, rzymskie ponoć, czy ruskie powiada, żeby — nie rzucać pereł przed świnie. Chodź Szczepan — nie ma o czem gadać. Jeszcze ty pożałujesz....
I wyszli.
Zachwiały się silnie potrącone krzesła, zatrzasły gwałtownie drzwi i zachwiał brudny stół dzwoniąc w puste butelki od piwa.
Mężczyzna, który pozostał, potarł kilka razy czarną dłonią jasne, wysokie czoło, dziwnie jasne czoło człowieka czarnej bluzy górniczej, westchnął ciężko i popadł w głęboką zadumę.
Był sam.
Izdebkę sześć kroków długą a pięć szeroką, w jednej połowie zajmuje ohydnie brudny tapczan z brudną pościelą, w drugiej kulawy stół i trzy krzesła, zwykłe umeblowanie nory służącej, czterem górnikom (na zmianę) za legowisko w godzinach wolnych od pracy w kopalni.
Jesteśmy w tak zwanym bordinghauzie.
Klitek podobnych jest w drewnianej piętrowej budzie kilkanaście.
Właściciel oprócz tego prowadzi salun na dole.
Z poza źle przytwierdzonych drzwi słychać brzęk szklanek i ochrypłe głosy podochoconych gości.
Górnik o jasnem czole wsparł głowę na obu dłoniach i nie słyszy piekielnych hałasów pijanej tłuszczy.
Snadź przeprowadzona rozmowa rozbudziła w nim otchłań jakichś wspomnień serdecznych, gdyż po przez szczeliny palców czarnych, co chwila przeciska się czysta jak brylant męska łza tajonego bólu i cicho spada na brudną ceratę stołu.
Już drugi rok!...
Tak — już drugi rok upływa od czasu, gdy pożegnał ziemię rodzinną, oderwany od cichej pracy nad oświatą ludu groźbą srogich kar, które rządy zaborcze mają dla wszystkich miłujących lud i odwagę pracy dla jego dobra.
Radzono mu Amerykę.
Tam trzy miliony polskiego ludu, tam nowa Polska, tam nowe pole do pracy, do poświęceń, tam ponadto wolność, tam przyszłość jasna, tam nadzieja Polski uciemiężonej, tam dla ginących ostatnia deska ratunku.
Jechał z nadzieją, jechał z pieśnią legionów na ustach i marzeniem o legionach w sercu.
Są — formują się, wszakżeż tyle się o nich naczytał w dziennikach... Jakżeż gorąco pragnął jak najprędzej zobaczyć owe korpusy wojsk polskich, strojne w stare barwy byłej armii narodowej, owe Związki i organizacye, owe miliony ludu polskiego zbawionego wolnością wolnego kraju w pracy dla siebie, nad sobą, dla Polski i dla ludzkości.
Przyjechał i... oto, czysta jak brylant męska łza tajonego bólu, jedna za drugą stacza się po czarnej spracowanej dłoni, na brudną ceratę stołu.
Brudne ściany tej nory służącej za legowisko czterem podobnym mu nędzarzom, widziały łez takich dużo, bardzo dużo.
Spływa z nimi żal tułacza.
Żal pracy dawnej w Polsce, żal tej gleby ojczystej, gdzie wysiłki siejby serdecznej coraz obfitsze wydają plony i żal owych snów złotych o legionach odrodzonego ludu polskiego na wolnej ziemi.
I uprzytomnia sobie tułacz biedny owe szeregi rozczarowań, po przez które przechodzić musiał i co dzień jeszcze przechodzi, jak pędzony przez kije skazaniec w wojsku rosyjskiem.
To nic, że pracować musi ciężko, jak nigdy w życiu, tysiąc stóp pod powierzchnią ziemi, narażony tysiąc razy na śmierć.
Kiedy kolega szkolny, Józef Kowalewski, (w Ameryce Joe Smith się nazywa) wyrobił mu miejsce helpra majnerskiego w kopalni, z radością spuszczał się w podziemia, wierząc, że to go więcej niż wszystko zbliży do Tego, któremu ślubował poświęcić życie, wierząc, że On, — Lud Polski — zbawi Ojczyznę.
O naiwna młodości!
Po nad poziomy unosić się wolno, ale... nie w Ameryce.
Tu bogiem — dolar, tu kraj o którym nawet natchniony autor nieśmiertelnej Ody i apostoł wolności, jeżeli pisał, to z żalem serdecznym, że nie rozumie i nie odczuwa boskiego pędu ludów Europy do wolności i sprawiedliwości.
Jak można było o tem zapomnieć myśli znękany górnik.
Prawda, że znalazł kilka serc poczciwych, że kupi się oto koło niego gromadka młodzieży niezepsutej!
Ale gdzież owe masy?...
Gdzie ów tłum, gdzie owe miliony ludu, gdzie owa myśl przewodnia, którą się spodziewał zastać na gruncie ziemi wolności....
Jego przyjaciel z lat młodszych, kolega szkolny, ów Józef serdeczny, z którym ongiś wspólnie płakał rozczytując się w Dziadach — Mickiewicza kpi z dawnych ideałów, nazywa się Joe Smith i należy do amerykańskiej loży Blackboków. Co więcej, jest zadowolony z żony ajryszki, która dla młodych górników ma słodsze niż dla męża uśmiechy i.... obecnie dąży do wywołania jakiejś awantury dla tego tylko, że oto on, Polak z krwi i kości niedaje się wprzągnąć do rydwanu w którym z tryumfem rozpiera się bóg i tyran tego kraju: wszechwładny i wszechpotężny Dolar...
Czegoż wymagać od innych, mniej przygotowanych...
Wystarczyło dziesięć lat życia w tem piekle pennsylwańskiem i oto co się z nim stało...
I co raz większy żal go rozbiera, a ciche łzy płyną niewstrzymywane.
I zdaje mu się, że oto stoi nad otwartą mogiłą, w którą kolejno zstępują wszystkie marzenia jego lat młodszych i wszystkie nadzieje.
I zdaje mu się, że walą się w nią wszystkie niewzruszone dotąd dogmaty na miazgę starte pięścią nielitosnego życia.
Odjął dłonie od twarzy, załzawione powieki unosi w górę a wzrok pełen żalu mimowoli kieruje się w stronę portretu Adama.
Jedyny obraz w tej norze, jedyna pamiątka lepszych lat życia.
Wieszcz narodu, męczennik, tułacz i nędzarz — to jego patron.
Adamie — modli się dusza górnika — Adamie ratuj! Przez mękę własną i nędzę żywota twego, przez łzy, któremiś kreślił prorocze księgi Pielgrzymstwa Polskiego, przez bóle tęsknoty za straconą Ojczyzną, przez krew serdeczną, którą ożywiłeś każdy wiersz nieśmiertelnych twych poematów, ratuj słabnącą duszę tułacza.
W półmroku zachodzącego dnia późnej jesieni, który przez małe zbrudzone okno przesłał kilka mętnych smug światła do wnętrza izdebki, zadrgała życiem smutna twarz wieszcza.
Rozmodlony górnik uniósł się z krzesła, ręce błagalnie w stronę obrazu wyciągnął, a wyrazista jego twarz, włos bujny w tył głowy zarzucony i wyraz cierpienia malujący się na białem wysokiem czole, żywym posągiem odtworzyły postać portretu.
Skamieniał prawie w bolesnej ekstazie.
Nie rozbudził go skrzyp drzwi otwieranych, ni szelest sukni kobiety, która zatrzymała się w progu.
Młoda jeszcze, o pełnych kształtach karyatydy, z zalotnie uchylonym rąbkiem kaftanika, wśliznęła się ruchem kotki do wnętrza. Jedną ręką przezornie drzwi na haczyk zamyka drugą przygładza rozburzone włosy koloru ognia, którem w tej chwili płoną także jej zielonkowate oczy.
Białymi zębami wydatne purpurowe wargi do krwi przygryza i tłumiąc oddech, falujący nadmiernie prawie rozrosłą piersią, pożera wzrokiem zgrabną i silną postać młodego człowieka. Z tem wszystkiem jakaś jednak nieśmiała, waha się i nie wie co począć...
Może nawet cofnęła by się za drzwi cicho jak przyszła, gdyby nie to, że palony wzrokiem namiętnym drgnął wreszcie i nerwowo się odwrócił, wielce zdziwiony.
— What’s the mater John, — przemówiła — co z tobą, znowu się mazgaisz, jak dzieciak — i przysunęła się bliżej takim ruchem, jakby mu chciała zarzucić ramiona na szyję.
Drgnął raz jeszcze, otarł rękawem łzę ostatnią i głosem spokojnym przemówił:
— Więc znowu?... A tak prosiłem żeby mię zostawić w spokoju....
— John jest nie mądry dzieciak, — przerwała mu zalotnie. — Trzeba nie mieć rozumu, ażeby niekorzystać...
— Wiesz pani — raz już powiedziałem: Józef jest moim przyjacielem, a ja, uważałbym siebie za skończonego łotra, gdybym...
— Ha, ha, ha, zaśmiała się cicho, tłumiąc wybuch; co za obrońca mężowskiego honoru. Żebyż przynajmniej ten, którego bronisz, dbał o to.
I umieściwszy się na brudnem łóżku wyzbyła się do reszty tej niepewności, jaką zdradzała stojąc przy progu.
— Zresztą nie ma go, poszedł na meeting.
— Wiem o tem, ale...
— Wiesz?... Więc czemuż się boczysz, czemu udajesz. Przyznaj się, że dla mnie zostałeś i....
— Dość tego, przerwał jej prawie brutalnie. Dowiedz się pani, że nie wszyscy mężczyźni...
— Tacy głupcy jak ty, dokończyła ze złością, dotknięta jego chłodem i obrażona pogardliwem spojrzeniem.
Z wściekłością zerwała się z tapczana, jednym skokiem znalazła się w sieni i trzasnąwszy drzwiami, wrzasła na pożegnanie:
— Popamiętasz ty mię przeklęty Polaku!
On stanął zdumiony na środku izdebki, ale zanim miał czas opamiętać się, i zrozumieć co zaszło, wywabił go do sieni, a następnie do bocznych drzwi salunu nieludzki wrzask zmięszanych głosów, i brzęk tłuczonego szkła.
To co zobaczył, przejęło go oburzeniem i grozą.
Jego kusicielka z twarzą pokaleczoną szkłem z rozbitego przez siebie wielkiego lustra, oblana krwią, wrzeszcząc histerycznie i tupiąc nogami, wali flaszkami w podpitych gości, którzy hurmem cisną się do drzwi i na ulicę.
— Do piekła z wami, przeklęci Polacy! Precz mi z oczu, precz, precz! drze się na całe gardło i rozbija szyby w oknach, a nierzadko trafia też w głowy ludzkie flaszkami pełnymi whiskey i piwa.
— Ruda Mery się wściekła, krzyczy pierzchający tłum — uciekajcie!
Przerażony Jan cofnął się od progu i zamknął przezornie w swoim pokoju....
- ↑ Przekręcona nazwa jednej z tajnych organizacyi amerykańskich — “czarnego kozła”.
- ↑ Majner — górnik. Helper — pomocnik górnika. Pierwszy pracuje “na akord”; jest w swoim rodzaju kontraktorem. Właściciel kopalni płaci mu od tony wydobytego węgla. Praca takiego górnika w kopalniach amerykańskich ogranicza się do wiercenia dziury w węglowym pokładzie, zakładania naboju i “strzelania węgla”. Wynajmowany przez niego helper ładuje go na wózki i płatny jest od wózka. Niektórzy górnicy mają po trzech i więcej helprów. Górnik za cztery do pięciu godzin pracy, zarabia od trzech do pięciu dolarów dziennie, helper za 10 do 12 godzin — dolara i 25 centów do półtora. Na przeszło 100,000 Polaków pracujących w zagłębiu pensylwańskiem, niewiadomo czy piąty procent dochrapał się godności górników.