Z Safony
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z Safony |
Pochodzenie | Elegje |
Wydawca | Księgarnia F. Hoesicka |
Data wyd. | 1937 |
Druk | B-cia Drapczyńscy |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stefan Napierski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Eros, ów członki rozwiązujący, nęka mnie,
Słodko i gorzko, to, przed którem nie uciec, srogie zwierzę
Spleciony zdobny bogato wokół jej nóg
Rzemyk frygijskiej roboty
Późno jeszcze wspomni nas człek
Attis, kochałam cię pewnie — ongi, czasy dawnemi
Bóstwom błogim zda mi się rówien
Mąż ów, który zbliska naprzeciw ciebie
Zasiadł i słodkie, tkliwe słówka szepcąc,
Twego słucha głosu,
Ach, śmieje się, pochlebiając, i oto całe me życie
Stygnie w piersi od nagłego frasunku,
Bowiem, gdy muśnie cię wzrok, nie wyda już głos
Żadnego dźwięku,
Jeno w ustach zmartwiały mam język,
Cichy płomień płynie pod skórą,
Nic nie widzę oczami, szum
Wzbiera w mych uszach,
Pot wybucha, wszystkie członki luźne
Trzęsie dygot, i blednę, coraz bledszy,
Jak łodyga, łamię się, przemienion,
Podobien śmiertelnym.
Wszelako znieść trzeba wszystko...
— a serce me pożąda poomacku
— chłodny deszcz
Szumi przez drzew pigwowych
Gałęzie, a z dygocących listków
Sączy się sen
Wynijdź naprzeciw mme, o, druhu, i odsłoń oczu
Bezmierny blask
Co czynię, niewiadomo mi,
Dwoiste są myśli moje
— bowiem którym
Świadczę dobro, ranią mnie najgłębiej
Przecie to nie w zwyczaju, by w domu przyjaciół Muz
Głośna brzmiała skarga — nie przystoi to nam
Biada Adonisowi!
Eros — nawałnicy podobien, co w dęby na górze uderza.
Wstrząśnij naszemi sercami —
Ach, dotykając niebiosów dłońmi obiema.
Mógłbym uwierzyć —
— zstąpił z obłoków wdół, płaszcz purpurowy
przewieszony przez barki
W sok scytyjskiego drewna
Wełnę razporaz nurzają,
Barwią w żółtość pigwową,
Farbują złotem pukle
Podobne hiacyntowi, który na wzgórzach zdepcą
Pastuszki — leży na ziemi kwiecie purpurowe
Komu to, miły oblubieńcze, przyrównam ciebie?
Smukłemu pniakowi najchętniej równam ciebie.
Szalona! miłującego serce, tak giętkie,
W niebieskawe blaski skryte miota pragnienia.
Tak oto, o, Anaktorias, dzisiaj wspominam ciebie.
Któraś daleka mi jest.
Goręcej zapragnęłam jej uroczy chód
I światło wejrzenia jej obaczyć,
Niźli nurty lidyjskie, chociażby mężni
Starli się wpół.
Wprawdzie wiemy, że niepodobna, by to
Przypaść mogło śmiertelnym, ale brać udział
W tem stawaniu się, co się przenigdy nie staje, jest
Nam najsłodszem pragnieniem.
Nie jestem huczący gniewem.
Nie, dusza moja zamilkła.