Z długiej się nocy (Konopnicka, 1915)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Fragmenty
Podtytuł Z długiej się nocy
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom II
Wydawca Nakład Gebethnera i Wolfa.
Data wyd. 1915
Druk O. Gerbethner i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Lublin, Łódź, Kraków
Indeks stron
X.

Z długiej się nocy ku światłu obrócić —
Wiem, jak jest ciężką pracą, a jak twardą.
Bo nam się trzeba, jak płomień, wyrzucić
W górę z ogromną siłą i ze wzgardą
Dla tej małości, co nas chce zawrócić
I zdjąć nam z czoła ostatnią myśl hardą,
Myśl, co się blasków paliła koroną
Nad każdą głową wielką — a zelżoną,

Do tych błękitów, co stoją nad nami,
Tak uciszone i tak obojętne,
Z Jakóbowymi drabiny szczeblami[1],

Nie widzą oczy moje, we łzach mętne.
Nam trzeba wzbić się własnemi skrzydłami,
Gdy nas odbiegły gdzieś anioły smętne,
I krwawe pióra na zorzę kłaść złotą,
Jak ptaki, gnane ku słońcu tęsknotą.

Niechaj obaczy Bóg, gdy szarfy tęczy
Zawieszać będzie w chmurach, niech obaczy,
Że w tem powietrzu uciszonem jęczy
Jakiś głos smętny, żałosny, tułaczy...
I niech pomyśli, nim ziemi zaręczy
Spokój i łukiem go swoim naznaczy,
Niechaj pomyśli — czy można zwać ciszą
Czasy, w których się takie skargi słyszą?...

A ja wam mówię, że Bóg też ma noce
Bezsenne, w których na gwiazdach oparty,
Swe piorunowe gubi kędyś moce
I patrzy cichy na świat ten rozdarty
I wie, gdzie wróbel bez gniazda świegoce
I jakie księżyc odprawia tu warty
Nad mogiłami w rosach — duch pokutny —
I patrzy na to wszystko — i jest smutny.

A ja wam mówię, że Bogu też szkoda
Róży, gdy z liści osypie się cicha
I drży i w błękit już nigdy nie poda
Wydmuchniętego z zórz jasnych kielicha...
Że mu żal struny pękniętej rapsoda,
Gdy łez i pieśni zdrój na niej wysycha,
I zadumany jest nad ziemską bryłą,
Że się tak trupio toczy z tem — co było.

Bo nie o takich marzył nędznych skonach
Dla róż i pieśni, dla ludów i duchów
On, co dał ziemi królewskość w koronach
Gwiazd i tęsknotę wiosennych podmuchów,

On, co sam morze kołysał w ramionach,
Ucząc je hymnu wichrów i wybuchów,
Co pulsy życia zamknął w pierś granitu
I moc istnienia zrównał — z żądzą bytu.

Bo nie o takich marzył on mogiłach,
Co rosną zwolna, zimne i milczące...
On, co rozbija światy w złotych pyłach
I potrąceniem stopy gasi słońce
I jednem tchnieniem ścina w globu żyłach
Płomiennych żarów obiegi tętniące
I puszcze wali przy piorunów biciu
I wielkiej śmierci chce — po wielkiem życiu.




  1. »I śniło się Jakóbowi, a ono drabina stała na ziemi, a wierzch jej dosięgał nieba; a oto aniołowie boży wstępowali i zstępowali po niej«. 1 Mojż. 18, 12.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.