Z dramatów małżeńskich/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z dramatów małżeńskich |
Wydawca | Księgarnia nakładowa L. Zonera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Zakłady Drukarskie L. Zonera |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Mari de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Hrabia wyjeżdżając na tyle był względny dla żony, iż uprzedził ją, że tydzień czasu zabawi w podróży.
Patrząc za oddalającym się powozem, Małgorzata doznała pewnej ulgi.
Hrabia odjechał z inną kobietą, nie zapytawszy jej, czyby nie chciała też jechać z nimi, to prawda; lecz pozostawszy sama, przez dni kilka nie będzie znosić upokorzeń i odzyska we własnym domu władzę, której w ostatnich czasach całkiem pozbawioną była.
Hrabina nie domyślała się jeszcze, jak ją znieważano... Nigdy myśl, że Blanche była kochanką, nie zaś kuzynką jej męża, nie przeszła jej przez głowę.
Gdy wieczorem przyjechał René de Nangés, Małgorzata powitała go uśmiechem, który dawno już nie gościł na jej pobladłych ustach.
— Pojechali przed godziną, — rzekła podając mu rękę.
— O kim pani mówi? — zapytał René zdziwiony,
— Mąż mój i Blanche...
— Gdzież się udali?
— Do majątku mego męża w Normandji...
— Długo zabawią w podróży?...
— Tydzień czasu...
— Ah! — szepnął René, któremu ten wyjazd zdawał się znaczącym.
Poufałość, będąca wybitną cechą stosunku Pawła z panną Lizely, zwracała nieraz uwagę p. de Nangés.
Nagły wyjazd obojga podniecił czujność młodzieńca, brakowało mu jeszcze dowodów.
I tym razem rachuby panny Lizely zawiodły ją w zupełności. Stosunek Małgorzaty z baronem nie zmienił się, mimo swobody i osamotnienia.
P. de Nangés, powodowany bezgranicznym szacunkiem, opuszczał Montmorency, gdy się tylko zmierzchać zaczynało. Nie chciał wystawiać ukochanej na ciekawe spojrzenia i posądzenia szpiegów domowych.
Dnia jednego Małgorzata czekała napróżno na pana de Nangés.
Godzina za godziną mijała. Dzień upłynął. Wieczór nadszedł, po nim noc... René nie przybył...
Wtedy dopiero zrozumiała młoda hrabina, czem był dla niej ten jedyny, prawdziwy przyjaciel. Jaką próżnię uczuwa dokoła siebie, gdy go niema. Z przestrachem powiedziała sobie, iż nieobecność Pawła mniejszą sprawia jej boleść, niż oddalenie barona de Nangés.
Nazajutrz rano panna służąca Małgorzaty przyniosła swej pani list.
— Posłaniec odjechał natychmiast — rzekła.
Małgorzata spojrzała na adres listu. Pismo było nieczytelne i niekształtne. Rozerwała kopertę i oczy jej spoczęły na nazwisku, którym list był podpisany. Serce jej uderzyło gwałtownie.
P. de Nangés po raz pierwszy pisał do Małgorzaty. Co mogło być tego przyczyną?...
Widocznie list był pisany drżącą ręką, litery podobne stawia dziecko lub starzec.
„Zrozumiałaś pani — pisał René — że moja nieobecność w Montmorency wczoraj, musiała mieć ważną przyczynę?
„Ufałem, że dziś sam wytłomaczę to pani, lecz i dziś nie mogę wyjechać. Wczoraj biłem się na szpady, otrzymałem cięcie w prawe ramię. Cierpię bardzo, lecz wyzdrowieję rychło, bo tego chcę. Pragnienie ujrzenia cię, pani, będzie dla mnie najskuteczniejszem lekarstwem.
„Przyjm łaskawie te słów kilka, chwiejną kreślonych ręką, oraz zapewnienie szacunku, którym przejęte jest serce moje, szczerze ci oddane.“
Boleść złamała na chwilę biedną kobietę. Lecz wkrótce spokój powrócił pozornie. Hrabina powzięła postanowienie nierozważne, zgubne, które jednak czystość jej serca usprawiedliwiała w zupełności.
— Jestem kobietą, lecz odwagi mi nie brak — pomyślała... — Uczuć szczerych czynem dowiodę... René jest chory, samotny opuszczony... cierpi, umiera może — powinnam biedz do niego... Jadę.
Małgorzata nie chciała czekać, aż głębsza rozwaga nadejdzie. Natychmiast kazała zaprzęgać konie i odwieżć się do stacji kolei.
Nigdy dotąd hrabina de Nancey, nie wyjeżdżała Koleją do Paryża. — Cóż ją popchnąć mogło do tak niezwykłego czynu?...
Gdy między służbą podobne pytanie zostanie rzuconem, odpowiedź nie wypadnie na korzyść chlebodawcy.
W Montmorency od pewnego czasu krążyły pogłoski w przedpokojach i garderobach o częstych odwiedzinach barona de Nangés i względach hrabiny dla młodzieńca.
W wilję dnia tego René nie przybył, lecz przyniesiono list z Paryża.
Kamerdyner zestawiał okoliczności, słuchany ciekawie przez resztę służby.
— Teraz osądźcie sami... — kończył.
Sąd wydany przez ten areopag, łatwy jest do odgadnięcia.
Jeden z lokai szczerze oddany i dobrze płacony przez pannę Lizely, mając sobie zostawione szczegółowe wskazówki przez tę ostatnią, — zrzucił pośpiesznie liberję, a wdziawszy własne ubranie, pośpieszył wślad za hrabiną do Paryża:
Szpieg łatwe miał zadanie, Małgorzata nie ukrywała się wcale. Na stacji zaraz wsiadła do dorożki i kazała się zawieźć na plac Vintimille, gdzie mieszkał René de Nangés.
Ścigający wiedział, co chciał wiedzieć, nie mniej jednak uczepił się za powozem, chcąc sprawdzić, jak długo potrwają odwiedziny.
Gdy Małgorzata zniknęła w głębi kamienicy, on zbliżył się do woźnicy i wcisnął mu sztukę złota do ręki.
— Pan płacisz za pasażerkę? — zapytał ździwiony woźnica.br>
— Nie płacę za nikogo — robię ci prezent i tyle... — odparł dumnie zagadnięty.
— Robisz mi pan prezent? Ach! a za co?...
— Chcę wiedzieć twoje nazwisko?...
— To wyśmienite!... Chciałbym mieć sto nazwisk, by każde sprzedać równie drogo... Nazywam się Jan Chabot, do usług pańskich, a moja dorożka nosi Ne 380..
Szpieg zanotował w brudnym pugilaresie zeznanie dorożkarza, a spojrzawszy mu w oczy dodał:
— No Janie Chabot, pamiętaj, że dziś t. j. dnia 14-go października 1869 r. o w pół do pierwszej w południe przywiozłeś ze stacji kolei na plac Vintimille pod № 7 młodą kobietkę, tu czekałeś na nią, a następnie odwiozłeś ją napowrót. Pamiętaj o tem dobrze, przyjdzie czas, gdzie świadectwo twoje przyda się...
— Dobrze, dobrze! rozumiem! — rzekł woźnica. — Pewnie idzie tu o męża, którego wywiedziono w pole...
Gdy Małgorzata wbiegła do sieni, szwajcar zapytał ją na wstępie:
— Do kogo pani życzy sobie iść?
— Do pana de Nangés...
— W antresoli... drzwi na prawo.
Hrabina minęła schody i zadzwoniła u drzwi wskazanych. Lokaj barona otworzył drzwi natychmiast.
— Pan de Nangés w domu? — zapytała.
— Pan baron chory, nie przyjmuje...
— Mnie przyjmie... muszę się z nim widzieć niezwłocznie...
W głosie hrabiny, w całej jej postawie, było coś tak pełnego godności, iż lokaj nie śmiał dłużej się opierać.
Wprowadził przybyłą do salonu, urządzonego z poważną elegancją, a wskazawszy na drzwi przysłonięte aksamitną kotarą, rzekł:
— Tam jest sypialnia pana barona...
Małgorzata podniosła zasłonę:
Na łóżku w stylu z XV wieku wspaniale rzeźbionem, osłoniętem olbrzymiemi draperjami z ciężkiej materji, leżał młodzieniec blady, bez ruchu, z zamkniętemi oczyma. Na kołdrze spoczywała ręka obandażowana.
Szelest kroków zwrócił jego uwagę, otworzył oczy pytając;
— Kto tam?...
— To ja... — rzekła Małgorzata, zbliżając się ku niemu.
René zadrżał. Nie wierzył własnym oczom.
— To pani, hrabino!... — wyszeptał — Pani tutaj... to niepodobne!...
— A jednak tak jest... — odrzekła, — Jesteś pan chory... byłam niespokojna, chciałam cię widzieć... i przyszłam... Cóż w tem dziwnego... wszak jesteśmy przyjaciołmi?...
— Oh! Boże, czy ja jestem twoim przyjacielem?! Chciałbym oddać życie za ciebie pani!... Oh! jakżeś.. dobra hrabino, wdzięczność moja nie ma granie... Ale lękam się...
— Czego?...
— Jeśli się kto dowie?...
— To cóż?.. Czy przychodząc tu, popełniam co złego?...
— Oh! nie...
— Lecz nie zajmuj się pan moją osobą — przerwała żywo Małgorzata... — Mówmy o tobie... Biłeś się... Oh! jakże mężczyźni są nierozważni, narażając swe życie o byle drobnostkę... Lecz cóż było powodem zajścia?...
— Nie ważnego — szepnął René zmieszany. — Spór o wyścigowego konia...
— Nie — rzekła — to nie było przyczyną...
— Ależ naprawdę...
— Nie mów pan nieprawdy!... Znam cię, nie narażałbyś swego i cudzego życia dla konia... Więc nie ukrywaj przyczyn, chodziło o kobietę, czuję to...
Pan de Nangés pochylił głowę milczące.
— Widzisz — rzekła hrabina, a głos jej drżał silnie. — Miej ufność, jestem twoją przyjaciółką, mogę zostać powiernicą twych tajemnic i smutków...
— Oh pani! błagam cię, nie pytaj mnie więcej...
— Dla czego?...
— Są rzeczy o których ty nie powinnaś wiedzieć...
— Niech i tak będzie panie baronie — rzekła przyciszonym głosem. — Zachowaj przy sobie tajemnicę, której odkryć nie możesz przed uczciwą kobietą, będącą ci siostrą prawie...
To mówiąc Małgorzata odeszła ku drzwiom, nie żegnając młodzieńca, którego ogarnęło uczucie wielkiej boleści.
Lecz nim hrabina doszła do drzwi, do pokoju wbiegł lokaj barona, z bladą twarzą i wyrazem wielkiego przestrachu w oczach...