Z lat nadziei i walki 1861 — 1864/Wielka-Noc

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Anc
Tytuł Wielka-Noc.
Pochodzenie Z lat nadziei i walki 1861 — 1864
Wydawca Księgarnia Feliksa Westa
Data wyd. 1907
Miejsce wyd. Brody
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.
Wielka-Noc.

Na zawrotnej wyżynie szafiru niebios srebrne oczka gwiazd powolnie mrużyły powieki, od wschodu ukazują się seledynowe smugi, noc prawie, a jednak coś drży w powietrzu, coś, co zapowiada tryumf światła nad ciemnością, życia nad śmiercią.
Polana nie wielka otoczona wieńcem borów, w dali wioseczka, Samogoszcz, a wśród niej kościołek, z którego okien i drzwi otwartych na oścież, buchają snopy świateł gorejących. Po polanie płyną srebrne dźwięki sygnaturki, które budzą dziwne, cudne echa w czarnych, wielkich borach.
Świątynia Pańska z modrzewiu, poczerniałego wiekami, maleńka, pomieścić nie może wiernych, niosących swe bóle i męki do stóp czarnego krzyża, który błagalne ramiona wyciąga ponad ich głowy u stropu wielkiego ołtarza.
Kapłan, siwowłosy staruszek, (kanonik Wojno) w złocistych pontyfikalnych szatach, zanosi modły do Pana nad Pany, aby dziś w Noc-Wielką, w dzień Zmartwychwstania Pańskiego, Wszechmocny dał zmartwychwstanie ukochanej Ojczyźnie.
I magiczne, drżące słowa staruszka kapłana płyną po świątyni:
„Alleluja!.. Chrystus zmartwychwstał... Alleluja!...

Wtem szmer powstaje w drzwiach głównych, zbita fala ludu rozsuwa się na dwie strony z czcią prawie, robiąc miejsce nowo przybyłym.

Ich świtki szare, zielono szamerowane, kołnierze czarne, barankowe i takież wyłogi u rękawów, niewiele odbijają od szarych siermięg wieśniaczych a jednak jest coś, co ich wyróżnia, prócz pełnego uzbrojenia i czerwonych krakusek z orzełkiem i trójbarwną kokardą, od tego szarego tłumu, coś, co otacza ich skronie aureolą męczeńską, bo każdy z nich, jako z gwardyi narodowej, ma z góry wyrok śmierci podpisany u wroga.
Święta ofiara ma się ku końcowi, złote promienie słońca zalewają świątynię, siwowłosy kapłan otulony mgłą jedwabi, unosi w górę hostyę promienistą błogosławiąc wiernych, a szczególniej tę garstkę bohaterów, na którą z rozrzewnieniem przez łzy spogląda.
Dym kadzideł napełnia świątynię, o wiekowe ściany z modrzewiu uderza pieśń wielka, potężna jak huragan:

„Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny
Zmiłuj się nad nami!...“

Pieśń prosi, błaga, zamienia się w łkanie ze słowy:

....od wojny i niewoli
Zachowaj nas Panie!“

Cmentarz okalający świątynię Pańską, napełniony pobożnymi, garstka bohaterów na skinienie dowódcy, siada na koń, staruszek kanonik zaprasza ich w progi plebanii, choć na święcone jajko.
— Nie mogę, nie mogę — broni się dowódca — wyższy rozkaz powołuje nas gdzieindziej, nie mam chwili do stracenia.
— Ojcze — rzekł w końcu, pochylając głowę — błogosław nas na drogę życia i śmierci — kto wie, to może nasza ostatnia Wielkanoc.
Łzy zabłysły w oczach staruszka kapłana a drżąca dłoń jego uniosła się nad pochylonemi głowy bohaterów.
Wieśniacy łkali, starsi błogosławili ich znakiem krzyża.
Wkrótce bohaterska drużyna zniknęła w wiekowym borze, którego odradzające się gałązki wtórując chórowi ptasząt, szemrały:
„Alleluja... Alleluja!...“

Od tego dnia upłynęło lat czterdzieści cztery!...
Jakże wielkie zmiany tam zaszły! — Wiem, że wiekowy kościołek z modrzewiu ustąpił miejsca wspaniałej murowanej świątyni, że czarny krzyż, który błogosławił całym pokoleniom, zaginął gdzieś w pomroce zapomnienia. Zapewne i stuletnie lipy, otaczające kościołek, uległy temuż losowi. Kto wie, co się stało z owymi borami, pokrywającymi w znacznej części równinę Maciejowicką? — Z borami, wśród cieniu których, przesuwały się liczne pokolenia?!...
A kto się wśród nich wychował, kto ich odżywczem powietrzem oddychał, kto wsłuchiwał się w ich szmery i szepty, jakie z sobą prowadzą, kto całą swą istotą wchłaniał ich huk i grzmoty, płacze, żale i łkania podczas burzy, ten nie zapomni ich nigdy. I nagle — niespodzianie — zaleci go woń balsamiczna tych lasów, gdy w zadumie mija duszne, wielkomiejskie ulice, lub siedzi pogrążony pracą w ciszy swego pokoju. Usłyszy ich rozhowor w szumie płynącej z gór rzeki, lub w odmęcie i łkaniu fal morskich. Świst wichru łamiącego się w wąwozach niebotycznego, skalistego Bałkanu i ten mu przypomni skargi i modły ojczystych borów, za tę ziemię przepojoną krwią, na której rosną, za jej dzieci rozproszone po obcych ziemiach.

Czterdzieści cztery lat upłynęło nad naszą krainą... To wielki szmat czasu.. Dwa nowe pokolenia wyrosły... prawie wszystko dokoła się zmieniło... Pozostał jednak wróg, depcący naszą matkę-Ojczyznę.
Prawda, nowe warstwy ludu budzą się do życia, ale choć to inny rodzaj walki, dziś tak, jak przed czterdziestu czterema laty, dźwiękom Zygmuntowego dzwonu, głoszącego całej Polsce Zmartwychwstanie Pańskie, towarzyszy świst kul karabinowych, skrzyp szubienic, na których zawisają wciąż nowe ofiary, morze krwi na ulicach Warszawy, płacz pozostałych sierot, szczęk kajdan i jęk konających w lochach cytadeli, a nurty Wisły, tak jak przed laty, chłoną w siebie setki ofiar katów naszych!
Kiedyż! kiedyż, o Panie, nadejdzie dzień Zmartwychwstania dla całej Polski? — kiedyż ten dzwon Zygmuntowy obwieści Polsce Bolesławów, Polsce Jagiellonów wolność i swobodę? Kiedyż jego spiżowe dźwięki popłyną nad całą, wolną i niepodległą krainą, a tej melodyi towarzyszyć będzie szelest trójbarwnych sztandarów!?..
Kiedyż, o Panie! nastanie dla nas taka Noc — Wielka?!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Anc.