Z pamiętników nauczyciela

<<< Dane tekstu >>>
Autor Adam Bełcikowski
Tytuł Z pamiętników nauczyciela
Pochodzenie Upominek. Książka zbiorowa na cześć Elizy Orzeszkowej (1866-1891)
Wydawca G. Gebethner i Spółka, Br. Rymowicz
Data wyd. 1893
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Kraków – Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Z PAMIĘTNIKÓW NAUCZYCIELA.


...Byłto dom arystokratyczny, po mieczu i po kądzieli, a zwłaszcza po kądzieli chwalebnie bardzo zapisany w naszych dziejach. Było w tym domu dwóch chłopców, od dziesięciu do dwunastu lat mniej więcej; mieli guwernantkę, Angielkę i guwernera starego Francuza, umieli zatem mówić po angielsku i po francusku, każde z nauczycieli wlało w nich mowę swego narodu, tylko, na nieszczęście, ani ojciec, ani matka, ani nikt inny, nie wlał w nich mowy ojczystej. Żaden z tych chłopców nie umiał po polsku, albo raczej, żeby w niczem prawdzie nie uchybić, trzeba powiedzieć, że ci potomkowie dawnych hetmanów i kanclerzy mówili trochę po polsku, ale z wielką trudnością i z takim akcentem, jakby mówił jakiś cudzoziemiec, który dla osobliwości kilka wyrazów naszego języka wymawiać się nauczył.
Otóż ja miałem tych małych Polaków oswoić trochę z językiem polskim, przyzwyczaić ich do dźwięków, które dotychczas prawie obce były dla ich ucha. Nie myślano jednak z tym językiem polskim wielkich robić ceremonji, ani zaprzęgać chłopców do porządnej nauki. Broń Boże! O dwunastej w południe kończyli oni swoje lekcje z nauczycielami, którzy ich w rozmaitych przedmiotach i rozmaitych językach europejskich kształcili, i o tym czasie aż do śniadania mieli godzinę wolną, przeznaczoną na wypoczynek i użycie świeżego powietrza w domowym ogrodzie. Na tę godzinę wolną miałem ja przychodzić i rozmawiać z nimi po polsku. Jak widzicie, nie wiele się tem zaszczytu mowie ojczystej robiło i malcy nie wielkiego też mogli nabrać wyobrażenia o przedmiocie naukowym, który tak na szary koniec się spychało.
Obaj chłopcy byli ładni, jak amorki, i tem chwycili mię odrazu za serce. Ale przy tem byli żywi, jak iskry, i swawolni jak młode źrebki. Kiedy w południe wybiegli na ogród, ani sposób było utrzymać ich choć chwilę na miejscu. Naturalnie, wysiedzieli się już i pewnie wynudzili przez parę godzin, więc teraz chcieli sobie powetować i pobujać swobodnie na wolnem powietrzu. W każdym kącie było ich pełno, tylko nie przy mnie, biegali na wszystkie strony, gonili się, bawili z psem, przez sztachety zaczepiali ogrodniczków od sąsiadującego z ich domem ogrodnika, odzywali się do guwernera lub do guwernantki, gdy się które z nich na chwilę pokazało, tylko mnie unikali, jak zapowietrzonego. Byłem przeszkodą w ich zabawie i mówiłem do nich językiem, który im sprawiał trudność i którego pewnie z tej tylko przyczyny nie lubili. To wystarczało, ażeby się trzymali odemnie jak najdalej. Rozumiałem to i po części usprawiedliwiałem ich przed sobą w duszy, ale mimo to sytuacja moja była arcy-nieprzyjemna. Byłem tam po to, ażeby z nimi rozmawiać, a nie mogłem tego robić, bo mi prawie zawsze brakowało interlokutorów. Nawoływania nie pomagały, bo albo ich nie słyszeli, albo nie chcieli słyszeć, albo, w najlepszym przypadku, odpowiedziawszy mi jedno lub dwa słowa, znikali w drugiej stronie ogrodu. Męczyłem się bezczynnością i niemożnością wypełnienia swego obowiązku, jak każdy człowiek, który widzi, że wszelkie jego usiłowania na nic się nie zdadzą. Guwernantka i guwerner przychodzili mi czasem w pomoc, upominając chłopców, by ze mną rozmawiali, ale i to nic nie pomagało, a ten stary Francuz, który często siadywał zdaleka pod drzewem i w milczeniu coś rozpamiętywał, musiał sobie nieraz pomyśleć:
— Ci Polacy to bardzo lichy naród; ich cywilizacja, język i literatura muszą być djabła warte, jeśli ci, których stać na to, chcąc dzieci swe wykształcić na ludzi, robią je najprzód cudzoziemcami...

Kraków.Adam Bełcikowski.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adam Bełcikowski.