[319]Z PIEŚNI O BUNCIE
I
Oto z doliny łez — pieśń górna wstała,
Łachmany już nie kryją jej boskiego ciała,
Już nie zawodzi, nie płacze, nie jęczy,
Nie gra żałosnych dum na lutni,
Ale w surm bojowy dźwięczy: 5
„Powstańcie, smutni!”...
................
Wy, którzy na świat patrzycie z obłoków,
Z siedziby duchów,
Wy, którym życie gra, jak dźwięk łańcuchów,
Jak zgrzyt wleczonych oków, 10
Na zardzewiałych strunach starej lutni —
Wy, których wiatr po świecie rozpędza i miota,
Jak liście suche —
Wy, których w rozpacz gna przez zawieruchę
Okrutna nędza żywota — 15
Wy, którzy pośród tłumów, jak pośród leśnych głusz,
Chodzicie w smutku zamyśleni,
Jak cienie własnych dusz,
Jak dusze własnych cieni —
I wy, którzy świtaniem marzycie o czynach, 20
[320]
Jakie świat stary zdruzgocą —
A wieczorem, zamgloną księżycową nocą,
W najświętszych zadumania skrytego godzinach,
Pytacie gwiazd pobladłych: Po co? — —
I wy, ostatni w tym szeregu, 25
Najwyżsi ducha wzrostem,
W snach dochodzący do wieczności brzegu
Po włośniach tęsknot, rozwieszonych mostem
Nad otchłaniami nicości —
Myślą przelatujący całą drogę krwawą, 30
Jakoby w jednej dobie
Idącej w słońcu ludzkości —
Widzący zgon jej ostateczny jawą,
Gdy się jej dzieła w atomy rozpylą —
Duchem bawiący już na jej pogrobie. — 35
Powstańcie, o żebracy wiecznego spokoju!
Dla dusz, które się tu poczuły chwilą,
Jedyny spoczynek w boju!...
Wezbrało morze cierpieniem —
Powietrze głośne od mąk — 40
Z padołu łez — za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...
II
O dusze w piekle jęczące!
O wieki mąk! 45
O wieki w strachu milczące!
[321]
O lesie rąk błagalnych!
O lesie rąk!
O mózgi krwawe na ościaniach skalnych!
................
O szczęśliwości dumał świat człowieczy 50
Przez tysiące, tysiące lat —
I w rzeczy
Człowieka męczył człowiek-kat.
Świat dumał o szczęśliwości.
Ponad tym snem pochmurze wieków się przewlekło. 55
Morze, prastary zegar tej wieczności,
Wnet by po kropli w drugie łoże wciekło —
Przez tyle lat
Dumał człowieczy świat
O szczęśliwości — 60
I wydumał — — całe dzisiejsze piekło...
O dusze, w piekle tym jęczące!
Z pomarłych wieków idzie ku nam szum
Daleki, jak od zaziemskiego wiatru,
Majaczy we mgle zmartwychwstały tłum, 65
Głośny, a nie czyniący w powietrzu hałasu,
Tłum widmowego teatru.
Słychać jakoby głuchy spadek wód,
Niby stężały, ciężki oddech czasu,
I turkot kół — i mocny chód, 70
I zbroi chrzęst — i świsty kul,
I muzykę, zwycięstwo grającą,
I krzyki: wiwat król!
Z fanfarą bowiem, ku niebu bijącą,
Szli wodze ku szczęśliwości, 75
[322]
Wiodąc u swoich zwycięskich rydwanów
Jeńców-Tytanów. —
Ci pewnie na świat nieszczęścia wołali.
A dalej widać ciemne rzesze
W strachu, który padł na nie od stali, 80
Od rażących je słońcem pancerzy,
Bowiem jedną stal znały: — lemiesze.
Na orłach, które ród rycerzy
W bój o szczęśliwość ziemską wiodły,
Między innymi godły 85
Widać w szponach rozwartych napis: „Ujarzmienie”,
A dalej we mgle cienie — cienie
Wiecznie straconych,
Za życia upartych w swej wierze,
W kamiennej zatwardziałości, 90
Przeto zabitych i spalonych
W świętej ofierze
Szczęśliwości...
O wieki mąk!
O wieki w strachu milczące! 95
Aże nadeszła dni naszych niewola.
Oh, nienadaremno przez tysiące lat
Sączył się w dusze jej pleśniowy jad —
Dziś Ujarzmienie nie na orłach,
Dziś mamy je w krwi! 100
Dusze rdzą plenne, jako te jałowe pola,
Na których rdza żelazna lśni.
Przez serce ludu przeszedł niewoli miecz.
Dość że ból — śmierć cielesną sprawił,
[323]
Jeszcze rdzę-truciznę ducha pozostawił, 105
Iż naprzód tęsknotą bieży — a myślą wstecz.
Zarówno chwali Państwo i swojego boga.
Gdzież tu odróżnić wroga?
Oh, bracia, tak — wszyscyśmy w dobrowolnej kaźni,
Przykuci do taczek żywota (nasze słowo), 110
Pohukujemy odważnie, honorowo,
Lecz, jak te dzieci zbłąkane w lesie w noc — z bojaźni.
Strach nami włada — jak potwór stugłowy
Zewsząd na serca niby głazy ciska
Lęk-pobój, grozę-martwicę. 115
Straszy nas wszystko — nawet skrzydła sowy,
Nawet zielony trawnik cmentarzyska.
Zaiste, z duszy strachu niewolnicę
Uczynił człowiek, gnany poprzez wieki
Jak ten zwierz... Gdy uciekł z raju 120
Przed strachem-mieczem,
Taki wziął pęd daleki,
Iż do dziś dnia ucieka —
Dziś już ze zwyczaju —
I dziś my się już pomęczeni wleczem, 125
Nawet biec prędko niezdolni —
W tym istnie jesteśmy — wolni!
O lesie rąk błagalnych,
O lesie rąk!
O mózgi krwawe na ościaniach skalnych! 130
[324]
Długoż jeszcze te krzyki bezsiły,
Ptaki rozpacznych nocy,
Będą wzlatywać z mogił samobójców
W otchłanne, stężałe mroki
I padać stękiem na ziemię w niemocy? 135
Długoż będą — jak ten dzwon, ptak śmierci — dzwoniły?
Długoż jeszcze z tych krwawych, człowieczych ogrojców
Będą spływały czerwone potoki
Po nienazwanym polu
W dolinę łez, w to czarne, martwe morze bolu?! 140
Już się przepełnia...
A opary nie idą ku niebu — w obłoki,
Lecz fala, co się nad powierzchnią zwełnia,
Przelewa się i pada na serca człowiecze
I krwawym potem znów w ogrojce ciecze... 145
I tak od nowa po koniec — bez końca —
Kiedyż tej męki kres?
Czy dusze muszą rość
Na krwią uprawnej niwie,
W zamrokach ziem, bez słońca, 150
Gdy wszystko w słońcu żywie?!
Dość!!
Dość już tych łez
Nadaremnie wylanych,
Tych litanii bólów, 155
Jakby przez Boga nakazanych,
Żalów i żalów bez granic —
[325]
Dość tych ofiar daremnych,
Trwóg ziemnych,
Tych świętych poświęceń za nic — 160
Za strzępy wiar — za grę słów — za królów —
Targania piersi, trzew,
I tragicznego gestu. — —
W duszy, pozbytej trwóg,
Która się czuje żywą, 165
Wstaje gniew —
Niewoli wszelkiej wróg —
Budzi się groźny lew
Protestu
I wstrząsa płomienną grzywą... 170
Niechajże się rozpłomieni bunt po wszystkiej ziemi!
Niech buchnie ogień — żar — wybuchy!
Niech burza wstanie!
Niech ziemie dotąd spokojne
Przejmie dreszcz — przestrach — przebudzenie 175
I ten pierwszy świt ducha — pytanie:
„Któż to w powietrzu tam prowadzi wojnę?”
Na bój o wyzwolenie!...
................
W nizinach morze wezbrało cierpieniem,
Powietrze głośne od mąk — 180
Z padołu łez, za wyzwoleniem
Wznosi się ku pustce głuchej
Las rozmodlonych rąk...
Wstańcie, smutni!
Niech was obaczy świat, który uwierzył, 185
[326]
Żeście podani słabości jagnięcej,
Niech was obaczy i niech się zadziwi,
Że jesteście w hojności, jak bogowie, rozrzutni —
Bowiem w nędzy swej dajecie więcej,
Niżby kto miarą człowieczą przemierzył, 190
Nie dla oklasku —
I że jesteście żywi!...
Twórzcie płomienny czyn,
By z jego blasku,
Na kształt czerwonych skrzydeł, 195
Padły smugi czerwone na szereg stuleci —
W górę! Niech łomot waszych skrzydeł
Świat jako grom przelęknie!
Co z nieba duszą — za Wami poleci,
A co z ziemi — od ducha porażone — klęknie! 200
|