<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward Bellamy
Tytuł Z przeszłości 2000-1887 r.
Wydawca Nakładem drukarni Aleksandra Okęckiego
Data wyd. 1891
Druk Drukarnia Aleksandra Okęckiego
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Looking Backward: 2000-1887‎
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział II.

Trzynasty maja 1887 r. wypadł w poniedziałek. Było to święto narodowe w Stanach Zjednoczonych. W tym dniu czczono pamięć żołnierzy, którzy padli w walce o wyzwolenie i jedność tych Stanów.
Tłumy niosły wieńce na groby poległych. Ponieważ pomiędzy poległymi znajdowali się i członkowie rodziny Bartlett, więc i Edyta z rodziną udała się na cmentarz.
Prosiłem o pozwolenie towarzyszenia im, a po powrocie do miasta zostałem na obiedzie u rodziców mej narzeczonej. W salonie, do którego udaliśmy się, wstawszy od stołu, wziąłem do ręki wieczorną gazetę i w niej wyczytałem o nowem bezrobociu w rzemiosłach budowlanych które znowu odraczało wykończenie mego nieszczęśliwego domu.
Przypominam sobie moje oburzenie i wymyślania na robotników wogóle i na bezrobocia w szczególe na tyle, na ile obecność dam na to pozwalała. Wypowiedziane przeze mnie słowa znajdowały sympatyję u słuchaczy, a rozmowa, którą następnie prowadziliśmy, potępiając agitatorów socyjalistycznych, musiała nieraz czkawkę u tych panów wywołać.
Wszyscyśmy się zgadzali na jedno, a mianowicie, że sprawy publiczne idą coraz gorzej i że trudno przewidzieć, czem się to wszystko skończy. Pani Bertlett, o ile pamiętam, wygłosiła następujące zdanie:
— W Europie rzeczy idą jeszcze gorzej, niż u nas; zdawałoby się, że cała klasa robotnicza powoli rozum traci. Zapytywałam niedawno męża, dokąd się udamy, jeśli te wszystkie okropności, o których mówią socyjaliści, spełnią się. Na to mi mąż odpowiedział, że wszystkie niemal kraje są zarażone; przyszłoby się udać do Grenlandyi, Patagonii lub Chin...
— Ci chińczycy dobrze wiedzieli, co robią, gdy się murem odgrodzili od zachodniej cywilizacyi. Wiedzieli oni lepiej, niż my, że to wszystko doprowadzi nas niechybnie do bomb i dynamitu... — zauważył ktoś z towarzystwa.
Następnie przypominam sobie, że wziąłem na stronę Edytę i usiłowałem wyperswadować jej, że nie ma co czekać ze ślubem na skończenie domu, ale po prostu podróżować po ślubie, aż dom nasz zostanie wreszcie wykończony.
Śliczna była Edyta tego wieczora. Czarna suknia, która wdziała tego dnia na pamiątkę poległych, uwydatniała jej wdzięki i delikatność jej rysów. Dotąd, gdy zamrużę oczy, widzę ją przed sobą taką, jaką była w owej chwili. Gdy się z nią pożegnałem, wyszła za mną do przedpokoju i tam ją pocałowałem na dobranoc, jak zwykle. Nic nie różniło tego pożegnania od innych, gdyśmy się rozstawali, by się znowu spotkać nazajutrz. Żadnego przeczucia ani u mnie, ani u niej nie było, że rozstajemy się tym razem na dłużej.
Nieszczęśliwi!
Godzina, w której pożegnałem moją narzeczoną, była jeszcze dość wczesna, jak na zakochanego, ale, niestety, jakkolwiek w zdrowiu zupełnem, pod innymi względami cierpiałem jednak na nieuleczoną bezsenność i właśnie przez dwie uprzednie noce oka nie zmrużyłem i czułem się w owej chwili strasznie znużonym. Edyta wiedziała o tem i nalegała, bym poszedł do domu o 9-ej wieczór, rozkazując mi natychmiast położyć się spać.
Dom, w którym mieszkałem, należał już przez trzy pokolenia do rodziny, której byłem ostatnim żyjącym członkiem... Był to gmach drewniany i elegancki, jakkolwiek staroświecko urządzony, ale dzielnica, w której się znajdował, oddawna była przepełniona zajezdnymi domami i fabrykami, a zatem niestosowna dla ludzi z mojem stanowiskiem. Ani myśleć było o wprowadzeniu tam żony choćby znacznie mniej wybrednej i arystokratycznej, jak Edyta Bartlett. Dom więc ten wystawiłem na sprzedaż, tymczasem używając go tylko dla noclegu, bo nawet obiad jadałem w klubie. Jeden tylko sługa, murzyn, nazwiskiem Sawyer, mieszkał w mym domu i usługiwał mi. O jednej wszakże rzeczy w tym domu myślałem, że będę jej żałował, a mianowicie mej sypialni, którą kazałem sobie urządzić w podziemiach. Nie mógłbym nigdy zmrużyć oka w mieście, gdybym był zmuszonym mieszkać na piętrze wpośród hałasu miejskiego i nocnego gwaru. W mej podziemnej sypialni natomiast nigdy żaden dźwięk świata zewnętrznego nie dochodził. Gdym wchodził do niej i drzwi zasuwał, otaczała mnie grobowa cisza. By się nie zakradła wilgoć w tem podziemiu, ściany były grube i wycementowane; toż samo podłoga. By się zabezpieczyć od ognia i rozboju, kazałem wymurować sklepienie i zrobić grube drzwi żelazne. W suficie tylko wentylator odnawiał powietrze w pokoju.
Zdawałoby się, że przy takich warunkach można liczyć na sen spokojny, a jednak rzadko spałem dobrze dwie noce z rzędu. Tak byłem przyzwyczajony do czuwania, że nie robiłem sobie nic z jednej nocy bezsennej. Gdy jednak i druga noc z rzędu spędzałem na czytaniu, czułem się znużonym i nie pozwalałem więc sobie czuwać przez trzecią z kolei noc z obawy nerwowego rozstroju. Czytelnik wywnioskuje, że rozporządzałem jakimś sztucznym środkiem, sprowadzającym sen; tak było w istocie. Skoro tylko po dwóch z kolei bezsennych nocach obawiałem się o dalszy brak snu, przywoływałam na pomoc dra Pillsburg.
Tytułowano go doktorem z grzeczności tylko; w istocie był to samouczek, nie posiadający żadnych dyplomów. Sam siebie tytułował on „profesorem magnetyzmu zwierzęcego.“ Spotkałem go niegdyś podczas mych poszukiwań amatorskich w dziedzinie tegoż magnetyzmu zwierzęcego. Nie przypuszczam, by ten człowiek miał jakiekolwiek wiadomości z dziedziny nauk lekarskich, ale był to znakomity mesmerzysta.
Gdy groziła mi trzecia noc bezsenna, posełałem po niego, by mię uśpił za pomocą magnetyzmu. Bez względu na stopień mego rozdrażnienia nerwowego. Dr Pillsburg w przeciągu kilku minut umiał mnie pogrążać w sen głęboki. By mnie obudzić, potrzeba było także odwrotnych magnetycznych środków, ale te ostatnie łatwiejsze mi były, więc prosiłem dra Pillsburg, by nauczył, jak ma mnie budzić, służącego mego.
Nikt oprócz mego wiernego sługi nie wiedział o wizytach dra Pillsburg, a tembardziej nie znał powodu tych wizyt. Rozumie się, że po ożenieniu odkryłbym Edycie moją tajemnicę. Jeśli dotąd tego nie uczyniłem, to jedynie dlatego, że sen hypnotyczny był cokolwiek niebezpiecznym i wiedziałem, że nabawiłby ją strachu. Niebezpieczeństwo zależało na zbyt głębokiem zahypnotyzowaniu. Powtórzone wielokrotnie doświadczenie przekonało mnie, że podobne obawy były płonne, jeśli tylko zachować należyte środki ostrożności. O tem miałem nadzieję przekonać z czasem Edytę. Po rozstaniu się z nią poszedłem wprost do siebie i posłałem swego wiernego sługę po dra Pillsburg. W oczekiwaniu magnetyzera, udałem się do mej sypialni podziemnej, zamieniłem swój kostium na wygodny szlafrok i zasiadłem w fotelu, by odczytać nadeszłe listy, które Sawyer położył na mem biurku.
Pisał mi właśnie architekta, budujący mój nowy dom i potwierdził wiadomości w wieczornych dziennikach wyczytane. Dodawał on że nowe bezrobocia odraczały na czas nieokreślony wykończenie mego domu, bo ani robotnicy, ani pracodawcy nie ustąpią, jak tylko po długiej walce. Niegdyś Kaligula wyraził żądanie, by cały lud rzymski miał tylko jedną szyję, a to by tem łacniej ściąć ją; bodaj czy w owej chwili i ja nie wyraziłem podobnego żądania względem klasy robotniczej w Ameryce. Pojawienie się Sawyera w towarzystwie doktora przerwało to ponure rozmyślanie.
Doktór oświadczył mi, że to ostatnia jego wizyta przed wyjazdem, dostał on bowiem katedrę przy uniwersytecie jednego z większych miast południowej Ameryki i zamierzał nazajutrz rano udać się na swe nowe siedlisko. Gdy mu wyraziłem obawę, że nie znajdę zastępcy, któryby potrafił mnie uśpić, dr Pillsburg wskazał mi kilku lekarzy równie biegłych, jak on w sztuce hypnotyzmu.

Uspokojony tem zapewnieniem, poleciłem Sawyerowi, by mnie obudził nazajutrz o 9-tej rano, położyłem się do łóżka i poddałem się manipulacyjom hypnotysty. Z powodu, być może, większego rozdrażnienia nerwów, niż zwykle, trudniej mi było stracić odrazu świadomość, ale nakoniec rozkoszny spokój mnie owionął i sen głęboki skleił mi powieki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward Bellamy i tłumacza: Anonimowy.