Jeden tłoczy drugiego, by mieć miejsce blizko.
W środku tłumu dwaj chłopcy na podartej derze
Przewracaniem koziołków zajmują go szczerze.
Obcisłe ich trykoty od chłodu nie chronią,
Więc nieraz malcy z zimna zębami zadzwonią.
Nieraz wątłem ich ciałkiem wstrząśnie długie drżenie,
Nieraz swemi główkami uderzą w kamienie...
Lecz to sztuk nie przerywa, bo pan ich uparty,
Bo wiedzą, że gdy gniewny, to już nie na żarty...
Wolą zatem ból znosić i febryczne dreszcze,
Niż jedno ócz opiłych spojrzenie złowieszcze.
Więc przewracają kozły, a pan w bęben wali,
Tłum się cieszy i śmieje... i tak dalej, dalej...
Na to razem z innymi patrzy górskie dziecię —
Druciarczyk, co zarobku już szuka po świecie...
Chociaż zdala od swoich — ma swobodę ptaka,
Nie zna bata nad sobą, ni szaty cudaka.
Nauczyli go starsi druciarskiej roboty
I szuka w świecie chleba, pełen sił, ochoty...
Ostatni skok zrobiono — już koniec zabawy,
Począł się zwolna motłoch przerzedzać ciekawy...
Z talerzykami w koło obeszły dzieciaki,
Posypały się drobne: srebro i miedziaki...
Sumka dosyć poważna... pan zgarnął ją żwawo,
Chłopcom rzucił kęs chleba, z śmiechem mruknął: brawo!
Warciście dziś nagrody, jeden z drugim synku!
I brząkając pieniędzmi, powiódł ich — do szynku...
Z obszernego dziedzińca znikła tłumu fala.
A w tem głosik się rozległ małego górala:
— Hej, hej! garnki drutować!... Nie czekał też długo,
Gdyż mu dano robotę i jedną i drugą.
Że chłopczyna szył drutem dokładnie i żywo.
Nie marł z głodu i zimna, miał owszem grosiwo,
I radość promieniła twarz jego różową,
Że nie walił, jak skoczki, o kamienie głową.