<<< Dane tekstu >>>
Autor Bronisław Chlebowski
Tytuł Pierwszy papieros
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pierwszy papieros.
Z

Z promieniejącą od radości twarzą podążał Tadzio ulicą Chłodną. Biegł on raczej, niż szedł, wymijając ciągle przechodniów i spoglądając im śmiało w oczy z miną tryumfatora. Radość i duma jego były usprawiedliwione. Przed tygodniem zdał egzamin do klasy drugiej i to z takiem powodzeniem, że pomimo natłoku kandydatów i małej liczby wolnych miejsc, przyjęto go do gimnazyum.

Podczas gdy tylu synów zamożnych rodziców, pomimo pomocy najlepszych nauczycieli i korepetytorów, pomimo wygód, jakiemi byli otoczeni, zachęty i ułatwień do pracy — nie zdołało złożyć egzaminu lub zdało go o wiele słabiej; Tadzio, syn stolarza z przedmieścia, przygotowany przez biednego szóstoklasistę, ucząc się ze starych, podartych książek, w ciasnem mieszkaniu, złożonem z kuchenki, warsztatu i jednej stancyi, otrzymał celujące stopnie ze wszystkich przedmiotów.
Nic dziwnego, że dziś, gdy po raz pierwszy wdział na siebie nowy mundurek granatowy z błyszczącymi guzikami, nie umiał pohamować swego szczęścia. Czuł że własnej pracy i pilności zawdzięcza głównie swe powodzenie i tryumf nad paniczami, którym nieraz zazdrościł strojnych ubrań i ciastek, jakimi się objadali w Saskim ogrodzie, gdy sam zaledwie raz w miesiąc dostawał od ojca po kilka groszy, za które sobie kupował chleba świętojańskiego, orzechów lub groszowych karmelków. Dziś niczego im nie zazdrości, gdyż mundur zatarł różnicę w ubraniu, jaka go dzieliła od strojnych paniczów a powodzenie egzaminowe pozwalało mu z góry na nich spoglądać. Wprawdzie wyszedł z domu po to tylko, by kupić kajet do rysunków, ołówek i gumę, lecz piękna pogoda i tłumy przechodzących dawały taką sposobność do pokazania światu nowego munduru i publicznego stwierdzenia swego tryumfu egzaminowego, że choć minął już po drodze ze cztery składy materyałów piśmiennych, odkładał załatwienie kupna do coraz dalszego sklepu — aż wreszcie znalazł się w Saskim ogrodzie. Do zupełności szczęścia, jakie czuł w tej chwili, brakowało mu jedynie towarzysza, z którym by się mógł podzielić własnemi wrażeniami. Po drodze spotykał ciągle gromadki studentów, rozprawiających wesoło i hałaśliwie; on tylko wychowany na przedmieściu, śród biednej ludności robotniczej, nie znał nikogo w środkowych częściach miasta, a od wczoraj dopiero rozpoczęte lekcye nie pozwoliły zawiązać świeżych stosunków koleżeńskich. Łatwo pojąć, z jaką radością posłyszał w bocznej alei ogrodu Saskiego znajomy głos, wołający go po imieniu. Odwróciwszy się, ujrzał na ławce rozpartego Władka, trzecioklasistę, syna właściciela domu, w którym mieszkali jego rodzice.
Władek, choć czasem grywał na podwórzu w piłkę z Tadziem i bawił się jego gołębiami, na ulicy przecie nigdy z nim nie rozmawiał, uważając, że jako uczeń klasy trzeciej i syn gospodarza nie powinien zadawać się z biednym chłopakiem, który się przyjaźnił z terminatorami. Teraz jednak, gdy ujrzał Tadzia w nowym mundurze, zawołał chętnie na niego, by pozyskać towarzysza do przechadzki próżniaczej po ogrodzie i ulicach miasta. Został bowiem na drugi rok w tej samej klasie i nie zdołał jeszcze zawiązać nowych znajomości, zaś dawniejsi towarzysze, przeszedłszy do czwartej klasy, nie zadawali się z próżniakiem, który przez lenistwo i głupotę stał się pośmiewiskiem kolegów.
Uszczęśliwiony ze spotkania Tadzio, niepomny dawnych uraz, opowiedział jednym tchem Władkowi dzieje swych powodzeń przy egzaminie.
— Wszystko to głupstwo — odparł z obojętną miną Władek — znam ja się na takich facecyach. Poczęstuj mię oto, mały, papierosem, bom zapomniał swoich.
Tadzio zamilkł, zmieszany i zawstydzony zarazem, zarówno wzgardliwą odpowiedzią kolegi jak i jego żądaniem, któremu nie mógł zadosyćuczynić. Ze zdumieniem i boleścią prawie przekonywał się, że to, co uważał za szczyt szczęścia i zasługi, nie miało żadnego znaczenia dla pierwszego kolegi, z którym się spotkał, że zapewne i u innych kolegów jego praca i zdolności, ani nowy mundur nie znajdą uznania. Nie palił dotąd papierosów, choć go podmawiali do tego chłopcy z warsztatu, ponieważ przywykł zawsze opowiadać rodzicom o wszystkiem, co widział i robił po za domem, a ojciec go zawsze upominał, aby nigdy nie czynił tego, czegoby nie śmiał opowiedzieć za powrotem. Na nieszczęście radość i duma, jakie teraz przepełniły serce Tadzia, tłumiły w nim chwilowo pamięć o domu rodzicielskim. Z chwilą gdy przywdział nowy mundur, izba służąca za mieszkanie całej rodziny, wydała mu się ciasną, brudną i biedną, — zabawy z terminatorami nudne i nieodpowiednie nowemu stanowisku; potrzebował teraz innych stosunków i innych zabaw.
— Jeżeli inni studenci palą papierosy, to ja gorszym być od nich nie mogę i ojciec mi tego bronić nie będzie — myślał sobie Tadzio. Dotąd tego nie robiłem, ale teraz mam prawo, bom zdał tak dobrze egzamin. Choć więc na żądanie Władka odpowiedział przecząco, chcąc jednak poprawić swę opinię wobec trzecioklasisty, dodał po chwili, iż szedł właśnie kupić paczkę papierosów, jakkolwiek w rzeczywistości nie miał tego zamiaru.
— Kiedy tak, to chodźmy zaraz, — zawołał Władek, — ja cię zaprowadzę tam, gdzie sam kupuję, jeszcześ takich nie palił zobaczysz jakie pyszne.
I mówiąc to, pociągnął za rękę zmięszanego i wahającego się Tadzia. Fałszywy wstyd przemógł nad skrupułami i zamiast przyborów rysunkowych kupił Tadzio pudełko papierosów i paczkę zapałek. Na widok papierka rublowego, którym płacił za papierosy zdziwiony Władek zawołał:
— Skąd ty masz tyle pieniędzy — twój stary musi być bardzo hojny.
Uległość nieśmiałego kolegi ozuchwalała Władka, który zmarnowawszy dawno wydzielaną mu przez ojca pensyę miesięczną, czepiał się skwapliwie koleżków, nowicyuszów zwłaszcza, by się pożywić ich kosztem lub wyłudzić pożyczkę.
Zapaliwszy papieros z całą powagą i zręcznością doświadczonego palacza, podał ogień Tadziowi, który trzymał papieros zakłopotany i wahający się, lecz ośmielony dobrą miną Władka i obawiając się jego żartów, zapalił także i krzywiąc się puszczał kłęby dymu z wielką skwapliwością.
Skoro wyszli na ulicę, Władek ułożywszy sobie plan dalszego wyzyskiwania uległego koleżki, rzekł do niego:
— Ale, czy wiesz o tem, że każdy nowicyusz musi się wykupić kolegom i oblać nowy mundur!
Tadzio słyszał nieraz jak ojciec opowiadał, ile go kosztowało wyzwolenie na czeladnika, a później na majstra, wiedział także, jak się kłopotali o pieniądze na wyzwoliny terminatorzy pracujący u ojca. To co mówił Władek wydało mu się naturalnem i wstyd go było, że nie pomyślał o tem i nie prosił ojca o pieniądze.
— Nie bój się, mówił dalej Władek, widząc pomieszanie Tadzia, który zaczął się usprawiedliwiać, — ja ci to ułatwię — oto pójdziemy teraz do cukierni i zafundujesz mi lodów i czekolady, a ja powiem w klasie, żeś sprawił fundę i będę cię bronił, gdyby ci chcieli urządzić bicie.
Odurzony dymem papierosa zapomniał Tadzio, iż niema prawa rozporządzać pieniędzmi, które mu ojciec dał na zakupno przyborów rysunkowych; fałszywe pojęcie obowiązków życia koleżeńskiego i fałszywa ambicya popychały go od jednego błędu do drugiego. O ile z wahaniem wchodził do dystrybucyi, o tyle teraz śmiało skręcił do cukierni i rozsiadł się na kanapce wyścielanej czerwonym aksamitem przy marmurowym stoliku, na którym, na jego zlecenie, pojawiły się lody i czubaty talerz ciastek kremowych. Nienawykły do tych przysmaków Tadzio upajał się rozkoszami, których przez tyle lat zazdrościł, przypatrując się przez okno szczęśliwcom, rozsiadającym się na tych kanapkach i raczących się ponętnemi słodyczami.
Rozkoszne chwile nie długo jednak trwały. Zarówno nawał wrażeń i uciech jak i skwapliwość, z jaką pochłaniał nieznane mu przysmaki, sprowadziły u Tadzia przesyt, który mu nie pozwolił dojeść czwartego ciastka i dokończyć czekolady. Władek tylko, spokojny i doświadczony, jadł powoli i spożył dwa razy tyle.
Po zapłaceniu kosztów uczty zostało Tadziowi z rubla zaledwie kilka groszy. Trzeba było wracać do domu bez kajetu i bez pieniędzy. Przy wyjściu Władek zmusił go do zapalenia papierosa. Najedzony do syta szedł on obojętnie koło kolegi, którego pusta kieszeń nie obiecywała mu żadnych korzyści. Tadzia tymczasem gnębiły coraz czarniejsze myśli i obawy. Po raz pierwszy znalazł się wieczorem sam w mało znanej mu stronie miasta. W każdym przechodniu upatrywał dyrektora gimnazyum lub profesora, śledzącego ich czynności; to znowu przyszło mu na myśl, iż ojciec, zaniepokojony długą nieobecnością, wyszedł go szukać i lada chwila pojawi się, by skarcić go wobec Władka i przechodniów. Ten szczęśliwy tryumfator, który przed dwiema godzinami pragnął, by wszystkich oczy były na niego zwrócone, teraz unikał wzroku ludzkiego i wybierał odludne, boczne uliczki.
Na domiar złego zaczął mu dokuczać ból głowy, połączony z nudnościami a wywołany przez nadmiar słodyczy, dym tytuniowy i niepokój moralny. Władek tymczasem nie widząc dla siebie żadnej przyjemności w towarzyszeniu choremu koledze, poszedł spiesznie do domu, nie czekając powrotu Tadzia, walczącego z dokuczająca mu chorobą. Widząc się opuszczonym przez towarzysza, jeszcze bardziej upadł Tadzio na duchu. Osłabiony wymiotami i znękany obawą gniewu ojca i wstydu, jaki ściągnął na siebie własnymi błędami, ledwie dowlókł się do domu. Nie śmiąc pokazać się ojcu, skrył się w szopie, służącej za skład desek i za pośrednictwem jednego z chłopców, wywołał matkę, której opowiedział całą przygodę, nie wymieniając nazwiska kolegi i zamilczawszy o doznanym od niego zawodzie.
Przez kilka godzin wyczekiwał biedny winowajca wyroku ojca, człowieka sprawiedliwego i rzadkiej uczciwości, lecz wymagającego od wszystkich takiej samej uczciwości i prawdy w postępowaniu.
Dopiero około dziesiątej w nocy pojawił się w szopie sam ojciec, i wziąwszy za rękę drżącego od strachu i wstydu Tadzia, przyprowadził do mieszkania. Tam kazał mu raz jeszcze opowiedzieć całe zdarzenie. Pomimo ponownego nalegania matki nie wymienił nazwiska kolegi, który go skusił do złego. Wysłuchawszy opowieści, ojciec pomyślał trochę i rzekł:
— Najadłeś się wstydu i strachu, zostałeś więc już ukarany, niech ci to służy za przestrogę. Nie wydałeś tego łotra — koleżki, dobrze zrobiłeś, bo mazgaje tylko winy własne zwalają na innych. Ten szczęśliwy egzamin zawrócił ci głowę, zdawało ci się, żeś posiadł wszystkie rozumy i możesz zgóry patrzeć na tych, co nie chodzą do gimnazyum; a tymczasem dałeś się za nos wodzić jakiemuś osłowi i hultajowi.
Jeżeli chcesz zostać porządnym człowiekiem, to strzeż się zarozumiałości i towarzystwa próżniaków.


∗                    ∗
Nazajutrz rano szedł Tadzio do gimnazjum smutny i blady. Rumieniec radości znikł z jego twarzy a spuszczone ku ziemi oczy zwracały się nieustannie ku białawym plamom szpecącym przód nowego mundurka. Była to pamiątka wczorajszej uczty i sprowadzonej przez nią choroby.
Bronisław Chlebowski.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bronisław Chlebowski.