Wakacye (Szczęsna)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józefa Bąkowska
Tytuł Wakacye
Pochodzenie Światełko.
Książka dla dzieci
Wydawca Spółka Nakładowa Warszawska
Data wyd. 1885
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wakacye.
W

W czwartej klasie szkoły miejskiej we Lwowie, po skończonej nauce, kazano chłopczykom zostać jeszcze i czekać chwilę. Korzystając z nieobecności nauczyciela, jedni podnosili się na ławach, huśtali między poręczami, drudzy śmieli się głośno, płatali sobie figle, hałasowali. Między najpsotniejszymi był Adaś, synek dość zamożnych rodziców, chłopiec nadzwyczajnie żywy. Dużo z nim było kłopotu, nim go nauczono, że przy lekcyi siedzi się na ławce, a nie wisi w połowie w powietrzu; że kiedy się czyta, nie rwie się w palcach bibuły pod stolikiem, a kiedy się pisze, nie rysuje się po bokach zeszytu jakichś dziwacznych figur. Miał jednak dobre, tkliwe serce i wszyscy koledzy bardzo go lubili. Obok niego siedział na ławce Tomuś. Był to jakby stworzony dla Adasia kolega, cierpliwy, łagodny chłopczyk, o rok starszy — miał już lat 11. Na mizernej jego twarzyczce malowała się słodycz, a czarne oczki, wypatrzone w nauczyciela uważnie, były czasem tak smutne, że ten pytał się nieraz:
— Co ci jest, Tomusiu?

— Nic — odpowiadał chłopczyk i lekki rumieniec zmięszania pokrywał jego twarzyczkę.
Gdy się lekcye kończyły, Adaś brał go za ramiona, potrząsał mocno, jakby chciał z niego wydobyć odpowiedź i wołał głośno:
— Co ci jest?... co ci jest?...
Wtedy Tomuś bronił się i rozweselał.
Raz tylko cicho i z głębokiem westchnieniem powiedział:
— Nie wiem, czy będę chodził dalej do szkoły; mój ojczym nie chce mi dać na książki od wakacyi, mówił, że dosyć dla mnie tej nauki...
— A mama? — pytał Adaś.
— Przecież wiesz, że nie mam mamy.
— Prawda — rzekł zasmucony Adaś i zaczął Tomcia całować. — Ale ty do szkoły chodzić musisz! Ty najpierwszy uczeń! Ja ci książek pożyczę.
Kochali się bardzo, choć każdy był inny. Tomuś zresztą nie przyjaźnił się z nikim. Adaś wszystkim płatał figle, dokuczył nieraz, bił się z nimi, Tomusia nigdy nie uderzył. Rozśmieszał go wprawdzie i przeszkadzał mu, ale leciał do niego co dzień z otwartemi rękami jak prawdziwy przyjaciel. Najczęściej razem wracali do domu z rękami na ramionach. Przy kościele, u starej przekupki Adaś kupował sobie jabłka lub pierniki na drugie śniadanie i częstował Tomusia. Biedny chłopczyk czasem przyjmował, ale nie lubił tego i raz naprawdę się pogniewali, gdy Tomuś ofiarowany mu piernik zostawił w szkole.
Otóż kiedy kazano chłopcom zostać w klasie, powstała wrzawa i Adaś, jak zwykle, skacząc po ławkach, śmiejąc się, zaczepiając kolegów, hałasował w najlepsze.
— Co to może być? — pytali jedni drugich.
— Czekajcie! — zawołał Adaś — ja zobaczę i powiem wam. — Poskoczył do drzwi, otworzył, wybiegł na korytarz i po chwili wrócił niby przerażony, wszedł do ławki, otworzył książkę i zagłębił się w czytaniu.
— No i cóż? i cóż? — pytano dokoła.
Adaś czytał.
— I nic nie powiesz? no! — dopominali się koledzy, szarpiąc go za rękawy.
— Strach! sam dyrektor niesie tu przez korytarz pęk jakichciś prętów! W głowę zachodzę do czego to? Źle!...
Cała klasa parsknęła śmiechem.
— Pan Adam boi się? — rzekł rozwlekłym głosem gruby Hipek.
— Co, ja się boję! Poczekaj!
I puścił się za uciekającym chłopcem.
Wszedł nauczyciel i cisza od razu zapanowała w klasie. Chłopcy stanęli każdy na miejscu.
— Dobrzy ludzie — rzekł — co kochają pilnie uczące się dzieci, urządzili dla tych, które nigdy z miasta na wieś nie wyjeżdżają, tak nazwane: „Kolonie Wakacyjne“. Do pięknego miejsca w górach, koło Morszyna, pojedzie kilkudziesięciu chłopczyków użyć powietrza, lasu i swobody. Z każdej szkoły wybranych będzie kilku najbiedniejszych, co są mizerni lub chorowali w zimie. Z naszej szkoły też pojedzie paru. Powiedźcie zatem rodzicom lub opiekunom waszym, aby się zgłosili do dyrektora szkoły po bliższe objaśnienia. Teraz idźcie do domu.
Cichy szmer powstał między uczniami; lecz wzięli się parami za ręce i w porządku wyszli ze szkoły spokojnie. Dopiero przed domem rozległ się gwar! Choć kilku tylko miało być wybranych, każdemu uśmiechała się wieś, każdy tęsknił do lasu, do łąki!
Adaś złapał Tomusia, i trzymając go za obie ręce, wołał z radością:
— No, będziesz widział to wszystko, co ci opowiadałem nieraz o wsi!
Tomuś spojrzał zdziwiony.
— I cóż tak patrzysz na mnie? Jeśli kto, to ty musisz pojechać!
Tomuś uśmiechnął się smutnie, nabrał pełnemi piersiami powietrza, jakby przeczuwając wiejskie odetchnienie i szepnął:
— Ja — nie!
— Jakto! — wołał Adaś. — Jesteś najmizerniejszy z całej klasy, blady, oczy masz podsiniałe, w zimie miałeś odrę, do dziś dnia kaszlesz!
— Ale ja nie mam biednych rodziców; a tylko tacy...
— Ależ co ty mówisz! — przerwał mu Adaś. — Nie masz biednych rodziców, bo ich całkiem nie masz, jesteś sierotą, to jeszcze gorzej i dlatego właśnie musisz jechać na wieś, na wakacye.
— A ojczym... Dyrektor wie, ze ojczym ma warsztat i nie jest...
— Twój ojczym nie jest biedny taki, ale ci nic dać nie chce i ty jesteś zupełnie bez nikogo, biedny, sierota. Zresztą on sam będzie kontent, że pojedziesz na parę tygodni.
Tomuś się zamyślił. Szli razem do domu.
— Kazano, żeby rodzice przyszli do szkoły rozmówić się... a za mną kto pójdzie? — szeptał Tomuś.
— Ach! — rzekł ze łzami Adaś — dość na ciebie spojrzeć, aby widzieć, że ci wsi potrzeba!
Porozmawiali jeszcze chwilę a potem Adaś wbiegł do ogrodu za sztachetami, gdzie stał ładny dom w głębi, a Tomuś poszedł dalej ulicą do siebie. W nocy, leżąc na kanapce w izbie stolarskiej, marzył o wsi, o zielonych łąkach, na których widział kwiaty rosnące i bociana na rżysku; las ciemny, sosnowy wyciągał niby do niego ramiona a leśne maliny i liliowe dzwonki wabiły słodko. Przymknął oczy i zdawało mu się, że to prawda. Ale po chwili, gdy je znów otworzył, zobaczył śpiących terminatorów i blade światło idące od okna. Parę tygodni upłynęło od tego czasu. Ze szkoły tylko paru wzięto chłopców: Kazia, co miał koklusz, i Stasia, co miał sześcioro rodzeństwa i biedną matkę. Tomuś został we Lwowie. Posmutniał trochę więcej, ale za to Adaś tak się w klasie rozpłakał, że go uspokoić nie mogli.
Dnia 16 Lipca, na placu Cłowym, zebrały się dzieci mające pojechać na kolonie. Tramwaj zajechał, chłopcy w nowych sukienkach, z siatkami na motyle, z piosnkami na ustach wsiedli z nauczycielem i ruszyli do kolei żelaznej. Tomuś patrzał na to wszystko, stojąc na rogu ulicy; a gdy już nie było widać powiewających chorągiewek, gdy piosnki ucichły, poszedł wolnym krokiem do domu. W izbie stolarskiej usiadł przy oknie, otworzył książkę i chciał czytać. Zwolna podniósł oczy w górę, gdzie było widać kawałek nieba i dumał o złotych polach ze zbożem, o bławatkach i o tem wszystkiem, co te dzieci zobaczą na wsi, a czego on jeszcze nigdy nie widział w życiu! Wtem wpadł zadyszany Adaś.
— Tomciu! Tomciu! słuchaj! Oni za parę tygodni wrócą, a druga partya pojedzie i ty z nią! Tomciu mój drogi! teraz już bądź zdrów, bo ojciec mnie bierze na wieś.
— Skąd ty wiesz o tem, Adasiu?
— Jakżeż! Ojciec mój rozmawiał z naszym nauczycielem i prosił, żeby cię umieścił najpierwszego na liście. Nauczyciel powiedział, że trochę trudno tak wielu posyłać z jednej szkoły, ale zrobi, co będzie mógł. Zanieś-że świadectwo. Już wiesz wszystko.
Tomuś uściskał serdecznie Adasia, bo czuł, że to on uprosił mu to wszystko u swego ojca. Cały wieczór spędzili razem. Nazajutrz Adaś wyjechał.
Trzy tygodnie ciągnęły się długo w miejskim skwarze i pyle, ale Tomuś żył nadzieją wyjazdu. Aż pewnego dnia stanął w progu izby stolarskiej nauczyciel i spytał głośno:
— Gdzie jest Tomuś, uczeń IV klasy?
Tomuś, siedzący pod oknem, zerwał się z miejsca i stanął z bijącem sercem przed nauczycielem.
— Jestem — rzekł drżącym głosem.
— Chłopcy wrócili wczoraj, jutro ty jedziesz!
Tomusiowi nogi zadrżały, zbladł i nie mógł słowa przemówić, przetarł oczy i patrzył niepewnie na nauczyciela.
— Więc ja pojadę?
I łzy mu popłynęły z oczów. Nauczyciel przyciągnął go do siebie.
— Nie płacz — rzekł — to prawda, pojedziesz jutro na wakacye. Przyniosłem ci nową sukienkę i siatkę na motyle. Tam na wsi będziesz pił mleko, biegał po lesie, zbierał kwiaty, maliny; jest i huśtawka, piłki, obręcze, a na dni niepogodne będziesz miał książki do czytania. Nauczyciel, który z wami pojedzie, już wie o tobie. A teraz masz jeszcze coś.
I wyjął z kieszeni list od Adasia do Tomcia i oddał mu od ojca Adasia kapelusz słomiany z zielonym sznurem. Tomuś rozradowany nie wiedział prawie, gdzie jest i co się z nim dzieje. Całował ręce nauczyciela, przyciskał list Adasia do serca, a łzy wdzięczności błyszczały mu w oczach. Ledwie doczekać mógł drugiego dnia. Przed godziną 5-tą po południu pobiegł na plac Cłowy i był najpierwszym, a nauczyciel oddał mu do trzymania jedną z chorągiewek. Tramwaj zajechał. Znów mnóstwo chłopczyków wskoczyło z piosnką wesołą, chorągiewki zaszumiały, a na przodzie stał Tomuś z promienną twarzyczką, uśmiechnięty, szczęśliwy!
Jechał na wieś, na wakacye.
W tkliwem jego sercu jako też i wakacyjnych jego towarzyszy, wzrosła prawdziwa wdzięczność dla tych, pełnych miłości bliźniego ludzi, którzy trudem swym i staraniem dali gromadce biednych dzieci użyć kilku chwil słodkich, wśród przyrody i ciszy wiejskiego ustronia.

Szczęsna.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józefa Bąkowska.