Z boru biegłem do chaty,
I znów z chaty do boru;
Nad jeziora przezroczem,
Jak ta wierzba wisząca,
Myśleć o czém ni o czém,
O tém świetle miesiąca.
Moja, moja to strona
Już przegląda z za bora,
Gdzie u brzegu jeziora
Stoi lipa zielona.
Żadnéj nie ma odmiany,
Wszystko stało jak stoi,
Tylko ja tu nieznany
I ci ludzie nie moi.
Przeleciałoż mi życie
Szybko jakby dzień boży,
Jakbym wyszedł o świcie
A powrócił o zorzy. —
Wyjdźcież matko, ojczymie!
Siostro, moja pociecho!
Znużonego kto przyjmie,
Kto ugości pod strzechą?