Zajęcze serce (Wóycicki, 1876)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zajęcze serce |
Pochodzenie | Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe |
Wydanie | trzecie pomnożone |
Data wyd. | 1876 |
Druk | S. Lewental |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Na wyspie, w pośrodku Wisły, stał wielki zamek przed laty, cały murem otoczony; w każdym rogu grube baszty; wiewały na nich gęsto chorągwie, i gęste straże poustawiane. Most skórzany na łańcuchach, łączył wyspę z brzegiem ziemi.
W tym zamku mieszkał pan możny, rycerz bitny, zawołany. Ile razy trąba brzmiała nad wchodową bramą zamku, zwiastowała powrót pana, zwycięztwo i łup bogaty.
Po długich i ciemnych lochach wiele brańców osadzono. Codziennie musieli robić: to naprawiać mury grube, to uprawiać piękny ogród. Między tymi była baba, stara baba czarownica, któréj męża trzymał w więzach: ta się zemścić zaprzysięgła.
Czatowała przeto chwili, by samego spotkać pana. Strudzony walką, niewczasem, na zielonéj upadł trawie; sen zakleił mu powieki. Skrycie czai czarownica, mak na oczy panu kładzie, by się ze snu nie obudził, i gałązką osikową w pierś uderza, a w tę stronę, kędy serce ludzkie bije.
I pierś się zaraz roztwarła, i czerwone widać serce, jak drga ciągle i ustawnie. Uśmiecha się czarownica i wyciąga rękę chudą, długiemi palcami z lekka obejmuje całe serce, i tak nieznacznie wyciąga, że się rycerz nie obudził.
Wtedy mając w pogotowiu świeże od zająca serce, w pierś rycerza zaraz w kłada i zamyka otwór piersi. Sama odeszła na stronę, z radością w gęstych krzakach przyległa, chcąc zobaczyć skutki czarów.
Jeszcze się rycerz nie zbudził, a poczuł serce zajęcze! Co nie znał trwogi, drżał bojaźliwie, i rzucał ciałem! Otwiera oczy: zbroja mu cięży; zaledwie powstał, aż usłyszy psów szczekanie!
Dawniéj lubił kiedy gończe grały w kniei za zwierzyną, teraz w trwodze wystraszony, ucieka jak szary zając! Zaledwo wbiegł do komnaty, chrzęst zbroi własnéj, oręża co się zszczerbił zwycięztwami, i brzęk srebrnéj ostrogi na nowo go trwoży: zrzuca więc pancerz i szablę, pada na łoże zmęczony.
Dawniéj we śnie marzył jeno to o bójce, to o łupach: teraz we śnie jęczy smutnie, i na każde psa szczekanie albo hasło swojéj straży, co przy ognisku na baszcie, czujnie strzegła przed napadem, drży jak dziecię, i w poduszkę chowa oczy wystraszone.
Wkrótce poganie otoczyli zamek; rycerze i czeladź czeka na pana. co im przewodził do bitwy i do zwycięztwa. Ale czekają na próżno! On mężny rycerz, usłyszawszy szczęk oręża, gwar żołnierzy, rżenie koni, uciekł na zamku poddasze, i ztąd dopiero dojrzał mnogie pogańskie zastępy.
Wtedy przypomniał sobie dawne wyprawy, zwycięztwa, i sławę imienia swego. Jak bóbr zapłakał rzewnemi łzami, westchnął, i mówi żałośnie:
— Bożeż mój, Boże! daj mi odwagę, przywróć mi siłę i męztwo! Sztandary moje na polu bitwy już powiewają od dawna, a pan ich, dawniéj zawsze na czele, dziś jak dziewczę bojaźliwy, z dymnika swojego zamku, patrzy na zastępy swoje! Wróć mi serce, by nie drżało — wróć mi silę, abym zbroję mógł udźwignąć! Odżyw ciało czerstwością i daj zwycięztwo.
Wspomnienia te budzą go jak ze snu; wraca spiesznie do komnaty, chwyta zbroję, dosiada rumaka i wyjeżdża przez bramę. Strażnik z radością powitał pana, i brzmieniem trąby zapowiedział jego wyjazd. Śpieszy, lecz ciągła bojaźń mysi mu i serce osiadła. A gdy rycerstwo odważnie rzuca się na zastęp pogan, pan zamku w trwodze, zawraca swego bieguna, i ucieka w gród warowny.
Choć wbiegł do zamku zdyszały, i za grubemi murami nie pozbył trwogi tajemnéj; skacze z konia, ucieka do żelaznego lochu, i tam omdlały czeka niesławnéj śmierci.
Rycerstwo jego przecież pobiło pogan, a strażnik z wysokiéj baszty, powitał zwycięzkie chorągwie wracające do zamku. Wszyscy zdziwieni haniebną ucieczką pana zamku, szukali go długo napróżno, i znaleźli w lochu na poły umarłego.
Nie długo żył nieszczęśliwy rycerz; całą zimę grzał ciało drżące zawsze przy kominie. Wiosna nastała, roztworzył okno, chcąc odetchnąć słońcem maja. Jaskółka, co na poddaszu ulepiła gniazdko swoje, w przelocie czarniawém skrzydłem uderzyła go po skroni.
Cios był dla niego śmiertelny, upadł jak gromem rażony, i po krótkiéj męce skonał.
Wszyscy pana żałowali i szczerze płakali, niewiedząc powodu, co potrafiło go tak nagle zmienić. Aż w rok potém, gdy pławiono czarownice, że deszcz długo zatrzymały: ona czarownica zeznała sama, jak odmieniła serce rycerza na serce zajęcze! — Wtedy poznali dopiéro ludzie, dla czego z tak mężnego rycerza tak bojaźliwy się zrobił, szczerzéj żałowali i więcéj płakali, a na jego mogile spalili żywcem starą czarownicę.