<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zatopiony skarb
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Złote monety i przemytnicy

Wybrzeże hiszpańskie ciągnie się w tym miejscu jednolitą, niemal prostą linią. W odległości kilkunastu mil na północ znajduje się wrzynająca się w ląd zatoka, nad którą leży miasteczko Carlos de la Rapita. Raffles nie bez słuszności sądził, że w tych okolicach znaleźć się musi jakieś miejsce odpowiednie do ukrycia łodzi.
Wybrzeże obfitowało w lasy, z łatwością można więc było ukryć łódź w cieniu drzew o rozłożystych gałęziach.
Raffles zarzucił kotwicę... Przymocowano łódź do potężnych sterczących ponad wodą korzeni. Otwarto okrągła przykrywę i trzej przyjaciele poczęli krzątać się około posiłku. Raffles rozłożył przed sobą mapę: wyczytał z niej, że w odległości zaledwie czterech kilometrów od tego miejsca znajduje się kanał, który w pobliżu miejscowości Ambosta łączy się z rzeką Ebro.
Wiadomość ta dała mu dużo do myślenia. Należało bowiem przyjąć za pewnik, że przez tę zatokę odbywał się transport towarów pochodzących z południa.
— Ciekaw jestem, w jakim celu przekopano ten kanał? — zapytał Brand, pochylony nad mapą. — Czy Ebro nie ma swego naturalnego ujścia?
— Oczywiście, Brand, ale ujście to nie jest zbyt wygodne dla żeglugi. Zresztą pomysł kanału uważam za bardzo szczęśliwy, ponieważ w ten sposób zatoka zyskała na znaczeniu. Ebro, najdłuższa w Europie rzeka, posiada zamulone ujście, które utrudnia żeglugę, zwłaszcza dużym okrętom handlowym. O ile wiem, nad rzeką nigdy nie zbudowano żadnego portu. Hiszpanie zbyt są leniwi, aby skutecznie zwalczyć wzrastające z każdym dniem zamulenie rzeki... Jak tam z jedzeniem, Henderson?
— Wszystko przygotowane, mylordzie — ozwał się głos z głębi kabiny. W chwilę potem, trzej przyjaciele siedzieli za stołem umieszczonym w przedniej części kajuty... Tyły jej zajęte były linami, masztami i stanowiły zbiornik paliwa, oliwy i benzyny.
— No i co dalej? — zapytał Brand spoglądając ciekawie na Rafflesa.
Raffles gryzł potężny kawał holenderskiego sera.
— Hm — mruknął — skoro tu już jesteśmy, nie wyjedziemy stąd tak prędko. Nasz hiszpański historyk twierdzi, że „Newada“ została odepchnięta z biegiem czasu przez prąd od ujścia Ebro aż do Benicarlo, czyli przynajmniej o pięćdziesiąt kilometrów. Rozumując logicznie, należy przyjść do wniosku, że prąd znosił okręt rok rocznie o jeden kilometr. W ten sposób ustalilibyśmy, że obecnie szczątki tego okrętu znajdować się muszą bardziej na południe od Benicarlo. Ponieważ nie mamy nic innego do roboty, jutro rano zbadamy całe wybrzeże, płynąc powoli pod wodą. Jestem pewien, że wreszcie trafimy na jakiś ślad!
— Czy są tu przemytnicy w tej okolicy, mylordzie? — zapytał nagle Henderson.
Olbrzym zdawał się zastanawiać nad tym głęboko.
Pytanie to padło tak niespodzianie, że Brand spojrzał na niego ze zdziwieniem:
— Cóż ci nagle przyszło do głowy, James? — zaśmiał się Raffles.
— Słyszałem, że wybrzeża Hiszpanii roją się od przemytników... Dwa tygodnie temu byłem w operze na przedstawieniu „Carmen“... Pełno tam było tego na scenie, a wszystko uzbrojone w stare fuzje i ubrane w fantastyczne kapelusze!
— Może i masz rację — odparł Brand — Sądzę jednak, że od tego czasu wiele się zmieniło. Przemytnicy hiszpańscy noszą może fantastyczne kapelusze, ale z całą pewnością są już zaopatrzeni w najnowocześniejszą broń.
— Ciekaw jestem co tu można przemycać? — ciągnął dalej olbrzym. — Przecież Hiszpanie nie używają narkotyków.
— To prawda, James, ale istnieją w Hiszpanii bardzo wysokie cła na alkohol, sprowadzany z zagranicy. Wysokie cła zawsze powodują wzmożenie się przemytu...
— Czy wysiądziemy na ląd? — zapytał Henderson.
— Oczywiście, — odparł Raffles.
— Czy nie jest to zbyt ryzykowne? — rzucił ostrożnie Brand.
— Dlaczego? Przemytników nie boimy się... Zresztą, dniem i nocą zatoki tej strzegą posterunki straży celnej... Pewien jestem, że cały szmugiel odbywa się w południowej części zatoki. Możemy śmiało udać się na spoczynek. Dzień rozpoczyna się już o godzinie trzeciej i trzeba go będzie należycie wykorzystać.
Noc upłynęła spokojnie.
Rano Henderson otworzył przykrywę łodzi. Na horyzoncie widać było niewyraźne kontury niewielkich łodzi. Raffles domyślał się słusznie, że były to łodzie straży celnej. Trzej przyjaciele odświeżyli się kąpielą, zjedli śniadanie i ruszyli w drogę.
„Delfin“ płynął pod wodą... Dopiero, gdy łódź znalazła się na pełnym morzu, rozpoczęty się właściwe poszukiwania.
Tu i owdzie widać było resztki połamanych masztów, puste skrzynie o które łódź omal nie zahaczyła... Trzej mężczyźni przyglądali się tym szczątkom uważnie poprzez silne, powiększające szkła.
Raffles wkrótce przyszedł do wniosku, że w żadnym wypadku nie były to szczątki okrętu, zbudowanego w szesnastym wieku.
Znajdowali się mniej, więcej na szerokości Oropezy, to jest w odległości, trzydziestu kilometrów na południe od Benicarlo.
Nagle Brand wydał głośny okrzyk, wskazując jednocześnie na jakiś niewyraźny kształt, majaczący w pobliżu. Raffles skierował w tę stronę swoją lornetę... Nie ulegało kwestii, że była to wspaniale rzeźbiona rufa średniowiecznego okrętu. Dokoła biegła hebanowa galeryjka, arcydzieło sztuki snycerskiej... Więcej nic już nie było widać...
To, co pozostało, porośnięte było wodorostami.
— To „Nevada“ — rzekł Raffles pewnym tonem.
— Skąd o tym wiesz? — zapytał Brand.
— Ponieważ czytałem dokładnie jej opis. Ta płaskorzeźba ledwie widzialna spod masy zieleni, wyobraża Don Carlosa, syna Filipa. Naprzód, Brand. Musimy zbliżyć się do tego okrętu...
Nadzieje wywołane nagłym odnalezieniem rufy, rozwiały się szybko. Poza nią nie znaleziono bowiem nic godnego uwagi. Wyglądało to, jak gdyby ktoś odrąbał rufę od przodu statku i obie części porozrzucał po morzu.
Raffles opłynął rufę dokoła, w nadziei, że może natrafi na coś ciekawego. Wkrótce przekonał się, że dalsze poszukiwania w tym miejscu są bezowocne. Potężna burza rozłupała widocznie okręt na dwie części. Jedna z nich została zaniesiona przez prąd na południe, druga zaś musiała utonąć w zupełnie innym miejscu.
Doszedłszy do tego wniosku, rozkazał Hendersonowi zmienić kierunek. Płynęli teraz ostrożnie w stronę wybrzeża. W polu widzenia nie było żadnego okrętu, prócz kilku rybackich łodzi. Raffles kazał wypłynąć na powierzchnię.
Podniesiono klapę i Raffles rozejrzał się dokoła.
Łódź przybiła do brzegu.
— Co tu będziemy robić? — zapytał Brand, gdy łódź uderzyła o brzeg.
— Wyjdziemy na ląd — odparł Raffles lakonicznie.
— Gdzie jesteśmy właściwie?
— W odległości dwóch kilometrów od Oropezy — padła odpowiedź.
— Czy to właśnie miejsce wybrałeś do lądowania?
— Tak.
— W jakim celu?
— Zamierzam przeprowadzić tu poszukiwania. Oropeza jest wioską rybacką, a wśród mieszkańców takich osad przechowują się najlepiej stare legendy, przekazywane z pokolenia w pokolenie. Pewien jestem, że ci ludzie udzielą mi cennych danych o „Nevadzie“.
— Czy nikt nam tutaj nie uszkodzi łodzi?
— Nonsens... Zamkniemy ją szczelnie, spuścimy głęboko pod wodę i umocujemy...
Brand milczał... Z każdym dniem coraz mniej podobała mu się ta wyprawa... Bandy przemytników włóczyły się nocami po tym wybrzeżu i ktoś z łatwością mógł trafić na ślad łodzi. Starał się więc ukryć swój niepokój przed Rafflesem, wiedząc, że i tak nic nie powstrzyma go przed wykonaniem raz powziętych planów.
Zamknięto więc łódź, spuszczono pod wodę i przycumowano do korzeni nadbrzeżnych drzew.
Cała trójka wyszła na ląd.
W pobliżu wznosiły się niewysokie, lecz strome skały. Ze szczytu jednej z nich — ujrzeli leżącą w dole wioskę rybacką. Była to Oropeza.
Wiodła do niej wąska ścieżka, biegnąca obok małej stacyjki kolejowej, składającej się z szopy na towary i budki telegrafisty.
— Widzę, że spodziewają się tutaj wizyty przemytników! — rzekł Raffles, spoglądając z uśmiechem w stronę morza. — Spójrzcie: aż trzy statki straży celnej patrolują w pobliżu Oropezy!
— Jest ich daleko więcej, mylordzie — odparł Henderson, przykładając lunetę do oczu. — Do wszystkich diabłów! To przecież okręty wojenne...
— Ciekawe! — szepnął do siebie Raffles. — Przypuszczam jednak, że te okręty wojenne znajdują się tu w związku z hiszpańską wojną domową. Nie zdziwiłbym się, gdybyśmy o kilka kilometrów dalej natknęli się na krążowniki...
— Przemytnicy i wojna domowa! Znaleźliśmy się w ładnej sytuacji.
— Nie kracz, przyjacielu... Ruszajcie naprzód! Idziemy do wioski... Zobaczymy, czy uda nam się zdobyć jakieś informacje.
Nie bez mozołu poczęli posuwać się po wąskiej ścieżce... Wkrótce wydostali się na szeroki gościniec... Trzej cudzoziemcy wzbudzili w wiosce prawdziwą sensację.
Raffles zatrzymał się w rynku i skierował swe kroki w stronę starej winiarni... Instynktownie przeczuwał, że tutaj dowie się czegoś ciekawego. Przeczucia jego okazały się słuszne: właściciel winiarni, człek sam już leciwy, zaprowadził go do swego ojca - staruszka liczącego przeszło dziewięćdziesiąt lat.
Starzec trzymał się krzepko, a jego ciemne oczy spod siwych krzaczastych brwi bystro spoglądały na cudzoziemca. Gdy Raffles zapytał go nagle o katastrofę okrętu, wiozącego złoto, stary Jose ożywił się wyraźnie i począł po raz setny może opowiada starą historię o skarbach „Nevady“, którą słyszą prawdopodobnie od swego ojca.
W roku 1805 rozszalała się pewnej nocy burza, która przygnała do brzegu i wyrzuciła na ląd szczątki wielu zatopionych już od dawna okrętów, od dziesiątek i setek lat spoczywających na dnie morskim. Podobny los spotkał i „Nevadę“, tak przynajmniej utrzymywał stary Jose...
Aby dać świadectwo swym słowom, stary zerwał się z miejsca i zniknął w sąsiedniej izbie. Wrócił po chwili, niosąc w ręku garść złotych dukatów.
Raffles obejrzał je z uwagą:
— Nie ulega kwestii, że pieniądze te pochodzą z „Nevady“ — rzekł po namyśle.
Widniała na nich podobizna Filipa II w rzymskim hełmie, po drugiej zaś stronie widać było zatarte cyfry: monety wybite zostały w początkach szesnastego stulecia!
Starzec spojrzał na Rafflesa przenikliwym wzrokiem:
— Te pieniądze są jeszcze po dziś dzień w obiegu w naszej wsi... Co prawda niektórzy sprytniejsi spośród nas nie chcą ich teraz wypuścić z rak, odkąd przekonali się, że zbieracze monet dają za nie sporo grosza. Może pan chce je ode mnie odkupić?
— Nie teraz, przyjacielu!... Zatrzymaj je chwilowo!... Powiedz mi lepiej, czy wszystkie skarby „Nevady“ dostały się do rąk ludzi z wioski?
Stary Jose uśmiechnął się tajemniczo. Nachylił się do Rafflesa i szepnął tajemniczo:
— Wiele dziwnych wypadków wydarzyło się od tej chwili, senor! Nikt mi z pewnością nie uwierzy, ale ja wiem, że to prawda... Sam miałem w ręku mapę, to jest plan miejsca, gdzie ukryty został skarb, ale niestety wszystko zginęło w czasie pożaru! Senor wie oczywiście o tym, że w swoim czasie wielki Napoleon przebył Pireneje i ciągnął wraz z wojskami na Hiszpanię... Na ludzi w naszej wiosce padł strach... Kto miał coś cennego, pragnął ukryć to przed chciwością najeźdźców. Najchytrzejszy był Remendado. O, ten znał miejsce, w którym można było ukryć wszystko, bez obawy, że kiedykolwiek wpaść może w ręce nieprzyjaciela... Ludziska wiedzieli o tym i zazdrościli mu. Remendado potrafił wyzyskać sytuację. Skłonił wszystkich, którzy posiadali większe ilości złotych monet ze skarbu „Newady“, aby powierzyli mu te pieniądze. Obiecał ukryć je w wiadomym sobie miejscu i oddać, kiedy niebezpieczeństwo minie. Ludzie zawierzyli mu ale on, Remendado, nie dotrzymał obietnicy. — Żyją jeszcze w naszej wiosce jego potomkowie... Nie są tak chytrzy jak ich zmarły przodek, ale...
Tu stary zamilkł i przymrużył oczy.
— Nie trudnią się rybołóstwem, jak reszta mieszkańców wioski, o nie... — dodał po chwili.
Rozejrzał się dokoła, jak gdyby chcąc się przekonać, że w pobliżu nie ma szpiegów.
— Zajmują się przemytnictwem, senor — szepnął. — Stary Remendado skończył marnie. Pewnego dnia znaleziono go u stóp skał, przeszytego kulami... Zasłużył sobie na to, złodziej! Ale, niestety, nikt później nie natrafił na to miejsce, w którym ukrył skarb. Plan, jak już panu wspomniałem, znajdował się w posiadaniu mojej rodziny która przekazywała go z pokolenia w pokolenie. Niestety, nie potrafiliśmy odczytać niewyraźnych znaków... Zresztą plan ten spłonął w czasie pożaru...
— Czy nigdy nie czyniono żadnych poszukiwań? — zapytał ciekawie Brand.
— Oczywiście, senor — odparł stary. — Szukano z przerwami przez sto lat, ale bezskutecznie. Sprytny był człek z tego Remendado... Wydaje mi się jednak, że gdyby ktoś zabrał się do szukania w tym miejscu, gdzie ja kiedyś szukałem skarbu, to jest na północ od Alcali, tam gdzie w czasie odpływu morza skały układają się wyraźnie w kształt szatańskiej głowy, — wówczas...
Zatrzymał się przerażony: zrozumiał, że powiedział za dużo. Zamilkł i żadne prośby nie mogły go skłonić do dalszej rozmowy. Wysunął się z izby, zaciskając w pomarszczonej pięści stare, złote monety.
Raffles spoglądał za nim przez chwilę:
— Musimy natychmiast wszcząć poszukiwania w miejscu, które nam wskazał ten stary — rzekł do Branda. — Sądzę, że warto potrudzić się aby zdobyć skarb Remendada!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.