Jam statek w głębiach dawno zatopiony...
Na mym pokładzie śpią morskie skorpiony;
wokoło rafy koralowe senne
bodą otchłanie sinych wód bezdenne.
Maszty i żagle zdawna już bezczynne
wodne porosty oplątały zwinne;
niekiedy wielki jakiś morski potwór
wsuwa łeb groźny w pośród pnączy otwór
i zadziwiony ciszą i bezżyciem
grozi przez chwilę ścianom mym rozbiciem.
Czasem znów giętka, śliska ośmiornica
głaszcze ramieniem swem me blade lica,
lub w jej wężowych ramion ośmiu splocie
śnię o kochanek dawnych, fal, pieszczocie.
Lecz znów z szelestem cichym przez pokłady
toczy się sennie, wolno trud zagłady.
Czasem w pamięci mej odżyją znoje
dawnej włóczęgi, w przystaniach wieżyce,
i blasków pełne i wrzawy ulice,
spoczynki długie, tęsknot niepokoje
i biegów trudy, ciche słońc pożary,
podbiegunowych zórz świetliste czary;
mielizny, rafy i burze tak srogie,
jiak gdyby bóstwa się spotkały wrogie;
i owe długie dnie, tygodnie ciszy,
kiedy się śmierci lot z oddali słyszy...
A dziś spozieram w trud konchy perłowej
i w dzikie walki podwodnych potworów, —
obcy żyjących trudom, walce zdrowej
z burzami, śpiący pośród borów
pni koralowych, — pędzę byt mój cichy
i gniję zwolna, ja, trup statku lichy,
okryty zguby tajemnicą wieczną —
pod wód tych masą duszną, bezpowietrzną;
aż przyjdzie kiedyś dzień wyczekiwany,
gdy zmartwychwstały spłynę — bańką piany...