[234]ZAWÓD.
I.
Myślałem, że przyniesiesz w me komnaty mroczne,
Gdzie w pośród ścian umarłych drży jęk bólu głuchy,
Złote balsamy słońca i wiosen podmuchy,
Gwiezdnych, białych litanji szepty nadobłoczne.
Myślałem, że przy tobie, u twych nóg odpocznę,
Że rozerwę obłędnych majaczeń łańcuchy,
Odegnam precz od siebie wszystkie czarne duchy,
Co na kirach swych skrzydeł niosły mi wyroczne
Runy piekieł i cierpień doczesnych stygmaty!
Myślałem, że w me serca, bólem poszarpane,
Rzucisz ziarna nadziei i odrodzeń kwiaty,
Że z grobu mnie na szczyty podźwigniesz świetlane,
Skądbym, wpatrzony w złote niebieskie roztocze,
Mógł światu objawienia zwiastować prorocze.
[235]II.
O, marne, czcze nadzieje! O, nikłe złudzenie!
Dziś przyszła do mej celi, ale na jej twarzy
Nie było złotych jutrzni — był smutek cmentarzy
I było jakieś wielkie, tęskne zamyślenie.
Przyszła cicho, owita w szare mgielne cienie,
Z jakichś dalekich, martwych przyszła wirydarzy
I przyniosła mi echa przekwitłych miraży,
Płacz zwiędłych liści, kwiatów zwarzonych westchnienie.
Przyszła cicho wśród nocy, deszczem rozełkanej,
I na piersi mej trwożnie położyła głowę,
A z oczu jej pociekły sznury łez perłowe...
I odtąd się zwiększyły wszystkie moje rany,
Bom wyczuł, że i ona ma w swej duszy ciemnie,
Że może nieszczęśliwszą trzykroć jest odemnie.