Zazulka/Rozdział dziewiąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Anatole France
Tytuł Zazulka
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1915
Druk Drukarnia Naukowa
Miejsce wyd. Warszawa – Kraków
Tłumacz Zofia Rogoszówna
Tytuł orygin. Abeille
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY.
KRASNOLUDKI ZNAJDUJĄ ZAZULKĘ.

Drżące fale jeziora kruszyły w drobne cząstki odblask tarczy księżyca, wysoko wzniesionej nad jego tonią i migotały żywem srebrem — a Zazulka spała jeszcze. I znowu ukazał się zza krzaku Krasnoludek, który z takiem zajęciem przyglądał się poprzednio Zazulce, wiodąc za sobą cały tłum karlików. Były to człowieczki wzrostu rocznego dziecka, o twarzach starców, i długich, siwych brodach, spadających im do kolan. Skórzane ich fartuchy i młotki, wiszące u pasów, świadczyły, że przybyli prosto z kopalni, gdzie zapewne trudnili się górnictwem. Ruchy ich były zdumiewające. Skakali tak wysoko, staczali się z taką chyżością i lekkością, machali tak nieprawdopodobne kozły, że podobniejsi byli do chochlików, niż do ludzi. Ale w czasie najszaleńszych gonitw i zabaw, starcze ich oblicza, zachowywały niezmiennie wyraz powagi, tak że trudno było zdać sobie sprawę, czy są weseli czy smutni.
Zwartym kręgiem otoczyli śpiącą Zazulkę.
— No i cóż — przemówił siedzący na kruku Krasnoludek — czy nie prawda, co wam mówiłem, że najcudniejsza księżniczka śpi nad brzegiem jeziora? Myślę, żeście radzi, iż na nią spojrzeć możecie i że mi podziękujecie jak należy.
— Z serca dziękujemy ci Fik-Miku — odparł na to krasnoludek, o twarzy natchnionego poety. Zaprawdą nic na świecie nie może równać się z urodą tej ślicznej panienki. Świeższą jest od jutrzenki, wynurzającej się z po za naszych gór, a blask złota, które kujemy w podziemiach, zgaśnie wobec przepychu jej włosów.
— Prawdęś powiedział, Bziku, szczerą i rzetelną prawdę! — przytaknęły chórem Krasnoludki. — Ale co poczniemy teraz z tem ślicznem dziewczątkiem?
Bzik o twarzy natchnionego, choć starego poety, nie odpowiedział na to ani słowa, bo prawdę mówiąc, także nie wiedział co począć ze ślicznem dziewczątkiem.
Aż oto karlik, zwany Mrukiem, odezwał się w te słowa:
— Zbijmy na poczekaniu dużą klatkę i zamknijmy ją w klatce.
Ale inny jeszcze karzełek Pik, sprzeciwił się temu stanowczo. Przecież w klatkach trzyma się tylko dzikie i drapieżne zwierzęta, a nic nie wskazywało, żeby śpiące dziewczątko było drapieżne i dzikie.
Że jednak Mrukowi żaden inny pomysł nie przychodził do głowy więc obstawał przy pierwszym projekcie a na poparcie swej myśli wytoczył następujący argument.
— Być może, że panienka ta nie jest na razie drapieżna i dzika, ale gdy ją wsadzimy do klatki, zdziczeje z pewnością, a wtedy klatka będzie nietylko użyteczna, ale nawet niezbędna.
Wywody jego nie trafiły Krasnoludkom do przekonania, a jeden z gromadki oburzył się srodze na Mruka. Był to rozumny i cnotliwy Ład. Według niego należało jaknajśpieszniej odprowadzić zbłąkaną dziecinę do rodziców, którymi byli zapewne jacyś możni książęta z okolicy.
Nie, na to się Krasnoludki zgodzić nie mogły, bo to sprzeciwiało się zwyczajom przyjętym w ich państwie.
— Należy zawsze przestrzegać sprawiedliwości nie zwyczajów — przekładał Ład.
Ale Krasnoludki nie chciały słyszeć o tem, i gdy coraz głośniej i burzliwiej naradzały się co począć z Zazulką, karzełek Puk, odznaczający się prostym chłopskim rozumem, rzekł:
— Przedewszystkiem mili bracia, musimy obudzić tę panienkę, skoro sama nie obudziła się dotychczas. Wiecie wszyscy, jak niezdrowo jest spać na wilgotnej trawie nad samym brzegiem jeziora i jeśli panienka ta pod gołem niebem noc przepędzi, nabawi się kataru, powieki jej nabrzmieją i nie będzie jutro taka ładna, jak dzisiaj.
Wszyscy zgodzili się z Pukiem, bo zdanie jego nie sprzeciwiało się żadnemu z poprzednio wygłoszonych.
Bzik zatem, podobny do starego cierpiącego poety, zbliżył się do Zazulki i począł wpatrywać się w nią z natężeniem, przekonany, że siła jego spojrzenia wystarczy do przerwania najgłębszego nawet snu. Ale napróżno poczciwiec wytrzeszczał oczy jak mógł najwięcej. Zazulka spała dalej z rączkami złożonemi na piersi.
Widząc bezowocność wysiłków Bzika, cnotliwy Ład pociągnął ją za rękaw. Wtedy Zazulka otworzyła zwolna powieki i uniosła się na łokciu. Ujrzawszy się na posłaniu z mchu, w otoczeniu gromady Krasnoludków, pewna była, że śni jeszcze, więc obu rączkami poczęła trzeć powieki, by odegnać zmorę senną i obudzić się w błękitnej swej komnacie, prześwietlonej słońcem poranku. Była jeszcze tak rozespana, że nie pamiętała zupełnie niefortunnej wyprawy do Błękitnego Jeziora. Napróżno jednak przecierała oczęta. Tkwiły w nich ciągle Krasnoludki. Nie były to zatem mary, tylko Krasnoludki prawdziwe. Zazulka powiodła dokoła niespokojnem wejrzeniem, a gdy zobaczyła rozgwieżdżone niebo nad głową i ciemniejący w pobliżu las, przypomniała sobie wszystko i zawołała boleśnie:
— Jantarku! Jantarku! braciszku!
Krasnoludki rzuciły się ku niej, ale ich widok tak ją przeraził, że ukryła twarzyczkę w dłoniach i nawoływała, łkając:
— Jantarku! Jantarku! Gdzie mój braciszek Jantarek?
Krasnoludki nie umiały jej objaśnić, co się stało z Jantarkiem, dla tej prostej przyczyny, że same nic o nim nie wiedziały. Biedna Zazulka zalewała się gorzkiemi łzami i ciągle przyzywała matki i brata.
Poczciwemu Pukowi już się także na płacz zbierało. Ale w usilnem pragnieniu pocieszenia biednego dziewczątka począł mówić do niej łagodnie:
— Uspokój się, nie płacz, panienko. Szkoda płaczem psuć tak śliczne oczęta. Opowiedz nam raczej dzieje swego życia, które zapewne są nader zajmujące. Bądź przekonana, że przysłuchiwać ci się będziemy z niezmiernem upodobaniem.
Zazulka go nie słuchała. Porwała się z miejsca, chcąc uciec, ale bose i nabrzmiałe jej nóżki zabolały ją tak dotkliwie, że padła na kolana i wybuchnęła jeszcze gwałtowniejszym płaczem. Wtedy Ład objął ją ramieniem a Pik delikatnie pocałował ją w rączkę. Zaczem Zazulka spojrzała na nich śmielej i wyczytała w poczciwych ich oczach, wyraz głębokiego współczucia. Bzik ze swem obliczem natchnionego wieszcza, wydał się jej zupełnie nieszkodliwym, wszystkie zresztą Krasnoludki okazywały jej tyle serca, że ośmielona Zazulka rzekła:
— Ach, jaka szkoda ludziki moje, że jesteście takimi brzydalami. Ale spróbuję was kochać mimo waszej brzydoty, jeżeli mi przyniesiecie coś do zjedzenia, bo jestem strasznie głodna.
— Fik-Miku! — krzyknęły jednocześnie Krasnoludki — prędko! Przynieś wieczerzę dla tej panienki.
Fik-Mik poleciał na swym kruku, a pozostałe Krasnoludki zadumały się smutnie nad słowami Zazulki. Czuły, że Zazulka wyrządziła im krzywdę, nazywając ich brzydalami.
Mruk był nawet porządnie zły na nią. Bzik mówił sobie w duchu: — To jeszcze dziecko, nie dziwota więc, że nie rozeznaje błysków geniuszu, które naprzemian czynią wzrok mój bądź druzgocącym od wewnętrznej siły, bądź zniewalającym czarem. — A Puk zasępiony dumał. — Może nie należało wcale budzić, tej młodej damy, skoro uważa nas za brzydali. — Jeden Ład uśmiechnął się do niej łagodnie i rzekł:
— Gdy nas pokochasz, panienko, wydamy ci się mniej odpychający.
W tej chwili ukazał się na kruku Fik-Mik. Na wysoko wzniesionej dłoni dźwigał na złotym półmisku pieczoną kuropatwę i mały chlebek razowy. Z pod pachy wysuwała się butelka czerwonego wina. Machnąwszy niezliczoną ilość koziołków, złożył przywiezioną wieczerzę na kolanach zgłodniałej Zazulki.
Posiliwszy się, Zazulka otarła buzię i rzekła:
— Wasza wieczerza ogromnie mi smakowała, kochane ludziki. Nazywam się Zazulka. Pomóżcie mi teraz, odszukać mego braciszka Jantarka i odprowadźcie nas do zamku Żyznych Pól, gdzie biedna mama wypatruje nas pewnie z wielkim niepokojem. — Ale rozważny i poczciwy Brzdęk począł tłomaczyć Zazulce, że nóżki jej są tak poranione, iż nie uszłaby teraz ani stu kroków. Brat jej był zapewne dość duży, żeby sobie dać radę i odnaleźć drogę do zamku. Nic mu się zresztą złego stać nie może, gdyż w okolicy tej wszystkie dzikie zwierzęta wytępione były oddawna.
— Zrobimy wygodne nosze — zakończył — które pokryjemy mchem i liśćmi. Ty, panienko ułożysz się na nich najwygodniej, a my poniesiemy cię do naszych gór, i jak obyczaj nasz każe, przedstawimy cię królowi Krasnoludków.
Wszystkie karliki przyklasnęły temu projektowi. Zazulka spojrzała na obolałe swoje nóżki i zamilkła. Wiadomość, że dzikich zwierząt niema wcale w okolicy, uspokoiła ją w znacznym stopniu. Ufała także, że Krasnoludki nie wyrządzą jej żadnej krzywdy.
W mig poczęły Krasnoludki sporządzać nosze. Kilku z nich miało za pasem toporki, którymi sprawnie i szybko ścięli dwie młode jodełki.
Mruk powrócił nagle do pierwotnej swej myśli.
— A gdybyśmy też zamiast noszów, sporządzili klatkę? — rzekł.
Ale Krasnoludki podniosły jednogłośny protest, a Ład rzucił mu spojrzenie pełne wzgardy i rzekł:
— Zaiste, Mruku, dusza twa podobniejszą jest do duszy człowieka, niż do duszy Krasnoludka. Mogę jednak zaświadczyć na chwałę naszego rodu, że najbrzydszy z pośród nas jest i najgłupszy zarazem.
Robota postępowała szybko. Karliki podskakiwały raz po raz do góry, by dosięgnąć wyżej położonych gałęzi i wkrótce uplotły wygodną lektykę, której poduszki zrobione były z mchu i miękkiej trawy. Gdy już wszystko było gotowe, ułożyły Zazulkę na siedzeniu, hop! podrzuciły równocześnie na ramiona drążki lektyki i wio! pogalopowały z nią w góry!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jacques Anatole Thibault.