[115]ZBOLAŁEJ.
Straszny przed tobą kielich! Co dnia go wychylasz,
Co dnia rzucasz go z ręki, wypity aż do dna,
I sama go trucizną po brzegi zasilasz
I porywasz go w dłonie, tej trucizny głodna —
I pijesz, żywiąc w piersi szalonych nadzieję,
Że serce się rozpęknie, albo skamienieje.
Toż nazwałbym cię dzieckiem, co w swe drobne dłonie
Pragnie wyczerpnąć przestwór bezgraniczny morza...
Czerpie, a tu się bezdnem urągają tonie,
Jak z potęgi człowieka urąga moc boża.
O! daremnie. — Komu Bóg ducha tak zapali,
Ni lodem go ochłodzi, ni zgasi w łez fali.
Gdybym mógł, to na ciebie rzuciłbym kwiat owy,
Który dzieciom w kołyskę kładą matki wiejskie...
[116]
I usypia wnet dziecię i śni sen różowy,
I przez główkę mu płyną dziwa czarodziejskie,
I harmonia aniołów duszę mu zalewa...
A to nad kołyseczką matka luli śpiewa.
Lecz kwiat taki na ziemi tylko dzieciom rośnie!
Stań się więc beznamiętną, choć ból szarpie ducha,
I nie przeklinaj serca, gdy jęczy żałośnie,
I wiedz, że duch twój z Boga i że Bóg go słucha; —
Że biały stróż twój anioł koło ciebie stoi,
I — że ciebie Bóg kiedyś w dwa skrzydła ustroi.