Po jednej salwie aż pięć kul miał w sobie:
W skroni i piersiach. Padł niemy, jak bryła,
Nawet nie jęknął w onej kaźni dobie.
Poczem, by złożyć w cichym obok grobie.
Garstka go druhów z ziemi pochwyciła.
Sromotna zdrada kaźni tej przyczyną:
Tchórz i niewieściuch, zlękłszy się pogoni,
Zszedł z posterunku, a zaś główną winą
Jest, że do wroga zbiegł nędzny. Tak giną
Zdrajcy, — nad nimi nikt łzy nie uroni!
Gdy go schwycono, słusznie krew swą przelał
Na rozkaz wodza, — dla postrachu innym.
Nikt z nim rozpaczy strasznej nie podzielał.
Przez noc ostatnią płowy włos mu zbielał...
Tak skończy każdy, kto jest zdrady winnym!
Pod takt muzyki, jak tłum szarych cieni,
Wracała z placu wykonawców rota;
Nikt z drugim słowa w drodze nie zamieni,
Wszyscy jednako w myślach pogrążeni
Idą, — aż weszli, milcząc, w koszar wrota.
Do kapelana rzecze wódz ze swadą:
— „Radź, jak w tej zgrai stworzyć cnoty eden“!
Ksiądz rzekł pół szeptem, zamiast przyjść mu z radą:
— „Gdy pułk na tysiąc jeden zhańbił zdradą,
Chrystusa zdradził na dwunastu jeden!“